— Nie ma tu niczego takiego. Wszystkich nazywają „kży”, „krótko żyjący”. Uczonych, techników i artystów, niepodlegających wczesnej śmierci, nazywają „dży”, „długo żyjący”, a do przywódców zwracamy się: „wielki”, „wszechmocny”, „władco”.
Faj Rodis przetrawiała usłyszaną informację, podczas gdy inżynier nerwowo wodził po dywanie noskiem twardego i skrzypiącego obuwia, znacznie różniącego się od miękkich i bezszelestnych pantofli „Żmijowatych”.
— Czy nie zachciałaby pani przejść się po parku? — zaproponował w końcu nieśmiało. — Tam możemy…
— Chodźmy… Taelu — zgodziła się Rodis z uśmiechem.
Zbladł jeszcze bardziej, odwrócił się i poszedł przodem. Wyszli do ogrodu przez przeszklone drzwi, idąc dalej wąską alejką, całkiem podobną do ziemskiej.
Faj Rodis rozglądała się, zastanawiając się, gdzie widziała już coś podobnego. Może w którejś ze szkół trzeciego cyklu w Ameryce Południowej?
Bezpłatkowe kwietne dyski, jasnożółte na brzeżkach i ciemnofioletowe w środku, kołyszące się na cienkich, gładkich łodygach nad turkusową trawą, w niczym nie przypominały ziemskich. Żółte, poskręcane drzewa też wyglądały obco. Przez biofiltry ledwo przenikała woń innych kwiatów jasnoniebieskiej barwy, zwieszających się całymi kiściami z krzewów otaczających owalną polanę. Faj Rodis zrobiła krok w stronę szerokiej ławy, zamierzając na niej przysiąść, lecz inżynier energicznie wskazał w drugą stronę, gdzie znajdował się stożkowaty pagórek zwieńczony altaną w kształcie korony z półokrągłymi pałkami.
— To kwiaty beztroskiego wypoczynku — wyjaśnił. — Wystarczy posiedzieć wśród nich parę minut, by pogrążyć się w oszałamiającym transie, tłumiącym myślenie, strach, zmartwienia. Najwyżsi władcy lubią tu przesiadywać, lecz słudzy muszą ich stąd odprowadzać po jakimś czasie, inaczej człowiek przebywałby tu nieskończenie długo!
Tormansjanin i Ziemianka udali się do altany z widokiem na Ogrody Coama. Daleko w dole, za niebieskimi ścianami parku rozpościerało się u stóp płaskowyżu ogromne miasto. Szklane ulice połyskiwały niczym potoki. Lecz nie było zbyt wielu wód, nawet w Ogrodach Coama.
W podziemnych kanałach szumiały rzeczki, przelewające się tu i ówdzie do niewielkich zbiorników. Zza wysokich bram nawet tu docierała niestrojna muzyka, zmieszany gwar głosów, śmiechy i pojedyncze okrzyki.
— Co się tam dzieje? — spytała Rodis.
— Nic. Przebywają tam strażnicy i ogrodnicy.
— Czemu są tacy hałaśliwi? Czy mieszkający tutaj władcy nie potrzebują ciszy?
— Nie wiem. W mieście panuje znacznie większy hałas. W pałacu tego nie słychać, a wygoda innych jest panom obojętna. Słudzy władców niczego się nie boją, jeśli dogodzą swoim panom.
— W takim razie są bardzo źle wychowani!
— Dlaczego? Co pani przez to rozumie?
— Przede wszystkim zdolność panowania nad sobą i nie przeszkadzania innym. To jedyna możliwość, by wspólne życie było dobre dla wszystkich bez wyjątku.
— I zdołaliście osiągnąć coś takiego na Ziemi?
— Coś znacznie większego. Wyższy stopień percepcji i samodyscypliny, na którym myślisz przede wszystkim o innych, dopiero później o sobie.
— To niemożliwe!
— Osiągnęliśmy to tysiące lat temu.
— To znaczy, że nie zawsze tak u was było?
— Oczywiście. Człowiek pokonywał niezliczone przeszkody. Najtrudniejsze i najważniejsze było pokonanie samego siebie dla dobra ogółu. Później wszystko stało się prostsze. Zrozumienie cudzych problemów i pomaganie innym przyniosło poczucie własnej wartości, do osiągnięcia której niepotrzebny jest wyjątkowy talent albo intelekt, stało się to więc drogą życiową przeważającej liczby ludzi. Odczuli jak stają się dzięki temu bardziej subtelni, biegli, jak poszerzają się ich horyzonty i zyskują przewagę nad najmądrzejszymi nawet intelektualistami o wąskiej specjalizacji.
Inżynier milczał, wsłuchując się w odległy zgiełk czyniony przez ludzi i radioodbiorniki.
— A teraz proszę mi opowiedzieć o sposobach przechowywania informacji na planecie Jan-Jah. Proszę mi pomóc je przyswoić.
— Co interesuje panią najbardziej?
— Historia zasiedlania planety od momentu przybycia tu pierwszych ludzi aż do dziś. Szczególnie interesują mnie okresy największego przeludnienia i następujące po nich momenty spadku populacji. Chciałabym poznać wskaźniki ekonomiczne i towarzyszące im przeobrażenia ideologii.
— Wszystko, co dotyczy naszego przybycia na planetę, jest zakazane. Tak samo zakazane są informacje o epokach Wielkiej Biedy i Mądrej Odmowy.
— Nie rozumiem.
— Władcy Jan-Jah nie pozwalają nikomu badać tak zwanych zamkniętych okresów naszej historii.
— Niewiarygodne! Zdaje się, że zaszło tu jakieś nieporozumienie. Na razie proszę więc zaznajomić mnie chociaż z tymi okresami historycznymi, które są dozwolone wraz z dokładnymi wskaźnikami ekonomicznymi i danymi statystycznymi, zapisanymi w pamięci maszyn.
— Dane z maszyn cyfrowych nie są nikomu udostępniane. Każdy okres znany jest tylko wybranym ludziom zobowiązanym do tajemnicy. Ujawnia się tylko to, co dozwolone.
— Jakie zatem znaczenie mają te wiadomości dla nauki?
— Na razie żadnego. Każdy okres władcy starali się ukazać wedle swej woli.
— Czy możliwe jest dotarcie do autentycznych danych?
— Tylko w drodze pośredniej, czerpiąc z zapisków pamiętnikarskich lub dzieł literackich, które uniknęły cenzury i nie zostały zniszczone.
Faj Rodis wstała. Inżynier Tollo Frael także się podniósł, pokorny i usłużny w swej roli informatora. Rodis położyła mu dłoń na ramieniu.
— Tak zrobimy — powiedziała miękko. — Najpierw ogarniemy ogólny zarys waszej historii, potem proszę się postarać dostarczyć mi wszystko, co ocalało z wszelkich czystek cenzuralnych w drodze świadomej dezinformacji. Proszę się nie martwić, na Ziemi też kiedyś zdarzały się takie rzeczy. Wkrótce dowie się pan, co się zdarzyło później.
Inżynier odprowadził ją w milczeniu do pałacu.
— Ewizo, gdzie jest Rodis?
— Nie wiem, Wirze.
— Nie widziałem jej od trzech dni.
Czedi szukała jej wszędzie, od Kręgu Wiadomości do pokojów najwyższego władcy, gdzie jej nie wpuszczono.
— Rodis zniknęła po pokazie naszych stereo-filmów, kiedy Tiwisa i Tor polecieli na tylną półkulę Tormansa, nie doczekawszy się pozwolenia zdjęcia skafandrów — powiedział Wir.
— Niestety — przytaknęła Ewiza — ponosimy zbroje jeszcze przez jakiś czas. Przywykłam do metalowej skóry, ale pozbycie się rurek i osłony twarzy byłoby wspaniałe. Biofiltry znacznie mniej przeszkadzają… A otóż i Gen Atal! Wiesz coś może o Rodis?
— Jest w Sali Mroku. Kiedy wchodziłem po czarnych schodach, widziałem jak szła z Czojo Czagasem w eskorcie strażników, których tak nie lubi Czedi.
— Nie podoba mi się to wszystko — powiedział Wir Norin.
— Czemu się tak lękacie? — spokojnie spytał Gen Atal. — Faj utożsamia się z Czagasem. Władczyni z władcą, jak żartowała.
— Ci źle wychowani i uważający siebie za stojących ponad prawem władcy są jak tygrysy. Są niebezpieczni, miotani nieopanowanymi emocjami, popychającymi ich w złą stronę. A SDG Rodis stoi tu wyłączony.
— Zaraz zobaczymy — rzekł inżynier obrony i zrobił w powietrzu znak krzyża.
Złotobrązowy SDG inżyniera, pod kolor jego skafandra, natychmiast przybiegł mu do nóg. W parę sekund z kopuły robota wysunął się cylinder na wysokiej nóżce i zabłysnął purpurowym światełkiem. Na ścianie pokoju pojawił się wyraźny obraz kabiny pilotów „Ciemnego Płomienia”, zamienionej w centralę łączności i obserwacji.
Читать дальше