– Większy problem będzie, gdy okaże się, że są chorzy... – westchnęła żona wójta. – Pobyt w prewentorium kosztuje krocie. Ludzi na to nie stać...
– A w naszej kasie pustawo raczej – dodał szef gminy. – Ale jakby było trzeba, kilkaset złotych wygospodarujemy. A może ministerstwo coś dorzuci.
– Kryzys jest. Ledwo co wprowadzono złotówkę, a już się okazało, że nie trzyma kursu, i musiano wymieniać monety na nowe – powiedział syn gospodarzy. – Mówiono, że w złocie będą bili dziesięciozłotówki, takie z królem Bolesławem Chrobrym. W gazecie była nawet fotografia... To znaczy, że projekt był albo i próbne egzemplarze wykonano.
– Kryzys kryzysem, ale na pewne rzeczy pieniądze po prostu być powinny – uciął jego ojciec.
Lekarze spojrzeli na zegarki i dopili herbatę. Ambulans stał już przed szkołą. Nie wyglądał szczególnie pięknie, ale i tak prezentował się nieźle, jak na pojazd mający za sobą służbę na frontach wojny światowej. Za to budynek szkolny chyba niedawno oddano do użytku, bo deski elewacji nie zdążyły pociemnieć, a wzdłuż dachu krytego nowocześnie blachą ciągnęły się rynny. Ba, po kalenicy biegł nawet piorunochron.
– Budują ludzie szkoły w czynie społecznym, chcą kształcić dzieciaki, tę oddano dwa lata temu, cała wieś stawiała – doktor Frycz potwierdził niewypowiedziane przypuszczenia starszego kolegi.
Obok ganku czekał felczer. Skórzewskiemu człowiek ten wydał się znajomy. Długą chwilę przetrząsał pamięć, przypominając sobie sanitariuszy, z którymi pracował na froncie, i nagle uświadomił sobie, że to przecież nie kto inny, tylko ten dziwny chłop, który wczoraj w gospodzie tak fachowo rozprawiał o wilkołakach. Doktor Frycz dokonał prezentacji.
Zabrali się do rozstawiania sprzętu. Namiot, ciemnia, ekrany, cewki... Uruchomili silnik auta, by mieć prąd do urządzenia. Felczer nie pracował dotychczas na podobnej aparaturze, ale wykonywał polecenia niezwykle sumiennie i dokładnie. Ze skąpych pytań, które zadawał, widać było, że łapie wszystko w lot.
Bystry człowiek, pomyślał doktor Paweł. Kto wie co zdołałby w życiu osiągnąć, gdyby los trochę mu pomógł... Może teraz, w wolnej Polsce będzie lepiej. Więcej dzieciaków skończy szkołę, wyjdzie na ludzi... Może uda nam się zbudować kraj, w którym wykorzystamy potencjał drzemiący w młodych, zdolnych ludziach?
– Pięć minut na fajeczkę i możemy brać się do roboty – powiedział młodszy lekarz.
Ponieważ tylko on palił, wyszedł przed namiot. Skórzewski i wieśniak zostali sami.
– Promienie X bardzo mnie interesują – przyznał felczer. – Pozwalają odkryć, co człowiek ma w środku, zatem, można powiedzieć, odsłaniają ukrytą rzeczywistość, pozwalają zobaczyć rzeczy takimi, jakimi są w rzeczywistości.
– Bardzo celna uwaga. Ale nie sądzę, by prześwietlenie pozwoliło ustalić, czy ktoś jest wilkołakiem...
Jego rozmówca żaden sposób nie okazał zdziwienia.
– Opowiadali panu o mnie...
– I sam coś tam wczoraj słyszałem w gospodzie.
– Wilkołaki – westchnął stary Mikołaj. – Mało kto w nie wierzy. Ci moi bratankowie słuchają, jak gadam, ale swoje myślą... A ja... Głupio to powiedzieć, jednak przeżyłem w młodości wypadki, które zachwiały moją wiarą w, jak to mówicie w mieście, twardą rzeczywistość.
– Też widziałem pewne rzeczy, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć – odparł Skórzewski. – Ale w wilkołaki jakoś trudno mi uwierzyć.
– Nie jest ich wiele... Kryją się. Ale gdy byłem na wojnie mandżurskiej, a potem w japońskiej niewoli, to gadałem z tamtejszymi mądrymi starymi ludźmi... Gdy opowieści z Polski, Rusi, Syberii i Mandżurii składają się ze sobą jak zaciosy w belce, człowiek nagle czuje, że coś jest na rzeczy.
– No panowie, do roboty – powiedział doktor Frycz, wchodząc do wnętrza. – Prawie półtorej setki dzieci czeka.
Nauczyciele przyprowadzali uczniów klasami. Dzieciaki rozbierały się do pasa, potem kolejno stawały między płytami. Skórzewski komenderował, jego kolega wymieniał i podpisywał klisze, a felczer pilnował kolejności. Uwinęli się nad podziw szybko. Pięcioro dzieci było chorych, ale pomoc policjanta nie była potrzebna, rodzice sami przyprowadzili je na badania. Obaj doktorzy, korzystając z okazji, zbadali tych malców i przepisali kuracje na – jak się okazało – dość banalne infekcje.
Wreszcie można było rozpocząć wywoływanie negatywów. Mijały godziny. Wójt przysłał im przez żonę obiad, zjedli pospiesznie i wrócili do pracy. Upłynęło sporo czasu, zanim wreszcie mogli chwilę odpocząć, wnętrze ambulansu wypełniały suszące się na sznurkach klisze.
Doktor Frycz zabrał się do ich przeglądania. Widząc zaciekawienie felczera, zaczął pokazywać mu co ciekawsze przypadki, wskazując złamane żebra, zrośnięte kości i inne ślady urazów. Stary Mikołaj kiwał w zadumie głową, od czasu do czasu zadawał krótkie i bardzo rzeczowe pytania.
To mądry, bardzo mądry człowiek, dumał Skórzewski, przysypiając w fotelu. Tylko ta idée fixe z wilkołakami... Wbił sobie w głowę jakieś bzdury i teraz tkwią jak zadra.
Nieoczekiwanie coś wyrwało go z zadumy.
– Co się stało? – Usiadł i poprawił okulary.
– Jeden z dzieciaków... Wygląda, jakby miał wilka w brzuchu – wykrztusił doktor Frycz.
– Że co?!
Stary felczer długo oglądał zdjęcie.
– To nie wilk, kości za delikatne, a zza nich prześwituje kręgosłup dzieciaka – orzekł wreszcie. – Któryś z tych małych huncwotów przemycił dużego kundla, podniósł i docisnął własnym ciałem do płyty.
Skórzewski ujął podaną mu kliszę. Przypatrzył się jej i wzruszył ramionami.
– Tak chyba było. No, niestety, zdjęcie zepsute. Ale wygląda całkiem zabawnie... Jak pozostałe?
– Żadnych anomalii – wyjaśnił doktor Frycz. – Wszystkie szkielety normalne... Osiem przypadków do dalszych badań, bo nie podobają mi się te zmiany, które zaobserwowałem.
– Mimikra – powiedział felczer.
– Co proszę? – zdumiał się doktor Paweł.
– Jeśli faktycznie mamy do czynienia z wilkołactwem... Jeśli w tej okolicy od średniowiecza żyją wilkołaki, to aby przetrwać tak długo, musiały się wtopić w otoczenie. Czyli bardzo trudno je rozpoznać.
– Co chce pan zasugerować?
– Nie przewidziały na pewno istnienia promieni X, ale wilcze cechy są dobrze ukryte. Nie dały się przyłapać, prześwietlenie nie zdradziło ich prawdziwej natury. Albo gdy tylko dowiedziały się, co je czeka, ich organizmy zareagowały, ukrywając to, co niezwykłe. Moim zdaniem, nie musiały nawet robić tego świadomie. Sądzę, że zadziałał instynkt. Bo one tu są... Czuję to.
– Przyjmijmy, że faktycznie istnieją i że zdołamy je rozszyfrować... Zidentyfikować. Wyizolować. Co dalej? – prychnął doktor Frycz.
– Dalibóg, nie mam pojęcia – westchnął felczer. – Rzecz jasna, moglibyśmy je zabić. Wymagałoby to ściągnięcia oddziału wojska. Wtajemniczenia w sprawę oficerów. Co gorsza, ci oficerowie musieliby nie tylko nam uwierzyć, ale też mieć odwagę samodzielnego podjęcia takiej decyzji. Bo jak zaczną konsultować to ze swoimi na górze ... Potem, no cóż, może da się je zaciukać i bez srebrnych kul... Tylko kto ma to zrobić? Żołnierze? Jeśli dostaną polecenie rozstrzelania w lesie kilkunastu istot wyglądających jak ludzie, w tym kobiet i dzieci, mogą się zbuntować. Gdyby zaś zarzynać odmieńców po cichu, trzeba by zakopać dyskretnie kilka, a może i kilkanaście trupów. Tak czy owak, jeśli ci ludzie znikną, ktoś będzie ich szukał. Sąsiedzi, znajomi, policja, wójt... Nie ukryjemy tego.
Читать дальше