– Ciekawe – mruknąłem.
– Z drugiej teczki też brakuje, jak pamiętam, około siedemdziesięciu stron – powiedział. – Ale to były bardzo wrażliwe raporty, bo pisali je konfidenci, których mieliśmy w środowisku żydowskim.
– Żydowskim? – zdziwiłem się.
– A coś pan myślał. Żydów też sprawdziliśmy, bo oczywiście ktoś puścił plotę, że to porwanie do celów mordu rytualnego, a że kamienica pożydowska... Takie króliki się ludziom w głowach lęgły, ale nie lekceważyliśmy żadnych donosów. Nawet najbardziej idiotycznych. A mieszkanie po rabinie... Żydzi z kolei to taki ciekawy naród, że tak jak Polacy czy Ormianie trzymają się razem, a gdy zajdzie potrzeba, mają krewnych i pociotków rozsianych po całym świecie.
Umilkł, rozejrzał się. Znałem ten rodzaj spojrzenia, zauważyłem już wcześniej, że miał niespokojne dłonie. Sięgnąłem na parapet po popielniczkę. Uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Rzuciłem palenie cztery lata temu – wyjaśnił.
– To zdrowo – pochwaliłem.
– Jedna rzecz nie daje mi spokoju – powiedział po chwili milczenia. – Pan słyszał coś o rabinie nazwiskiem Szor?
– Nic a nic – przyznałem.
– To ja panu wyjaśnię, dlaczego mnie to tak strasznie gryzło i dlaczego sprawdzaliśmy Żydów. To był rabin chasydzki... Wie pan, jak to u nich było?
– Dzielili się na kilka odłamów, kontynuując podziały, które wynikły po śmierci założycieli. Zazwyczaj nie posiadali synagog, tylko skromne sale modlitwy, tak zwane klojzy, czasem aranżowane w prywatnych mieszkaniach. Myśli pan, że coś takiego mogło być urządzone w kamienicy przy ulicy Krowiej?
– Nie znalazłem takich informacji, ale tego nie wykluczam. Duże mieszkanie, rabin mógł wygospodarować jakieś pomieszczenie. Ale co innego jest ciekawe. Proszę sobie wyobrazić, że przeżył wojnę. Mieszkał potem w Peru, w osadzie Puerto Franco. To zabita dechami dziura w prowincji Bellavista, czyli używając inkaskiej terminologii, Antinsuju. Czytałem książkę archeologa, który opisywał dość dokładnie rozległe wykopaliska, prowadzone w tamtej okolicy. Inkaskich ruin jest tam sporo. Czy to nie zbyt duży zbieg okoliczności? – Pociągnął kawy.
– Jeśli rabinem został około trzydziestki, to w latach osiemdziesiątych mógł jeszcze żyć – policzyłem szybko.
– Miałem teorię. Może przypomniał sobie o książce zostawionej w skrytce, zapragnął ją odzyskać? Napisał na adres, pod którym kiedyś mieszkał, chłopak otworzył parapet i znalazł starodruk – powiedział gliniarz. – Na pewno nie wysłałby tej książki pocztą. Z drugiej strony, nie bardzo miał możliwość. Przesyłki dokładnie sprawdzano, a starodruk z pewnością zostałby zatrzymany. Ale pasowało jak ulał. Rabin mógł być potencjalnym źródłem zdjęć z Peru.
– Rolka negatywów była marki ORWO, zatem rabin nie mógł ich przysłać. Chyba że chłopak wysłałby mu klisze. Rabin albo, co bardziej prawdopodobne, ktoś z jego ludzi nacykał fotek swoim aparatem i mu odesłał. Ale to chyba trochę naciągane.
– A o tym nie pomyślałem – pochwalił mnie. – Jednak ma pan rację, to raczej naciągane. Poza tym rodzice chłopaka nie kojarzyli, żeby dostał jakiekolwiek listy z zagranicy. Z drugiej strony, nasz błąd, że nie przesłuchaliśmy wówczas listonosza... A przecież dzieciak siedział w domu. Gdyby listonosz przyniósł przesyłkę, mógł ją odebrać i nic rodzicom nie powiedzieć.
– Co było na drugiej rolce negatywów? – zaciekawiłem się.
– Być może jakieś odpowiedzi na nasze pytania. Niestety, okazała się prześwietlona.
Westchnął i popił kawy. Ja też się napiłem. Czułem, że krąży wokół tematu, że próbuje mnie wybadać. I chyba pomyślnie zdawałem ten test. Muszę tylko wymyślić pytanie, które będzie jak klucz i otworzy go do reszty...
– Wie pan, dla gliniarza każda niewyjaśniona sprawa jest jak zadra. Rzecz jasna, drobne przestępstwa jak kradzież samochodu czy włamanie nie są aż tak ważne. Ale te grubsze tkwią w głowie latami. Wraca się do nich, analizuje, zastanawia, co poszło nie tak. Co się przegapiło. Najłatwiej jest iść tropem natychmiast. Z drugiej strony, po latach pojawiają się nowe, lepsze techniki badawcze. Czasem uda się raz jeszcze przeanalizować dowody. Na przykład parę lat temu wyizolowano DNA ze śliny spod znaczka listu napisanego przez Kubę Rozpruwacza.
– Tylko nie wiadomo, czy list faktycznie napisał on, czy ktoś, kto się podszywał – zauważyłem.
– No właśnie. Gdyby mieli tę technikę wtedy, można by przesłuchać podejrzanych, sprawdzić materiał porównawczy, uściślić alibi i tak dalej. A dziś szukaj wiatru w polu. My mogliśmy ustalić tylko tyle, że plamki krwi z parkietu i szpar między klepkami naprzeciw ściany pochodziły od dwu różnych osób. To znaczy w próbkach stwierdzono dwie różne grupy krwi.
– Plamki krwi... – podchwyciłem.
– Wyszły, gdy spryskaliśmy pomieszczenie luminolem. Część była na powierzchni klepek, a część w szparach.
– Ślady krwi przetrwały w szczelinach, bo z powierzchni klepek zostały starte przez wielokrotne szorowanie – zaryzykowałem teorię. – Czyli były wcześniejsze, starsze niż te, które znaleziono na parkiecie.
– Powiem więcej. Podłoga została wycyklinowana. Prawdopodobnie pod koniec lat siedemdziesiątych, nim Malinowscy tam zamieszkali. W każdym razie krew znalazła się na parkiecie dwukrotnie w odstępie kilkudziesięciu lat. Uznałem to za ślad jakiegoś rytuału. Nie religijnego, ale raczej magicznego, może alchemicznego. Nie znalazłem niczego podobnego w literaturze... Poza oczywiście mniej lub bardziej wydumanymi historiami o upuszczaniu krwi chrześcijańskich dzieci i dodawaniu jej do macy.
– Ja też nie słyszałem o niczym takim. Sugeruje pan, że chłopak mógł spróbować powtórzyć jakiś stary obrzęd?
– Co pan sądzi o mordach rytualnych? – zaskoczył mnie pytaniem.
– Z punktu widzenia ortodoksyjnego judaizmu to kompletna bzdura. Żydzi unikają kontaktu z krwią. Z drugiej strony, rytuały magiczne często mają w swej podbudowie ideowej zanegowanie rzeczywistości. Często stanowią odwrócenie jakiegoś porządku. W wielu legendach czarownice rzucają zaklęcia, odmawiając modlitwy wspak. Czarne msze odprawiane przez satanistów to parodia zwykłej mszy. Czy podejrzewa pan...
– Nie. Jak na morderstwo, było tam o wiele za mało śladów krwi. Ale jednak była.
– Czy przesłuchaliście rabina Szora?
Sądząc po błysku w jego oku, trafiłem w samą dychę.
– Miałem taki zamiar. – Uśmiechnął się smutno. – Wycieczka do Peru w tamtych czasach to byłoby coś! Niestety, zignorowano moją sugestię... Nawet nie ustalono, czy jeszcze żyje, choć i o to wnioskowałem. Zresztą pewnie i tak wysłano by tam kogoś innego. Albo i jeszcze prościej, zlecono by zbadanie gościa pracownikom ambasady. Za to do napisu na ścianie dostaliśmy konsultanta. Stary ubek, ale znał te języki jeszcze z domu. Paskudny typ, swoją drogą, ale chociaż przeczytał nam ten napis. Czy wie pan, jak to brzmi po polsku?
– „Albowiem wiele jest dróg wiodących do dalekich krain, gdy raz uchylimy drzwi” – zacytowałem swoje tłumaczenie.
Stary milicjant spojrzał na mnie jakby z szacunkiem i kiwnął głową, potwierdzając poprawność przekładu. Nie musiał mówić nic więcej. Wiedziałem już, czego się domyślał. I czego w żadnym wypadku nie mógł napisać w oficjalnych milicyjnych raportach... I on też wiedział, że ja wiem. Dotknięcie nieznanego, nienazwanego. Chwila, gdy z przerażeniem odkrywamy, że otaczająca nas twarda rzeczywistość wcale nie stanowi niewzruszonego monolitu. Że przecinają ją rysy, szczeliny, luki, uchylone drzwi... Dłoń drżała mi lekko. Zacisnąłem palce na uchu dzbanka i poczekałem, aż tik minie. Dolałem kawy do obu kubków.
Читать дальше