Sympatyczna twarz Nei Holli wydawała się zmęczona w zielonych, niebieskich i pomarańczowych odbłyskach przycisków z wielu pulpitów.
Nea przesłała Genowi pocałunek dłonią i zaraz spytała czujnie:
— Czemu nie w umówionym czasie?
— Musimy zajrzeć na „tablicę życia” — wyjaśnił Gen.
Holli przeniosła wzrok na jasnokremowy panel, gdzie jasno i równo płonęło siedem zielonych ogników.
— Widzę! — zawołał Gen, pożegnał się z Neą i wyłączył robota. — Wszyscy chyba widzieli — zwrócił się do Ewizy i Wira. — Rodis jest cała i zdrowa, wciąż ma na sobie obręcz kontaktową, ale może wzięli ją… jak to się nazywało…
— Do niewoli! — podsunął Wir Norin.
— Kto jest w niewoli? — spytała z zewnątrz Czedi.
— Faj Rodis! Wir widział ją w Sali Mroku z Czojo Czagasem trzy dni temu, a od tego czasu nikt jej nie spotkał.
— Chodźmy więc do tej Sali i niech Gen sprawdzi, dokąd odeszli — zdecydowała Czedi, śmiało ruszając przodem.
Przy końcu półkolistej galerii weszli po czarnym dywanie w krąg ciemnych kolumn, wnęk i ścian Sali Mroku, jak nazwali ją kosmonauci.
Gen Atal zatrzymał się na chwilę przy balustradzie schodów, zastanawiał się parę sekund, po czym pewnie ruszył w ciemną przestrzeń między dwiema najbliższymi kolumnami. Znalazł tam zamknięte drzwi. Po paru nieudanych próbach otwarcia ich, głośno zapukał.
— Kto ośmiela się zakłócać spokój władcy Jan-Jah? — ryknął z góry wzmocniony elektronicznie głos strażnika.
— My, Ziemianie, szukamy swojej władczyni! — odparł, także podnosząc głos, Wir Norin.
— Nic o niej nie wiem. Wracajcie do siebie i czekajcie na wezwanie od władców!
Ziemianie popatrzyli po sobie. Czedi szepnęła coś Wirowi, a wtedy na wargach astronawigatora zaigrał psotny chłopięcy uśmieszek.
— Władca Tormansa tak uczyni! — rzekł, pstrykając palcami.
Chwilę później rozległ się lekki chrobot dziewięciu nóżek i w czarnej sali pojawił się purpurowy SDG.
— Co wymyśliłeś, Wirze? — spytała niespokojnie Ewiza. — Żebyś tym nie zaszkodził Rodis!
— Gorzej już nie będzie. Najwyższy czas dać małą nauczkę tym wszystkim władcom i wyższym istotom, których tak wiele tutaj.
Ewiza odeszła na bok z dezaprobatą, ale też z zaciekawionym wyrazem twarzy, a Czedi i Gen Atal przyskoczyli czujnie do Wira Norina. Na znak astronawigatora SDG wysunął przed sobą okrągły, błyszczący jak lustro pojemnik na grubym, kolczastym kablu.
— Zakryjcie uszy — doradził Wir.
Nieznośny gwizd przebił ciszę pałacu. Pojemnik SDG zakreślił w powietrzu poziomy romb i wielkie drzwi runęły do środka ciemnego przejścia, skąd dały się słyszeć krzyki przestrachu.
Wir Norin machnął ręką i nadajnik promieni ultradźwiękowych schował się pod korpusem SDG, ustępując miejsca tubie głośnika.
— Faj Rodis! Wzywamy Faj Rodis!
Od gromkiego wołania SDG posypały się z góry odłamki szkła, a gruszkowata lampa między kolumnami zakołysała się i przygasła.
— Wzywamy Faj Rodis!
SDG wołał coraz głośniej i w tym momencie Ziemianie poczuli, że czarna podłoga usuwa im się spod nóg i staczają się po równi pochyłej. Mimo zdolności do błyskawicznej reakcji, zaskoczony Wir Norin nie zdążył wyłączyć swego SDG. Robot nie przestawał wzywać Faj Rodis w ciemnym lochu, do którego wpadła czwórka Ziemian.
Wir Norin znów machnął dłonią i SDG zamilkł. Oślepiające reflektory skrzyżowały swe smugi na twarzach Ziemian. Ledwie mogli dojrzeć, że spadli do okrągłego lochu o grubo wykutych żelaznych ścianach. Z pięciu stron ziały niskie przejścia, a w każdym stała grupa strażników w liliowych mundurach z bronią wycelowaną w kosmonautów.
Dziewięcionogi robot rozpostarł wokół swoich pole ochronne w kształcie grzyba z szerokim kapeluszem. Ziemianie rozglądali się spokojnie, zastanawiając się, jak wydostać się z pułapki. Beznamiętny wygląd naruszycieli świętego spokoju pałacu doprowadzał ochroniarzy do szału. Rozwierając ciemne wargi w niesłyszalnym krzyku, rzucili się na grupę intruzów i zostali odrzuceni ku żelaznym ścianom. W lewym przejściu pojawili się osobnicy ze znaczkiem oka w trójkącie.
— Paskudne urządzenie! — zawołała oburzona Czedi.
— Sprytne z ich punktu widzenia — powiedział Gen Atal.
— Zastanawiam się, jak przebić sufit i przenieść się do Sali Żółtej — rzekł z wahaniem Wir Norin — ale pójdzie na to zbyt wiele energii.
— Nie lepiej zaczekać na dalszy rozwój sytuacji? — zasugerowała Ewiza.
— Słusznie! — zgodził się astronawigator.
Nie musieli długo czekać. Liliowi strażnicy zaczęli strzelać. Kosmonauci nie słyszeli wystrzałów, gdyż pole ochronne nie przepuszczało również dźwięków, a tylko zobaczyli malinowe rozbłyski wykwitające z luf. Kule odbiły się rykoszetem od bariery w stronę tych, którzy je wystrzelili. Padli z wykrzywionymi bólem twarzami na żelazną podłogę.
Wir Norin spojrzał z troską na wskaźnik energii, obawiając się szybkiego rozładowania baterii i pożałował, że czterej potężni pomocnicy są wyłączeni i stoją bezużytecznie w ich pokojach na górze. Faj Rodis prosiła, by wyłączali roboty, aby nie zakłóciły surowych zasad jakimś przypadkowym sygnałem.
Nagle (wszystko na Tormansie działo się nagle, między innymi z powodu nieznajomości charakteru Tormansjan i niezrozumiałego sposobu ich odnoszenia się wobec ziemskich gości) zamieszanie skończyło się, strażnicy ukryli się w przejściach, zabierając rannych, a przez monotonne buczenie pola ochronnego przebił się sygnał Faj Rodis:
— Wyłącz SDG, Wirze!
Wzdychając z ulgą astronawigator zdjął „parasol” ochronny, a wtedy usłyszeli grzmiący w głośnikach głos Czojo Czagasa: „Zakończyć to nieporozumienie, rozejść się, niech ‘oczy’ odprowadzą gości do ich pokoi na górze!”.
W ciągu kilku minut potężny podnośnik przeniósł czwórkę bohaterów w załom korytarza, od którego zaczynały się galerie Sali Mroku. Na tle okna otwartego na park wyraziście rysowała się sylwetka Faj Rodis. Przeciąg mierzwił lekko jej krótkie czarne włosy. Pierwsza podbiegła do niej Czedi. Rodis położyła dłonie na jej ramionach. Jej usta uśmiechały się, lecz oczy były smutne, znacznie smutniejsze, niż w pierwszych dniach na Tormansie.
— Wywołaliście niezły popłoch, kochani! — rzekła nie zwlekając. — Nie jestem jeszcze uwięziona… jeszcze nie.
— Jak można się tak długo ukrywać! — powiedziała z wyrzutem Ewiza.
— Faktycznie, źle zrobiłam. Tyle zobaczyłam przez te dni, że zapomniałam o waszych obawach.
— Tak czy owak należało przytrzeć im nosa — mruknął gniewnie Gen Atal. — Życie stawało się tu już nieznośne od otaczającego nas kręgu bezmyślnych ograniczeń, głupiego samozadowolenia i strachu.
— Faj powinna teraz odpocząć — wtrąciła Czedi.
Biorąc ożywczy prysznic jonów ujemnych, gdy jednocześnie SDG masował ją lekkimi muśnięciami aktywowanych biologicznie rękawic, Faj Rodis odtwarzała w myślach dni spędzone w apartamentach Czojo Czagasa. Doświadczenie to utwierdziło ją w przekonaniu o słuszności powziętego wcześniej planu.
Wszystko zaczęło się od prezentacji ziemskich stereo-filmów. Dwa SDG ustawiły kanał przekaźnikowy, poprzez który „Ciemny Płomień” zaczął nadawać żywe i wyraźne obrazy, nazywane na Ziemi po staremu stereo-filmami. Mieszkańcom Jan-Jah wydawały się cudownym przeniesieniem tutaj codziennego życia odległej planety.
Członkowie Rady Czterech, ich żony, paru wyższych urzędników, inżynier Tael, śledzili z zapartym tchem, jak przed ich oczami rozwijają się kolejne widoki przyrody i obrazy życia ludzkiego na Ziemi.
Читать дальше