W witrynie umieszczono imponującej wielkości portret Hitlera z dopiskiem: „To on ustanowił 1 maja świętem państwowym i dniem wolnym od pracy na okupowanych ziemiach Polski – niszcz przeżytki nazizmu i komunizmu”.
– Są ludzie, którzy poważnie podchodzą do rugowania wrogich ideologicznie tradycji – mruknąłem z uznaniem. – Szkoda, że większości to zwisa... A żeby czynem zaprotestować i otwierać sklep w dniu ustawowo wolnym, to się już naprawdę nieczęsto zdarza.
– Zajdziemy? – zapytała Magda. – Można tu znaleźć całkiem ciekawe rzeczy.
Weszliśmy. Artysta był młody, rozczochrany i w rozchełstanej koszuli. Gdy weszliśmy, akurat złocił aureolę malowanego na desce anioła. Widać było, że ma sporą wprawę. I nie używał szlagmetalu, lecz prawdziwego złota płatkowego.
– Czym mogę służyć? – zagadnął. – Coś do pierwszego wspólnego mieszkania?
Magda zaczerwieniła się.
– Hmmm. To może do przyszłego wspólnego mieszkania? – Puścił oko. – Tematyka świecka czy religijna? Maluję też portrety ze zdjęć i kopie, a raczej wariacje dzieł dawnych mistrzów... – Machnął ręką w nieokreślonym kierunku. – Zajmuję się również trochę grafiką komputerową.
– Rozejrzymy się – zaproponowałem. – Może coś w oko wpadnie?
– Ależ proszę.
Wrócił do pracy, a my długą chwilę buszowaliśmy po galerii. Pomieszczenie było duże, ale solidnie zagracone starymi meblami oraz dziesiątkami drewnianych i rzeźb. Obrazy stały na sztalugach, dodatkowo utrudniając poruszanie się.
– A to jest niezłe – mruknęła Magda. – To zapewne ta wariacja...
Na obrazie zasępiony Stańczyk z obrazu Matejki siedział w swoim fotelu, ale w odróżnieniu od oryginału obok wkomponowano damę z łasiczką, która pocieszającym gestem podsuwała mu talerzyk z pokrojonym arbuzem.
– Nie wiedziałem, że się znali – zażartowałem.
Co ciekawe, artysta naprawdę znał się na rzeczy, bo owoc namalował zgodnie z przedstawieniami epoki, zupełnie inny niż nasze współczesne, będące efektem kolejnych kilkuset lat selektywnej uprawy. Spojrzałem na metkę z ceną. Była nawet do przełknięcia. Na sąsiednim obrazie Mona Lisa i dama z perłą Vermeera liczyły rozsypane na stole pieniądze.
– Jeden klient szuka towaru zwyczajnego, inny chciałby się pośmiać – powiedziałem w zadumie. – A jeszcze inny potrzebuje czegoś, nad czym będzie mógł pomyśleć.
– Ażeby pan wiedział – odezwał się artysta zza swojego stołu. – Mam oczywiście także takie. Niech pan zdejmie muślin z tego dużego... To mi się naprawdę udało...
Odsłoniłem. Obraz przedstawiał ulicę w centrum Warszawy nocną porą. Wysokościowce, sklepy, neony, reklamy. Na spękanym, zasłanym śmieciami chodniku stał Jezus Chrystus, ubrany zupełnie współcześnie w płaszcz narzucony na garnitur, pod krawatem i z podniszczoną walizką w przebitej gwoździem dłoni.
– Chciał pan pomyśleć...
– Hmm... – zadumałem się.
– Księdzu proboszczowi na wszelki wypadek nie pokazuję – wyjaśnił. – Starsi ludzie też raczej nie będą zachwyceni. Ale kto powiedział, że sztuka religijna musi być nudna i spętana kanonami przedstawienia czy konwencjami? W dawnych czasach malowano świętych w strojach z epoki, w której żyli twórcy. Sceny z Nowego Testamentu osadzano w zupełnie współczesnych wnętrzach. Oczywiście uwspółcześniano trochę z niewiedzy o tym, jak wyglądały ubiory czy sprzęty w czasach antycznych, ale trochę może też, by zbliżyć się do odbiorcy, pokazać mu uniwersalność przesłania. Pomyślałem więc: dlaczego nie? Wszak w Nowym Testamencie jest zapisane: „A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata”. No to zrobiłem nowocześnie.
– Ciekawy pomysł – przyznała Magda. – Choć faktycznie może wzbudzić podejrzenia o kpinę z religii lub inne silne emocje. Ale ma w sobie to coś. – Strzeliła palcami.
– Próbowałem wypośrodkować. Żeby nie przegiąć... Intencje miałem dobre, ale liczę się poważnie z tym, że nie każdemu się to spodoba. Państwo ludzie wykształceni...
– Skończyłem archeologię – powiedziałem.
– A ja studiuję historię – dodała Magda.
– Zatem i historia sztuki nie jest państwu tak do końca obca.
Patrzyłem na obraz i z każdą chwilą podobał mi się coraz bardziej. Tylko powieszę go w sypialni, bo faktycznie nie każdemu się spodoba...
– Można u pana płacić kartą kredytową? – zapytałem.
– Jasne... – Twórca wyraźnie poweselał. – Chce pan pięć procent rabatu czy może w naturze? – Zatoczył dłonią krąg, obejmując wnętrze galerii.
– To ja coś sobie wybiorę – zapaliła się Magda.
W czasie, gdy pakował obraz, przyglądałem się wiszącym aniołom. Kilka z nich miało na piórach namalowane oczy. Patrzyłem na nie dłuższą chwilę.
– To mój dziadek takie malował – powiedział artysta, widząc moje zaskoczenie.
– A to ciekawe... Element zaczerpnięty ze sztuki nubijskiej. Widziałem podobne przedstawienia na freskach z katedry Faras – zauważyłem.
– O Faras coś tam się słyszało... Jak dziadek był młody, pewnie gazety pisały o odkryciu i może zdjęcia były. Faras to odkopano gdzieś tak na początku lat sześćdziesiątych? I te jego obrazy z tych lat pochodzą. Mógł się zainteresować i zainspirować. Trudno teraz powiedzieć. Może to jednak jego idea, a może gdzieś podłapał tematykę... Ja wolę sięgać do przestawień zachodnioeuropejskich, choć oczywiście jak ktoś sobie życzy ikonę, to też umiem skopiować. Tylko tempery nie lubię. Farby olejne są szlachetniejsze. Ale głównie jestem samoukiem i dziadek trochę mnie podszkolił przed śmiercią. Na weterynarza się kształciłem, ale odpadłem na trzecim roku. Chemia i anatomia to jednak straszne kobyły do wykucia. Prawie jak medycyna. Albo i gorzej, bo przecież człowiek to jeden organizm, a tam różne zwierzaki się poznawało od środka.
Słowa płynęły jak rzeka nagle spuszczona przez stawidła tamy. Zapewne niewiele miał tu okazji, by z kimś pogadać. Magda wybrała sobie ceramiczną broszkę i parę kolczyków do kompletu. Podziękowałem, zabrałem obraz zapakowany w szary papier i wyszliśmy na ulicę. Wiec powoli przygasał. Władza skończyła się lansować i oddała mównicę pieśniarzom od disco polo. Zostawiłem malowidło w bagażniku samochodu. Artysta chyba miał rację, proboszczowi lepiej go nie pokazywać...
– Co robimy z tak mile rozpoczętym dniem? – zapytała Magda.
– Obejrzymy sobie tę nieukończoną kaplicę, którą budował proboszcz Nowak – zasugerowałem.
Ruina wznosiła się w kącie terenu kościelnego, posadowiona tak, by stanowiła czwarty narożnik kwadratu, wyznaczonego przez plebanię, kościół i stary spichlerz, obecnie pełniący mało zaszczytną rolę garażu. Nie wyglądała szczególnie imponująco, zdążono wylać fundament, wznieść kawał jednej ściany i niewielki fragment drugiej.
Podszedłem. Najniższą warstwę stanowiły obrobione z grubsza granitowe otoczaki, a powyżej mur zbudowano z cegły. Ściana miała około czterech metrów wysokości. Pośrodku znajdowała się prostokątna nisza, w głębi z betonu sterczały zardzewiałe końcówki prętów zbrojeniowych.
– Przygotowana do osadzenia niewielkiego sejfu – oceniłem.
– Skąd wiesz? – zdumiała się Magda.
– Bo identyczne rozwiązanie mam u siebie w mieszkaniu.
Cofnąłem się kilka kroków. Po lewej i prawej stronie znajdowały się płytkie wnęki o wymiarach około metr na półtora. Były od góry zakończone łukowato. Trzecia, większa i półkolista, znajdowała się ponad otworem.
Читать дальше