A to? Też na początku był tylko wzór zapisany na kartce. I powstało urządzenie jeszcze bardziej zadziwiające niż stos atomowy. Urządzenie, które od dziesięcioleci produkuje prąd wystarczający dla oświetlenia sporego domu. A wystarczy przy tym podłubać, by uzyskać broń zdolną rozsadzić planetę tak, jak laska dynamitu rozerwałaby przegniłą dynię…
Nie można pozwolić, by maszyna trafiła w ręce Sowietów. To jasne. Czy przekazać ją Angolom? W żadnym razie. Amerykanom? To takie same zdradzieckie świnie… Czy generator może posłużyć Polsce i Polakom? Nie ma na to szans. Zatem pozostało tylko jedno wyjście… Zniszczyć. I jest remis.
Zawahał się.
Tak łatwo jest niszczyć. Wystarczy wyjąć z kieszeni granat. Wetknąć między tafle. Jedno niewielkie bum i po krzyku. Kilogramy szklanej sieczki. Sowieccy wuzowcy mogą sobie przy tym dłubać sto lat, a nie odtworzą, nie poskładają, nie skleją z okruchów. Było i nie ma.
Ale… To, co widzi przed sobą, to przecież naprawdę coś. Wynalazek.
Cudowny, niezwykły wynalazek. Przebłysk ludzkiego geniuszu. Coś na miarę samolotu, rakiety, radia, bomby atomowej! I do tego wymyślone przez Polaków.
Zbudowane wedle wzorów opracowanych przez szalonego wynalazcę. Wzorów, nad których sformułowaniem od kilku dekad bezskutecznie biedzi się Einstein.
„Jeśli to zniszczę, być może minie sto lub dwieście lat, zanim ktokolwiek choćby zbliży się znów do tego rozwiązania” – pomyślał. „A może nie nastąpi to nigdy…”
Dojmujący żal chwycił go za gardło. Bo przecież… Nie miał wyjścia. Nie zabierze tego stąd. Nie uratuje.
– Kocham cię, maszyno – szepnął, gładząc stalową szafkę. – Jesteś cudem.
Świętym Graalem współczesnej techniki. Moną Lizą wśród dzieł ludzkiego geniuszu… Ale muszę. Po prostu muszę…
Wyjął z kieszeni granat. Otarł łzy rękawem. Był już spokojny. Cytrynkę umieści pomiędzy taflami. To najwrażliwsze miejsce. Odłamki rozwalą wszystko.
Ścianki urządzenia to stalowa blacha gruba na centymetr. Przynajmniej część zrykoszetuje z powrotem do środka. Fala uderzeniowa pójdzie na boki, potem wróci odbita od obudowy i dopełni dzieła zniszczenia. Wewnątrz układu anomalie będą najsilniejsze, ale przecież nie na tyle, by zmienić właściwości chemiczne trotylu czy uniemożliwić działanie zapalnika…
Odgiął wąsy zawleczki. Wsunął granat w upatrzone miejsce. Ustawił tak, by łyżka mogła swobodnie odskoczyć. Docisnął kawałkiem cegły. O uszko zaczepił
kawał linki i powoli wycofał się w stronę drzwi.
– To przez was, ścierwa – syknął pod adresem okupantów i sojuszników. – To wszystko wasza wina. Nie dostaniecie tego. To nasze! Może służyć Polsce albo nikomu.
Pociągnął sznurek. Zawleczka przez ułamek sekundy stawiała opór, a potem poddała się i brzęknęła cicho o ceglaną posadzkę. Puścił się pędem po schodach.
– Raz, dwa, trzy…
Zdążył doliczyć do siedmiu, gdy z piwnicy dobiegł głuchy huk eksplozji.
Światło w oknach zgasło. Wpadł za róg, jeszcze parę razy zakręcił i wreszcie mógł
zwolnić… Dla pewności zatoczył jeszcze duży łuk i podszedł do hotelu od przeciwnej strony.
W holu na fotelach siedziało dwóch milicjantów i jeszcze jakiś cywil. Zygmunt minął ich obojętnie.
– Chwileczkę, towarzyszu – usłyszał za sobą po angielsku. – Okażcie dokumenty.
Dwóch mundurowych odcinało mu już drogę do windy. Pokazał paszport i przepustkę członka kongresu.
– Pozwolicie z nami – rzekł ten bardziej masywny.
– Jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych i działaczem Komunistycznej Partii USA!
– Przykro nam, takie dostaliśmy rozkazy. Towarzysze z NKWD zadadzą wam tylko kilka pytań i pewnie zaraz wypuszczą – dodał pocieszająco, choć wyraz jego twarzy wskazywał, że sam nie wierzy w to, co mówi.
– Żądam powiadomienia ambasadora…
– Spokojnie, wszystko w swoim czasie. – Drugi milicjant zręcznie założył mu kajdanki.
Zapakowali go do woronu i po chwili pojazd ruszył. Więzień potrząsnął głową.
Aresztowanie kompletnie go zaskoczyło.
„Ten zasraniec Ulam mnie wystawił” – myśl błysnęła niczym flesz. „Posłał
oprócz mnie jeszcze kilku prawdziwych szpiegów wmieszanych pomiędzy uczestników kongresu. Zrobił to specjalnie, żeby to mnie złapali. Byłem przykrywką dla tamtych. Poświęcił mnie, żeby Sowieci byli przekonani, iż dorwali najważniejszego… Teraz mnie będą rozpracowywać, a reszta…” Naraz zawstydził się.
„Nie. To bzdura. Gdyby faktycznie Ulam chciał przeprowadzić taką machinację, nie dałby mi prawdziwego zadania do wykonania. Gdyby liczył się z możliwością wpadki, nie zdradziłby aż tyle… Poza tym, może to i cwaniak, ale przecież nie aż takie ścierwo, by wysyłać na odstrzał kumpla z klasy. To raczej ten cholerny kabel. Sowa wysadził studzienkę rewizyjną i wyłączył prąd w całej dzielnicy. Potem ja zdetonowałem granat w piwnicy. Pewnie zaraz rzucili tam znaczne siły, by złapać dywersantów, a ja jak głupi wszedłem do hotelu. Diabli nadali. No nic, zaraz wszystko się wyjaśni…”
Pojazd zatrzymał się. Zygmunt usiłował zapamiętać drogę, którą go prowadzono. Wysiedli na wewnętrznym dziedzińcu. Potem długo szli korytarzem.
Budynek nie wyglądał na więzienie, przypominał raczej biurowiec. Sprowadzono go po schodach piętro w dół. Była tu niewielka wartownia i masywne stalowe drzwi prowadzące do piwnic.
Jeszcze jeden korytarz, tym razem wysoko sklepiony piwniczny loch, i kilka par drzwi na prawo i lewo… Wreszcie otwarto przed nim te prawie na samym końcu. Spodziewał się celi, ale ujrzał biurko i dwa krzesła. Pokój przesłuchań? Na polecenie konwojentów zajął miejsce. Zaraz też przyszedł starszy wiekiem zwalisty enkawudzista. Wachmani rozkuli Polakowi dłonie i wyszli, zostawiając ich samych.
– Zygmunt Winnicki. – Oficer NKWD odczytał nazwisko zapisane w paszporcie. – Jesteś amerykańskim szpiegiem! – warknął po polsku.
Więzień spojrzał na niego, starannie odgrywając zdziwienie.
– Skąd ten pomysł?
– Milczeć! Urodziłeś się we Lwowie.
– Czy to przestępstwo?
– Stul ryj! Wyjechałeś jeszcze przed wojną na studia do Anglii, a teraz wracasz.
Czego niby tu szukasz?
– Przyjechałem na konferencję agrarną jako delegat Komunistycznej Partii USA – odpowiedział z godnością Zygmunt. – Zawiadomię centralę w Chicago, jak mnie traktujecie!
Śledczy nie dał się zbić z tropu.
– Mamy informacje, że bez przerwy wychodziłeś z hotelu – warknął. – Czego szukałeś? Chciałeś wyszpiegować…
– A co tu niby można wyszpiegować? – parsknął. – Poza tym wiecie chociaż, jak wyglądają szpiedzy? Mają aparaty fotograficzne, notatniki, broń, radiostacje i inne takie.
– Czego tu szukasz? – powtórzył enkawudzista. – Po co tu wróciłeś, gnido?
– Szukałem stryja.
– Co? – Śledczy spojrzał na niego zaskoczony.
– Skoro już przyjechałem na konferencję, postanowiłem odwiedzić krewnego.
A gdy się okazało, że już tu nie mieszka, próbowałem ustalić, gdzie się przeprowadził.
Poczuł zachwyt nad swoim geniuszem. Wyjaśnienia brzmiały niezwykle przekonująco. Były logiczne, prawdopodobne…
– Twój stryj został aresztowany jeszcze w czterdziestym roku jako członek rozgałęzionej siatki polsko-faszystowskiej, planującej wzniecić powstanie i przyłączyć Lwów do ziem okupowanych przez nazistów!
– Nic mi na ten temat nie wiadomo!
– Chciałeś nawiązać z nim kontakt jako agent amerykańskiego wywiadu!
Читать дальше