*
Cmentarzyk był niewielki, ale ładnie utrzymany. Na szczęście przestało padać, a wiosenny wiatr osuszył ziemię. Magda wybrała się ze mną. Znalazłem grób pechowego proboszcza. Dziadek artysty napracował się przy nagrobku. Na piaskowcowej płycie wykuł imię i nazwisko zmarłego, wzdłuż krawędzi umieścił bordiurę z kwiatów.
– Przyjmijmy, że artysta otrzymał od swojego przyjaciela proboszcza relikwiarz z prośbą, aby przechował go do czasów, gdy komisja lustrująca relikwie przestanie wreszcie węszyć. A potem ksiądz zginął.
– Chcesz powiedzieć, że relikwiarz ukryty jest w grobie albo wręcz w trumnie księdza? – zdumiała się Magda. – No, w sumie, dostęp do grobu miał, dostał artefakt na przechowanie, nie wiedział, komu oddać, to włożył przyjacielowi...
– Nie jest to szczególnie prawdopodobne, ale chwilowo nie mam lepszego pomysłu – wyznałem. – Zazwyczaj ludzie tego nie robią, zwłaszcza na wsi. Cmentarz jest tu uważany za ostatnie ogniwo, niczego się z niego nie zabiera, żeby nie przywlec do domu duchów ani śmierci. Stąd też nie ukrywa się na nim żadnych dóbr materialnych. Ale zajrzę...
– Ta płyta wygląda na dość ciężką.
– Poza tym to brzydko naruszać spokój zmarłych – dorzuciłem. – Techniką zajrzę. Najpierw sprawdzimy, czy w środku są metale, potem, jeśli zajdzie potrzeba, spróbujemy wcisnąć do środka kamerę laparoskopową. W ostateczności zdobędzie się zgodę na otwarcie grobu.
Wyciągnąłem z plecaka ramowy wykrywacz metali. Zmontowałem, przez dłuższą chwilę dostrajałem, by ignorował wyroby z żelaza.
– Powinien sięgnąć... – mruknąłem. – Zwarty obiekt wielkości książki, przypuszczalna masa może około ćwierć kilograma. Spora powierzchnia odbicia fal... Jeśli tu jest, powinniśmy go namacać.
Przejechałem kilkakrotnie po nagrobku. Urządzenie milczało. Przestroiłem na wykrywanie żelaza. Tym razem popikało cicho.
– Zapewne okucia i uchwyty trumny – wyjaśniłem dziewczynie. – Tak czy siak, relikwiarza w tej mogile raczej nie ukryto.
– To może w grobie u dziadka artysty? – podsunęła.
– Wydaje mi się, że właściciel galerii mówił prawdę, jednak cóż, jak to mówią mądrzy ludzie, należy bliźnim ufać, ale ich sprawdzać.
Trochę minęło, zanim odszukaliśmy właściwy nagrobek. Jednak i tu spotkało nas rozczarowanie.
*
Usiedliśmy do obiadu. Zreferowałem stan poszukiwań. Proboszcz wysłuchał, a potem rozłożył ręce.
– No cóż, liczę się z tym, że relikwiarz przepadł na zawsze, a jeśli kiedykolwiek się znajdzie, to wyłącznie dzięki szczęśliwemu przypadkowi – powiedział. – Chyba żeby doczyścić to malowidło w pokoju... – Widać uparta myśl wracała.
– Plebania wydaje mi się bardzo prawdopodobnym miejscem – westchnąłem.
Byliśmy przy deserze, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Gospodyni poszła otworzyć. Po chwili w drzwiach saloniku stanął artysta. Trzymał pod pachą opasłą księgę.
– Szczęść Boże... Oj, widzę, że nie w porę zaszedłem, to może później... – speszył się.
Ale ksiądz Franciszek stanowczo zaprosił go do stołu. Gospodyni zakręciła się, dołożyła jedno nakrycie.
– Pan detektyw tak mówił o tych aniołach, że zacząłem się zastanawiać, czy może faktycznie mój dziadek tego relikwiarza nie ukrył. To takie jego zapiski, nie powiem pamiętniki, bo to nie jest właściwe słowo, ale pisał, co, gdzie i dla kogo robił. Oprawiał książki dla proboszcza. To pewnie te. – Wskazał stojące na regale.
– Żadna z nich nie jest relikwiarzem oprawionym tak, by udawał książkę – uśmiechnął się ksiądz Franciszek. – Wiem, bo robiłem katalog komputerowy i wszystkie po kolei wpisywałem, choć widać, że do niektórych nikt nie zaglądał od wielu lat.
– Tu jest zapisek... Ciekawy chyba. – Artysta otworzył w założonym miejscu i puknął palcem w stronicę.
– „22 marca 1961, szafka zegarowa z drewna orzechowego, rzeźbiona w motywy jesienne, skrytka 41 x 26 x 5 centymetrów” – odczytałem wyraźne, prawie kaligraficzne pismo.
Wszyscy jak na komendę popatrzyliśmy na zegar. Odsuwałem go, żeby oglądać ściany kamerą. Czy to możliwe, że otarłem się o tajemnicę? Podszedłem, wyjąłem z kieszeni mały ręczny wykrywacz metali, odchyliłem wiszące mosiężne wagi i przejechałem po dnie szafki. Zapiszczało, i to konkretnie. Obejrzałem przy użyciu lusterka, jak zegar wygląda od spodu. Nie, nie tędy droga... Z tyłu? Gdy ponownie odsunęliśmy szafkę od ściany, wypatrzyłem otwór nawiercony cienkim wiertłem. W przyborniku miałem na szczęście długie szydło. Wetknąłem i namacawszy jakiś metalowy element, nacisnąłem, zwalniając zatrzask. Dno szafki otworzyło się, wypchnięte sprężynami. W zagłębieniu wydłutowanym w litym drewnie leżało coś podłużnego zawiniętego w płótno.
– A niech mnie! – szepnął proboszcz, wyjmując zawiniątko.
Na wierzchu leżała pożółkła kartka w kratkę. „Nie odwijać przed marcem 2011 roku” – głosił napis.
– Miało czekać pięćdziesiąt lat – mruknąłem.
Ksiądz położył zawiniątko na stole i ostrożnie je odpakował. Nie myliliśmy się. Zaginiony relikwiarz powrócił... Srebro poczerniało z wiekiem. Siedzieliśmy w milczeniu wokół znaleziska. Zmówiliśmy modlitwę. Proboszcz wahał się przez dłuższą chwilę. Wreszcie przeżegnał się i wysunął dwa sztyfty, blokujące zameczki, otworzył pudełko. Serce uderzyło mi mocniej... Niestety, na aksamitnej wyściółce leżała tylko odrobina pyłu. Pióro rozsypało się ze starości albo – co bardziej prawdopodobne – padło ofiarą jakichś owadów.
Ksiądz Franciszek już miał zamknąć relikwiarz, gdy spostrzegliśmy coś jeszcze. Na wieczku od środka rozlewała się plama wielobarwnej patyny. Układała się w zarys pióra. Przypomniało kształtem gęsie, ale miało oczko jak pawie... Tak przynajmniej mi się wydawało, gdy patrzyłem na rozmyte plamki różnych związków chemicznych. Kolory, kiedyś zapewne bardziej żywe, wyblakły, szczegóły pozacierały się, na obrzeżach wszystko poczerniało. Plama utleniła się? Obawiałem się, że skoro otworzyliśmy skrzynkę, a do środka dostało się świeże powietrze, obraz utleni się do reszty i zniknie.
– Może pióro natarte było fosforem i dzięki temu na przykład świeciło w ciemności? – zamyślił się proboszcz, oglądając relikwiarz.
– Fosfor w zetknięciu ze srebrną blachą... – Zmarszczyłem czoło, usiłując ułożyć w głowie wzór reakcji chemicznej. – Fosforan srebra to żółte kryształki... Nie pasuje.
– Z czego składa się pióro? – zapytał ksiądz.
– Głównie kreatyna. Jest raczej stabilna chemicznie, choć w zetknięciu ze srebrem może się rozpaść. Na co? Octany? Octan srebra jest światłoczuły... a potem czernieje – rzucił artysta.
– A może barwniki obecne w samym piórze?
– Melanina, lipochromy... – Malarz marszczył czoło, grzebiąc w pamięci. – Przepraszam, gdy studiowałem weterynarię, trochę miałem do czynienia z chemią organiczną i biochemią, ale to, co zdołałem sobie poprzypominać, nijak tu nie pasuje. A sam farb nie kręcę, wszystko na gotowych robię. Może pan detektyw? – Spojrzał na mnie.
– Barwne płowienie związków srebra odkrył i udoskonalił Jan Szczepanik. Stosuje się też barwne trawienie meteorytów żelaznych i rozmaitych stopów technicznych. Ale jestem laikiem, jeśli chodzi o metody. Może przed ukryciem relikwiarz wyczyszczono, ścierając mimowolnie warstwę patyny, dostała się wilgoć i pióro uległo zniszczeniu w reakcji ze srebrną blachą... Tak czy inaczej, relikwii już nie ma, został tylko jej obraz, coś jak zdjęcie. Patrząc trochę szerzej... Wydaje mi się, że tak się musiało stać. Bóg chowa się przed nami, ukrywa przed badaniami doświadczalnymi. Nie mamy możliwości zdobycia naukowego dowodu istnienia Jego samego czy aniołów. Lecz granice poznania bardzo się przesunęły. Mam na przykład w walizce mikroskop, a także inny sprzęt. Dlatego zadbano, by to pióro nie wpadło w nasze ręce... Tajemnica ma pozostać tajemnicą.
Читать дальше