Proboszcz milczał chwilę, układając sobie coś w głowie.
– Jutro trzeci maja – powiedział wreszcie. – Święto ważne i chwila też odpowiednia. Wystawię relikwiarz. I ogłoszę, że podejmuję dzieło proboszcza Jeremiego Nowaka. Zarządzę zbiórkę materiałów budowlanych, żeby dokończyć kaplicę. Czy uzupełniłby pan te dwie dziadkowe mozaiki?
Artysta dłuższą chwilę skrobał się po głowie.
– Wie ksiądz, nigdy nie miałem z tym za wiele do czynienia... Ale w sumie aż takie bardzo trudne to chyba nie jest. Mogę spróbować.
– Pośpiechu nie ma, budowa trochę potrwa, zresztą najpierw i tak muszę zdobyć pozwolenia, i tak dalej. Trzeba też zaprojektować tę półowalną...
– W papierach dziadka jest szkic projektowy.
– Doskonale, proszę pomyśleć, ile to by kosztowało... A właśnie. – Spojrzał na mnie. – Pańskie usługi, panie Robercie?
– Nie znalazłem zamówionego fantu. – Wzruszyłem ramionami.
– Ale latał pan przez wiele godzin z wykrywaczem i kamerą.
– No to, powiedzmy, szacując po kosztach robocizny, wypracowałem jakieś sto dwadzieścia złotych, ale z narzeczoną uszczupliliśmy drastycznie zapasy plebanii. Podjedliśmy i wypiliśmy za co najmniej trzy stówki. Pomodli się ksiądz za nas i jesteśmy kwita.
– Cóż, niech będzie i tak...
Zapatrzyłem się na plamę w kształcie pióra.
Nie wiem, w jaki sposób powstał ten obraz, pomyślałem. Może lepszy fachowiec coś powie? A może i nie...
Przypomniała mi się samotna wysepka na Morzu Egejskim i stary mnich, strzegący domniemanego miejsca ukrycia maforionu. Jak on to ujął? „Nie ma dowodów. Są znaki...”
Szafa
Była raz sobie gdańska szafa, która postanowiła zostać polskim szlachcicem.
– Mam do tego pełne prawo – mówiła. – Mieszczę wszak więcej flasz wina niż on.
Robert Storm– (nazwisko należy wymawiać tak, jak się je pisze, a nie z niemiecka) – młody, choć już doświadczony „handlarz starzyzną”. Z tym że nie jest to zwykła starzyzna, ale przedmioty, które jego kontrahenci uważają za takową. Storm potrafi wypatrzyć w pozornie bezwartościowym kawałku metalu cenną tablicę, wie też, która drewniana, brudna i odpychająca wyglądem kłoda może kryć wspaniałą rzeźbę... A przede wszystkim jest swojego rodzaju detektywem, fachowcem do wynajęcia, potrafiącym rozgryźć każdą historyczną zagadkę. Właśnie tak zarabia na chleb i na możliwość uzupełniania własnych kolekcji.
Absolwent archeologii, która to nauka nierzadko przydaje mu się w pracy, aczkolwiek w jego przypadku główną rolę odgrywa talent.
Robert, poza tym, że posiada rozległą wiedzę, bywa chwilami cwaniakowaty, przemądrzały i wręcz irytujący. Jak to wieczny chłopiec – bo nim właśnie jest. Z drugiej strony, prezentuje iście przedwojenne poczucie honoru, połączone z pewną naiwnością. Ta ostatnia cecha może pozornie stać w sprzeczności z cwaniakowatością, jednak należy oddzielić tutaj pracę zawodową Roberta od życia osobistego. Bo właśnie w codziennym obcowaniu ze zwykłymi ludźmi pozwala sobie na daleko posuniętą łatwowierność.
Takie jest życie, chciałoby się rzec – zazwyczaj nic nie jest w nim zupełnie proste i oczywiste. I takie też są przygody Roberta. Nawet jeśli wydają się mieć jasne i klarowne zakończenie, zawsze pozostaje jeszcze miejsce na tajemnice i domysły.
Doktor Paweł Skórzewski– żyjący na przełomie wieków dziewiętnastego i dwudziestego lekarz, badacz i podróżnik... A może podróżnik, badacz i lekarz? Zresztą można te trzy terminy ustawiać w dowolnej kolejności. Bo też nie ogranicza się on do jednej dziedziny: raz bywa bardziej medykiem, raz mocniej skupia się na pracach naukowych, innym razem wyrusza w dalekie podróże. Wszystko to kwestia potrzeb i okoliczności.
Elegancki starszy pan w nienagannie skrojonym fraku, przemierzający z kosztowną laseczką ulice bogatych dzielnic najsławniejszych stolic świata w poszukiwaniu drogich lokali, w których mógłby się rozerwać i zawrzeć ekscytujące znajomości...
Nie, nie – zaraz! To nie jest biogram tego pana! Starszy pan – tak, elegancki – zdarza się, ale frak zakłada raczej rzadko, a jeśli nawet nosi laseczkę, prędzej niż złotych wykończeń należy się spodziewać w niej ukrytego ostrza. Bogate dzielnice? Drogie lokale? Dziewczynki? W żadnym wypadku!
Doktor Skórzewski jest osobnikiem, którego można śmiało nazwać patologicznym dobroczyńcą. Niestraszne mu śmiertelne i straszliwe choroby, jak trąd czy dżuma. Nie broni się przed wyruszeniem w najdalsze choćby zakątki świata, aby wytępić zarazę, leczyć z gruźlicy czy zwalczać kołtun, nie waha się podjąć śmiertelnie niebezpiecznych wyzwań, aby uratować czyjeś życie.
Wiele razy jest zmuszony walczyć – nie tylko z ludźmi, ale też z istotami, których pochodzenie jest równie tajemnicze jak etiologia niektórych schorzeń.
Postać ze wszech miar fascynująca. Z kimś takim można wyruszyć na koniec świata, wiedząc, że można nań liczyć zawsze i wszędzie, że prędzej odda życie, niż zdradzi.
Ma także swoje mroczne tajemnice, jednak tym bardziej czynią go one prawdziwym człowiekiem...
Andrzej Pilipiuk
Człowiek z przeszłości. Niestrudzony tropiciel ciekawostek z lamusa. Kolekcjoner nagród literackich, który z pisania z pasją uczynił swój sposób na życie. Miarą jego sukcesu jest miejsce na podium ścisłej czołówki najpoczytniejszych pisarzy w Polsce.
Homo literatus, który do pisania podchodzi z żelazną regułą – pracuje planowo, codziennie, a kiedy poczuje zmęczenie fabułą, zabiera się do innego tytułu. Uprzedzając krytykę, sam siebie nazwał Wielkim Grafomanem. Z wykształcenia archeolog, z zamiłowania łowca meteorów. Beznadziejnie zauroczony zapomnianymi odkrywcami i wynalazkami XIX wieku. Społecznik. Własnym sumptem i ogromnym zaangażowaniem wydał unikatowy album o Wojsławicach, mieście, w którym narodził się Jakub Wędrowycz.
Twórca panteonu niezwykłych bohaterów literackich oraz Jakuba Wędrowycza – zawistnego, mściwego kmiota, bimbrownika i egzorcysty. Jedynego w polskiej literaturze rdzennie polskiego superbohatera, który przez lata rozśmieszania do łez dorobił się własnego festiwalu.
Pija herbatę. Ani wstrząśniętą, ani tym bardziej mieszaną. Parzoną w samowarze.
29 IX 1939, w spalonej Piątnicy nad Narwią, wieczór
Chłopak wrócił za niecałą godzinę, spocony i przejęty, ściągnął maciejówkę przed dowódcą i gniótł ją w ręku.
– Oba mosty zniszczone. Żelazny wysadzili nasi, jak się bronili w fortach. Drugi, stary, też zniszczony. Ale jest, a jakże, panie majorze, niemiecki, drewniany, wąski, psiajucha, jak kładka do nieba. Dwa wozy jeszcze się miną, ale samochody to już nie.
– Warta?
– Będzie z dziesięciu. Bez ciężkich karabinów po tej stronie. Po drugiej nie wiem, nie bardzo przepuszczają, akurat jechały ciężarówki ze wschodu. Można się do nich podkraść blisko rowem, wzdłuż strumyka, z tej strony Narwi.
– Co w Łomży?
– Toż mówię, panie majorze – wydyszał przejęty chłopak. – Spotkałem Plesickiego, gospodarza z Chojen. Przewiózł mnie na drugą stronę w wozie, a potem z powrotem, kiedy wracał, bo wiózł kartofle na targ. Na rynek przyjechał pułk Niemców. Mają samochody, stoją na rynku, nocują w domach, co jeszcze się ostały po ostrzale.
– Proszę – odezwał się ze złością Sołtykiewicz – kolejna przeprawa obsadzona. Inaczej, niż pan sądził. Mówiłem, żeby od razu iść na południe!
Читать дальше