– A jednak jest w miasteczku galeria sztuki, w której można kupić obrazki aniołów z oczami na piórach – rozważałem. – Zapewne były inspirowane relikwią.
– Z tego, co słyszałem, ksiądz Nowak i dziadek tego naszego malarza przyjaźnili się – zauważył proboszcz. – Inspiracji mogło być wiele. Może razem odwiedzili muzeum? W końcu Warszawa nie jest daleko.
– Galerię Faras udostępniono do zwiedzania w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim, dekadę po śmierci proboszcza... – mruknąłem. – A wykopaliska prowadzono w latach sześćdziesiąt jeden do sześćdziesiąt cztery.
Ponownie otworzyłem zdjęcia fresków.
– Paradoks. Powstały w Afryce ponad osiemset lat temu. Zdawałoby się, że to, co namaluje się na ścianie, zostaje tam już na zawsze. Trudno zabrać kawał otynkowanego muru. Posąg lub płaskorzeźbę można wyrwać, zapakować na wóz i zawlec do domu jako łup. Ale malunek na kruchym tynku? Nijak. A jednak... Dziś katedra, której ściany zdobiły freski, znajduje się pod wodą, a malowidła są tutaj, w Polsce. Co więcej, na cmentarzu Bródnowskim w Warszawie spoczywają kości trzynastu nubijskich biskupów sprzed tysiąca lat, wydobyte podczas badań – dodałem.
– W zasadzie też można by je złożyć w jakimś kościele, bo nawet jeśli nie są relikwiami, stanowiłyby symbol łączności, jedności chrześcijan. – Ksiądz pokiwał głową. – Ludziom brak tej świadomości, że lud Boży stanowi jedność i zarazem przez pokolenia buduje wspólnie cywilizację chrześcijańską.
Powiększyłem jedno ze zdjęć. Archanioł Gabriel rozpościerał skrzydła. Patrzyłem na pióra w milczeniu. Każde ozdobione było ludzkim okiem. Anioł widzi wszystko. Patrzy na nas dziesiątkami źrenic... Czy taka idea przyświecała malarzowi, który tysiąc lat temu zdobił mur świątyni w Afryce? Przypomniałem sobie galerię w miasteczku. Dziadek malarza widział relikwiarz i jego zawartość. A może zobaczył pióro z okiem, a potem w gazecie ujrzał zdjęcia malowideł odkrytych przez naszych archeologów? Dlaczego wnuk nadal takie malował? Inspiracja pracami dziadka, czy może fascynacja znacznie silniejsza? Płynąca z – że się tak wyrażę – doświadczeń osobistych?
– Przejdę się rankiem po miasteczku rozprostować kości.
– Do galerii? – zapytała Magda.
– Tak.
– Czy mam czekać w samochodzie z włączonym silnikiem? – zażartowała.
– E, nie przesadzajmy. Jeśli nawet dziadek tego człowieka zaiwanił relikwiarz, to malarz powie, że go nie ma i tyle. Nie musi mnie od razu zabijać.
– Ten jego dziadek zmarł chyba pod koniec lat dziewięćdziesiątych, gdy ja byłem już wikarym. – Proboszcz pokręcił głową. – To był religijny człowiek, jakby miał, toby oddał...
– A może ksiądz Nowak zadysponował, by, na przykład, przechować to przez pięćdziesiąt lat? – zadumałem się. – I teraz ród, wypełniając polecenie, strzeże...
– To bardzo ładna koncepcja – pochwalił mnie duchowny. – Ale chyba mało prawdopodobna.
– Kto wie? Zapytam. O ile będzie miał otwarte i zechce w ogóle odpowiedzieć.
*
Poranek był deszczowy. Ciężko było wygrzebać się z ciepłego łóżka. Ale zapachy przygotowywanego śniadania skutecznie nakłoniły mnie do opuszczenia pościeli. Po śniadaniu wziąłem parasol i powędrowałem do miasteczka. Galeria na szczęście nie była daleko, dotarłem do niej w kwadrans. Malarz na mój widok trochę się zdziwił, ale też i jakby trochę ucieszył. Patrzyłem na rzeźby i obrazy. Zebrałem się w sobie.
– Ci aniołowie mają oczy także na piórach skrzydeł – zacząłem.
Kiwnął głową.
– Mam takie przedstawienia na pracach mojego dziadka i sam podobne maluję. Ale jego nie są na sprzedaż. Pamiątka rodzinna.
– Czy pański dziadek zajmował się także mozaikami?
– Skąd pan wie? – zdziwił się. – Tam na końcu stoją, nakryte.
Ruszyłem wzdłuż ściany. Za obrazami stały jeszcze dwie płaszczyzny, osłonięte bawełnianą tkaniną. Podniosłem ją.
– To nieukończone – bąknął malarz. – Dziadek nie zdążył, bo mu się zmarło, a ja nie bardzo sobie radzę z tą techniką.
Przodek artysty przygotował sobie z deski dwa podkłady o wymiarach mniej więcej metr na półtora, zakończone u góry półkoliście. Nie musiałem mierzyć, by wiedzieć, że będą idealnie pasowały do wnęk w niewykończonej kaplicy.
Na drewnie rozciągnięto siatkę z cieniutkich, żelaznych drucików, która służyła jako podkład, swego rodzaju zbrojenie. Pokryto ją zaprawą, w którą powciskano drobne kolorowe kamienie. Nieukończona nigdy mozaika przedstawiająca anioła, czy może archanioła. Czarne kontury wyłożone zostały drobnymi obsydianowymi prostokątami. Szaty anioła ułożono z karneolu w kilku odcieniach, skrzydła wykonano z marmuru. Każde pióro wycięto z jednej płytki, w jej powierzchni wygrawerowano stosinę i odchodzące od niej promienie. W powierzchnię każdego wpuszczono też kamienną intarsję, przedstawiającą oko.
Widać było, że poszczególne elementy szlifowano na małej ręcznej szlifierce, na krawędziach dostrzegłem nawet ślady ołówka – twórca odrysowywał sobie elementy z szablonu. Między kostkami mozaiki nie było jeszcze wypełnienia, tło nie zostało wykonane. Przyklejono tylko kilka szklanych kosteczek z zatopionymi wewnątrz płatami szlagmetalu albo złota płatkowego.
– Tak się domyśliłem, jak obejrzałem ruiny niedokończonej kaplicy, że powinny tam się znaleźć właśnie mozaiki – wyjaśniłem. – Wnęki w murze są tak płytkie, że gdyby powiesić tam obraz, to blejtram by wystawał. No i po co malowidło na desce czy kanwie zagłębiać w mur? Pomyślałem, że to może być przygotowane pod fresk albo mozaikę.
– Tak pewnie było. Gdyby dziadek je skończył, a ksiądz zbudował kaplicę, wtedy trafiłyby na miejsce. Ksiądz zginął, budowę zarzucono, to i dziadek przerwał prace.
– Podobno się przyjaźnili?
– I to bardzo. Dziadek był z księdzem Nowakiem zakumplowany jeszcze od podstawówki. Obaj urodzili się w Stryju, na Kresach, po wojnie, w czasie przesiedleń, stracili kontakt. Dziadek tu osiadł, a po parunastu latach wielka niespodzianka – dawny przyjaciel ze szkoły trafił w to samo miejsce jako proboszcz. I mając kumpla artystę pod ręką, nie szukał daleko, tylko zlecał mu to i owo. Ksiądz miał podobno feblika na punkcie aniołów.
– Zagrajmy w otwarte karty – zaproponowałem.
– Pan detektyw mnie podejrzewa? Tak groźnie to zabrzmiało – uśmiechnął się artysta. – Jak na świętej spowiedzi. Nie mam tego zaginionego relikwiarza. – Przyłożył dłoń do serca. – Nie wiem nawet, jak wyglądał, znam go tylko z opowieści. Dziadek nigdy by czegoś takiego nie ukradł, to był człowiek o kryształowej uczciwości. Zresztą po co by mu to było? No i przyjacielowi nawet po śmierci takiego numeru by przecież nie wyciął.
– Myślałem, że może ksiądz przekazał mu na przechowanie. – Streściłem pokrótce sprawę lustracji relikwii.
– Tego nie wykluczam. Ale nawet gdyby tak było, dziadek nigdy niczego na ten temat nie mówił. – Potrząsnął głową. – Nie zostawił żadnych wskazówek, szyfrów, listów... Nie namalował nigdzie w domu tajemnych znaków. Ale powiem, że mógł coś wiedzieć, bo jak już wspomniałem, z księdzem żył w wielkiej przyjaźni. No i miał trochę zleceń, w kościele coś tam odmalowywał, czasem robił naprawy stolarskie. W ogóle to był zdolny człowiek, rzeźbił w kamieniu, buty szył, książki oprawiał... No i gdyby proboszcz Nowak miał komuś zaufać, to owszem, dziadek był odpowiednim człowiekiem. Jak się ksiądz na motorze zabił, bardzo to przeżywał. Pod koniec życia mówił nawet, że cieszy się, bo na tamtym świecie znowu starego kumpla zobaczy. I prosił, żeby pochować go obok proboszcza... No, tak obok się nie dało, z piętnaście metrów będzie. W ogóle, jak się pan na cmentarz przejdzie, to można zobaczyć z dziesięć nagrobków spod jego dłuta. Takie z piaskowca. Teraz to je ledwo widać wśród tych marmurów, ale kiedyś tu królowały ziemne groby i drewniane krzyże, więc to był nie lada splendor, zwykła kamienna płyta.
Читать дальше