Skórzewski słuchał, coraz bardziej zdumiony. Stary człowiek mówił wprawdzie prostymi słowami, ale wyjątkowo mądrze.
– Czyli chcecie, kumie, powiedzieć, że...
– Że wilki wojna przetrzebiła, jak każdą zwierzynę. Po prostu jeść nie miały co ani małych wykarmić. A i niejeden kulkę mógł oberwać. Jak nam się zdaje, że wilków jest dużo, to ja myślę, że to nie wilki po nocy wyją, tylko wilkołaki, co to zajęły ich miejsce. Zważcie sami. Człowiek mięsa jeść musowo nie potrzebuje. A gdy wilk żeru nie znajdzie i z głodu pada, w tym samym czasie wilkołak, kiedy jest w ludzkim ciele, pasie się chlebem i kartoflami. W wilka zmienia się tylko przy pełni i wonczas poluje. Jednakowoż to dobre pytanie, czy koniecznie musi wtedy podeżreć, czy pobiega, zawyje i jak nic nie znajdzie, apiać zmienia się w człowieka i znów kartofle żre. Może być tak, a może inaczej...
– A może to jednak zwykłe wilki? – zasugerował jeden z młodszych.
– Zwykłe wilki byłoby słychać co jakiś czas. Ale że wycie rozlega się jeno w czas pełni, to ja już wiem, co jest na rzeczy – odezwał się uroczyście stary.
– Myślicie, że to ktoś ze wsi?
– To na pewno. Ino kto? I co więcej, jak takiego rozpoznać? Rusini gadają, że wilkołak ma pod pachą dziurę, którą wywraca się na nice. Ale to mi się nie wydaje możliwym...
– Jeśli damy wiarę, że zmiana w wilka w ogóle jest możliwa, to chyba nie ma znaczenia, jak to się dzieje – zauważył trzeźwo jeden z młodych. – Czary to czary.
– Pawełku drogi, pomyśl przez chwilę. Jak futro zwiniesz ciasno w kłąb, a nie daj Boże jeszcze wilgotne od nocnej rosy, i po miesiącu rozwiniesz, to co będzie? A poza tym, wyimaginuj sobie, jak by się pchły, wszy, mole i inne robactwo rozwijały. Wszak od środka nijak tego wyczesać ani wyiskać. Żywcem by takiego wilkołaka od środka wyżarły!
Skórzewski śpiesznie pociągnął długi łyk piwa, by nie parsknąć śmiechem, ale musiał przyznać, że choć dyskusja przy sąsiednim stole wspinała się na coraz to wyższe szczyty absurdu, podobała mu się logika starego.
– Zatem skoro dziury pod pachą nie ma, jak takiego rozpoznać?
– Tylko przy pełni księżyca, gdy zmieni się we zwierzę. Ano, chłopy, idziem, pora na nas...
Dopili piwo i ciężko dźwignęli się z ławy. Skórzewski odprowadził ich zadumanym spojrzeniem. Zaraz jednak do wnętrza wszedł doktor Frycz. Skórzewski powitał go mocnym uściskiem dłoni. Nie widział przyjaciela od ładnych kilku lat. Przez ten czas jego włosy przyprószyła lekka siwizna. Spojrzenie pozostało jednak tak samo twarde, jak dawniej.
– Witam, panie kolego – powiedział Frycz, dosiadając się. – Cóż dobrego słychać?
– Ciułam na doświadczenia... Lata mijają, a ja nadal jestem na początku drogi – westchnął doktor Paweł. – Przeklęta rewolucja...
– Ano cóż. – Frycz rozłożył ręce. – Dla nas gorzej, ale dla Polski lepiej. Taka cena... Pan, panie kolego, stracił sojusznika w badaniach, laboratorium, wyniki prac, mieszkanie, dobrą rządową posadę. Ja straciłem willę w Kijowie, prawie pewną nominację na kierownika katedry. Wielki książę Aleksander Michajłowicz finansował pańskie eksperymenty...
– Nadal żyje, niestety z finansami trochę u niego krucho. Zresztą to już stary, zmęczony człowiek. Dobiega wszak siedemdziesiątki.
– I kto to mówi? – Młodszy lekarz uśmiechnął się kpiąco. – Nie ma żadnych szans na pieniądze z Ministerstwa Zdrowia Publicznego?
– Niestety. Kołatałem do nich kilka razy. Podobnie jak do warszawskich farmaceutów. Gdybym miał chociaż papiery z dokumentacją tego, co udało się zbadać... Ano cóż, skupmy się może na naszym zadaniu.
– Mam zaparkowany przed szkołą francuski ambulans z przenośnym aparatem rentgenowskim. Rzecz jasna, to sprzęt dość stary i wysłużony, używano go jeszcze na froncie. Pani Skłodowska-Curie załatwiła przekazanie Polsce czterech sztuk. No i jeden trafił do mnie, na miesiąc. Odwiedzimy szkoły w piętnastu gminach, przebadamy dzieciaki.
– Wszystkie?
– Dobrze by było – westchnął Frycz. – Niestety, na to brak środków. Będziemy mieli wytypowane przez miejscowych lekarzy i felczerów po sto do stu dwudziestu dzieciaków. Wybiorą takie z rodzin gruźlików i te, które sprawiają wrażenie zagrożonych chorobami piersiowymi. Ale w tej gminie prześwietlamy wszystkie.
– O!
– Widzi pan, panie kolego, tutejszy wójt to naprawdę mądry człowiek. Choć wykształcenia nie ma, łebski z niego gość. Zebrali pieniądze na dodatkowe klisze i chce przebadać wszystkich. Zresztą wspiera co roku Towarzystwo Przeciwgruźlicze, prenumeruje biuletyn i widać żywo przejmuje się problemem. Jutro rano zaprasza nas na śniadanie. Proponuję udać się na spoczynek, czeka nas ciężki dzień. Niestety, w gminie nie ma lekarza, jedyne siły fachowe, na jakie możemy liczyć, to miejscowy felczer... – Doktor westchnął ciężko na samo wspomnienie.
*
Wójt mieszkał w okazałym drewnianym domostwie przy rynku. W ostatnich latach z tyłu dobudowano dużą werandę. Z okna roztaczał się widok na pola i otaczające dolinę lasy. Wójt był starszym, szczupłym, żylastym mężczyzną. Miał zniszczone, spracowane dłonie. Bardziej wyglądał na drwala niż urzędnika państwowego. Nosił krótką, starannie przyciętą brodę. Do stołu zasiedli też jego bliscy. Syn – piegowaty nastolatek w cienkich drucianych okularach, i żona – drobna blondynka z zadartym noskiem. Służąca wniosła samowar.
– Cieszę się, mogąc panów gościć w naszej gminie – odezwał się gospodarz. – No i raduję się niezmiernie, że tak wspaniałe urządzenia zdołaliśmy tu sprowadzić.
– To dość antyczny już aparat – westchnął doktor Skórzewski. – Ale jak pan sam rozumie...
– Na identycznym pracowałem jeszcze podczas studiów, dobre kilkanaście lat temu – sumitował się doktor Frycz.
– Lepszy taki niż żaden – uśmiechnął się wójt. – Czego to ludzie nie wymyślą! Człowieka na wylot prześwietlić, by znaleźć chorobę... Niemcy to jednak zmyślny naród.
– Och, nie przesadzajmy. – Doktor Paweł machnął ręką. – Pierwsze odkrycia, że fale elektromagnetyczne przenikają przez ciało, a jednocześnie odbarwiają kliszę fotograficzną, poczynił nasz rodak, Franciszek Dobrzyński, profesor nauk technicznych, pracujący na politechnice we Lwowie. I dokonał tego przed Roentgenem, bo już w roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym. Używał generatora fal radiowych, który zbudował mu inżynier Rychnowski, a który to wynalazek przypisywany jest dziś Hertzowi. Wyniki swoich doświadczeń opublikował w kilku językach. Niemcy po prostu poszli tropem tej myśli i fakt, że efekt uzyskali lepszy, bo aby można uzyskać prześwietlenie metodą Dobrzyńskiego, obiekt musiał pozostawać w bezruchu przez około trzy godziny. Jednak już wtedy zasiano ziarno nadziei, że odkrycia naukowe pozwolą w przyszłości zajrzeć w głąb ludzkiego organizmu.
– Roentgen na początek dokonał prześwietlenia ręki swojej żony, uzyskał dobrej jakości negatywy, opublikował informacje i dziś całą zasługę przypisuje się jemu... Ale też pamiętajmy, że od czasów jego odkrycia metodę przez ponad trzy dekady udoskonalano. W każdym razie, cena aparatów bardzo spadła i dziś zdjęcia przy użyciu promieni X stosujemy coraz częściej – dodał doktor Frycz.
– Dostaną panowie do pomocy starego Mikołaja – powiedział gospodarz. – To wprawdzie z zawodu dekarz, ale niegłupi człowiek. Bardzo dużo czyta, prenumeruje ze trzy czasopisma ilustrowane. Aczkolwiek ma on swoje narowy... Był przeszkolony na felczera w carskiej armii. Nie mamy w gminie lekarza, więc lżejsze przypadki trafiają do niego. Zajmuje się u nas także rwaniem zębów i bydełko leczy... Będzie gadał dziwne rzeczy – westchnął. – Puśćcie, proszę, mimo uszu. Nauczyciele też pomogą. W szkole czeka już lista wszystkich uczniów, proszę odznaczać, jakby kogo brakowało. Mój brat jest tu posterunkowym, zajdzie o pierwszej, dacie mu panowie spis nieobecnych, to przywlecze za kudły.
Читать дальше