Stary milicjant mówił coś o plamkach krwi na podłodze przed feralną ścianą. Oni przeszli, ale rabin Szor zostawił księgę... Czterdzieści lat po wojnie odnalazł ją niepełnosprawny chłopak. Nie znał hebrajskiego, nie znał jidysz. Ale musiały być chyba notatki po polsku, bo jakimś cudem otworzył to samo przejście. I przeszedł tam, gdzie oni, do prowincji Bellavista. Przeszedł nie wiadomo ile razy... A może jeden? Miał aparat fotograficzny. Zafascynowany zrobił kilkadziesiąt zdjęć. Ale za którymś razem z jakiegoś powodu nie zdołał już wrócić do domu. Albo stwierdził, że już nie chce wracać? Ugryzła go żararaka i umarł? Niewykluczone też, że po prostu nie zdążył wrócić. Na przykład przewrócił się z wózkiem albo zblokowało się koło. Zresztą przyczyny mogły być jeszcze inne. Magia to magia. Parzy, kaleczy, brudzi, zabija ciało i duszę... Wcześniej czy później te siły żądają ofiary.
Poczułem nieprzyjemny dreszcz na plecach. Dotknąłem spraw, których nie powinienem ruszać. Czy i mnie zostanie wystawiony rachunek?
Piotrek kończył robotę o siedemnastej. Zaczekałem na niego na ławce przed komisariatem. Zdziwił się na mój widok.
– Słuchaj, mam sprawę – postanowiłem od razu brać byka za rogi.
– W czym jeszcze mogę ci pomóc? – Westchnął z rezygnacją.
– Rzeczy zabezpieczone jako dowody w tej sprawie z ulicy Krowiej... Tam była stara żydowska księga.
Pokręcił głową.
– Zapomnij, to było prawie czterdzieści lat temu. Zazwyczaj dowody rzeczowe przechowuje się dziesięć lat. Dowody w sprawach o morderstwo – dwadzieścia pięć. W głośnych i ważnych sprawach może być dłużej, ale też raczej nie w nieskończoność. Magazyny nie są z gumy. Jeśli była tam jakaś księga, dawno temu poszła do pieca. No chyba, że ktoś ją oddał do biblioteki. Ale raczej do spalarni, no bo wiesz, przepisy... A milicjanci to jednak był inny sort ludzi, nie to, co teraz. – Dumnie wypiął pierś, dając mi do zrozumienia, że uważa policję za coś nieskończenie lepszego.
– Możesz mi to sprawdzić? Po sygnaturach sprawy. Jeden mój znajomy Żyd zaciekawił się tą pozycją. Jest, khm... powiedzmy: istotna dla ich kultury i tradycji. Choć powiem od razu, że jeśli faktycznie została zniszczona, to też nie byłoby to złe rozwiązanie...
– Sprawdzę. Obiecałeś mi wynik do sprawy z ulicy Krowiej. Masz już jakiś trop?
– Coś tam zdołałem ustalić. Ale obawiam się, że w raporcie wyglądałoby co najmniej... niecodziennie.
Pokręcił głową.
– To jedna z tych dziwacznych spraw?
– Tak.
– Trudno, pies trącał. Zrobiłeś na Magdzie spore wrażenie – zmienił temat. – A zwłaszcza ta twoja fachowa gadka o starych kościołach. Musiałem jej pozgrywać wszystkie zdjęcia nacykane w Borgund. Może zaproś ją do kina. Albo z racji wspólnych zainteresowań do jakiegoś muzeum.
– Szykują nową aranżację Galerii Faras w Muzeum Narodowym. Może nawet już skończyli.
– No właśnie. To dobry pomysł. Czymkolwiek jest to Faras, myślę, że koniecznie powinniście to razem obejrzeć.
*
W zasadzie wypełniłem już misję. Zagadka została rozwiązana. Potrzebowałem jednak jakiegoś potwierdzenia, dopełnienia. Czegoś, co pozwoli mi ostatecznie zamknąć tę sprawę. Szukałem informacji o peruwiańskiej wiosce, szukałem ludzi, którzy mogliby stamtąd pochodzić. Którzy mogli tam żyć w latach osiemdziesiątych. Niestety. Natrafiłem na informację, że rabin Jakub Szor zmarł w Nowym Jorku w latach sześćdziesiątych. Nie potrafiłem ustalić żadnych nazwisk jego „owieczek”. Indianie żyjący w tej osadzie najwyraźniej byli szczęśliwymi dziećmi gór i nie mieli Internetu. Podróżnicy też im się nie naprzykrzali, a w każdym razie nie pisali o tym na blogach. Znalazłem trochę wzmianek o wsi w spisach artykułów naukowych. Bywali tam archeolodzy i etnografowie, niestety, nie natrafiłem na żadne artykuły w wolnym dostępie.
No cóż, nie kijem go, to pałką.
Była dwudziesta trzecia. To znaczy w Warszawie była dwudziesta trzecia, bo w Chicago mieli na zegarach szesnastą. No i świetnie. Połączyłem się przez komunikator z dawnym klientem. Z tego, co wiedziałem, zajmował się ochroną globalnych zasobów wody albo czymś takim. W każdym razie liczyłem, że ma dostęp do zdjęć satelitarnych. Takich o ciut lepszej jakości niż przeznaczone dla zwykłych śmiertelników. Zdziwił się na mój widok, ale wyglądał na ucieszonego wirtualnym spotkaniem.
– Czym mogę służyć? – od razu domyślił się, że nie przypadkiem sobie o nim przypomniałem.
– Miałbym prośbę, ale to dość skomplikowane...
– Panie Robercie – przerwał – oddał mi pan wtedy ogromną przysługę. Niech się pan nie kryguje, tylko powie wprost.
– Chciałbym zdjęcie satelitarne pewnej wsi w Ameryce Południowej. O rozdzielczości, jak to mówią, „ile maszyna dała”.
– Aktualne? – zasępił się. – Mamy pewne ograniczenia proceduralne... Wie pan, korzystamy z wojskowych systemów satelitarnych. Albo inaczej zapytam: czy może być z zeszłego miesiąca, bo te już nie są poufne.
– Mogą być nawet z zeszłego roku!
– Poszukam w archiwum. Co to za miejsce?
– Wieś nazywa się Puerto Franco, leży w prowincji Bellavista, w Peru.
Gdy cztery godziny później wstałem z łóżka i zalogowałem się na pocztę, czekał już na mnie mejl z odpowiednim linkiem. Zdjęcia były ogromne, po przeszło dwa gigabajty każde, a jakość faktycznie zdumiewająca. Znalazłem wioskę Puerto Franco. Bez problemu mogłem policzyć sztachety w płotach i dachówki na indiańskich lepiankach. Zamieszkała była tylko część gospodarstw. Populacja musiała się skurczyć. Być może Żydzi, którzy przybyli tu z dalekiej Polski, po latach walki z obcym klimatem poddali się w końcu, spakowali manatki i rozjechali się po świecie? Znalazłem resztki większego budynku z zarwanym dachem. Synagoga? Czy może tylko indiańska szkoła?
Inkaskie ruiny leżały na południe od na wpół opuszczonej osady. Wyjąłem fotografie z teczki sprawy i przyglądałem im się dłuższą chwilę. Zdjęcie satelitarne wykonano z góry... Skróty perspektywiczne?
– Może tak, a może i nie – mruknąłem.
Ścieżka... Nie, stara droga o nawierzchni ułożonej przed wiekami z kamiennych płyt. Zbudowana przez Inków? Niewykluczone. Znajdowała się po drugiej stronie wąwozu i obiegała ruiny po łuku. Kamienne słupki wskazywały miejsce, gdzie niegdyś przerzucono wiszący most. Znalazłem kilka lokalizacji, z których prawdopodobnie wykonano fotografie.
Zagryzłem wargi. Fantastyczna teoria na moich oczach oblekała się w twarde dowody. I nagle poczułem, że brakuje mi powietrza. Jeden punkt przykuł moją uwagę. Powiększyłem fotkę. Zardzewiały wózek inwalidzki leżał opodal ścieżki, przewrócony. Powiększyłem ponownie, na ile się dało. Obraz rozmazał się w kaszkę pikseli. Tak. Z całą pewnością był to wózek leżący na lewym boku. Patrzyłem zadumany. W pobliżu nie było widać żadnego śladu ludzkich kości. Może ciało stoczyło się gdzieś niżej? Może pożarły je i rozwłóczyły miejscowe drapieżniki? Zresztą po trzydziestu latach w tym klimacie szkielet mógł się po prostu rozsypać w proch. A może trupa znaleźli i pogrzebali miejscowi? Nie, oni raczej nie zostawiliby takiego urządzenia. Czy chłopak mógł przeżyć? Nie, nie mógł. Gdyby żył, napisałby list do rodziców albo w inny sposób dał znak życia. No i wózek przecież nadal byłby mu potrzebny. A więc patrzyłem na miejsce, gdzie umarł. Lustrowałem uważnie otoczenie, ale nie znalazłem żadnego grobu, żadnego krzyża... Nawet jeśli ktoś pochował ciało, nie pozostał do naszych czasów żaden ślad.
Читать дальше