– Chce ksiądz powiedzieć, że... – zaczęła Magda.
– Że wysłannicy papieża Pawła V około roku tysiąc sześćset dwudziestego przeprowadzili wykopaliska totalne. Powyciągali kości męczenników znanych tylko z namalowanego na ścianie imienia, podzielili na malutkie kawałeczki, zapakowali do pergaminowych kopert, zaszyli, opieczętowali i rozesłali po całej Europie. No i mamy dzięki temu dziś w wiejskich kościołach relikwie męczenników z czasów Nerona. Nie wiemy nawet, kim byli. Historia przekazała tylko imiona i fakt, że ponieśli śmierć za wiarę. Mam takie u nas w kościele. Drewniana skrzynka z pieczęciami papieża, a wewnątrz woreczki z czerwonego aksamitu, kryjące zaszyte pergaminowe koperty z opisem, czyje kości są wewnątrz.
– Zdumiewające...
– To oczywiście przypadek, gdy nie negujemy autentyczności tych szczątków – wtrąciłem. – Posiadają, że się tak wyrażę, certyfikat autentyczności. Ale już w średniowieczu handlowano relikwiami ile wlezie. Zapotrzebowanie było ogromne, lud złakniony cudów i niezwykłości. I w ten sposób do kościołów trafiła masa rozmaitego śmiecia. Na przykład w szesnastym wieku do Hiszpanii wyekspediowano kilkanaście wozów kości wydobytych w rzymskim Koloseum. Zapewne były to szczątki poległych gladiatorów, ale nikt się tym szczególnie nie przejmował, wozy jechały od miasteczka do miasteczka i w każdym zostawiały po kawałku. Wiem. Trochę to makabryczne...
– Cóż, trzeba zrozumieć tych ludzi – westchnął duchowny. – Proste umysły potrzebują czegoś namacalnego. Obecność kości męczenników daje nam poczucie współuczestnictwa. Pierwsi chrześcijanie, słynni krzewiciele wiary, misjonarze niosący Słowo Boże innym ludom, a teraz my... Ciągłość misji trwającej przez stulecia.
– Nie szukając daleko, kardynał Dziwisz, wracając do Polski, przywiózł kilkanaście sztuk sutann Jana Pawła II oaz flakonik krwi papieża, którą kiedyś pobrano do badań medycznych, ale nie wykorzystano. Dzięki temu wiele kościołów pozyskało relikwie papieża Polaka. Dla ludzi to przeżycie, a być może spłyną na nas dzięki temu różne łaski. Z tego samego powodu ludzie szukają pamiątek po sławnych ludziach i autografów ulubionych pisarzy – rozważałem.
– Nie wiem, czy wiecie, ale istnieją relikwie ojca Maksymiliana Kolbe – zauważył proboszcz.
– Jakim cudem? – zdumiałem się.
– Wprawdzie hitlerowcy spalili jego ciało w krematorium, ale jeszcze podczas pobytu w klasztorze jeden z zakonników, zajmujący się we wspólnocie fryzjerstwem, zebrał jego ścięte włosy. Ale nie o tym chciałem mówić – zreflektował się proboszcz. – Zadanie pańskie... Mieliśmy w naszym kościele pewne, khm... Powiedzmy tak: dziewiętnastowieczne zapiski, wizytacje biskupie i pamiętniki osób świeckich odwiedzających nasze sanktuarium wspominają, że w świątyni przechowywano od połowy siedemnastego wieku relikwiarz z piórem archanioła Gabriela... – zawiesił głos.
Pociągnąłem łyk herbaty i czekałem na ciąg dalszy.
– Relikwii tej przypisywano kilka cudów. Problem w tym, że jak wspomniałem wcześniej, komisja powołana przez Jana XXIII patrzyła bardzo krytycznie na takie obiekty. Ksiądz Jeremi Nowak, ówczesny proboszcz, był młodym człowiekiem na swoim pierwszym probostwie. Miał ogromny zapał do pracy duszpasterskiej. Prowadził w gminie grupy rekolekcyjne, korespondował z twórcami Ruchu Światło-Życie, a do tego zaczął z ochotnikami budować coś w rodzaju kaplicy. To były trudne lata. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym pierwszym religia została ostatecznie wyrzucona ze szkół. Mieliśmy salkę katechetyczną w dawnym spichlerzu plebanii. Tylko że jest to pomieszczenie niezbyt duże i raczej wilgotne, dopiero ja wymieniłem dach, trzymam tam teraz auto. W każdym razie proboszcz, widząc, że katechezę będzie musiał prowadzić przy parafii, zaczął budować coś większego. W czasie odpustu parafialnego ogłosił z ambony nowy zwyczaj. Zaproponował, by każdy, kto odwiedza kościół w czasie większego święta albo przystępuje do spowiedzi, przynosił kamień polny lub jedną cegłę. Ściągali ludziska, znosili materiały. Jako pokutę też zadawał, by przynieść kamień, albo i kilka. Niektórzy to i stukilogramowe głazy przywlekli.
– By poczuć ciężar zrzucanego grzechu... – zadumałem się.
– W każdym razie zbierał materiały, z młodzieżą i ochotnikami powolutku coś tam budował. Tylko że, niestety, nie skończono tego nigdy. W zasadzie stoi tylko tylna ściana, kawałek bocznej i fundament wylano... Dłubał sobie przy tym właśnie wtedy, gdy pojawiła się komisja. Obejrzeli relikwię i wystawili opinię, że jest fałszywa, zatem podlega zniszczeniu. Ksiądz proboszcz chyba przejął się opinią komisji, ale z drugiej strony żal mu było tak po prostu wyrzucić lub zniszczyć pióro. Dlatego gdzieś je ukrył wraz ze srebrnym relikwiarzem. Tylko że wkrótce potem zginął w wypadku samochodowym. Nowy proboszcz szukał pióra, a może tylko relikwiarz chciał odzyskać. Niestety, bez skutku. Nikt nic nie wiedział. Tylko jeden z ministrantów zeznał, że widział, jak zmarły przymierzał relikwiarz do niszy w murze, który budowali. Przekopano rzecz jasna dokładnie plac budowy, zbadano wszelkie kościelne zakamarki. Bez skutku. Przepadło jak kamień w wodę. Problem w tym, że mógł to schować absolutnie wszędzie...
– Czy są jakiekolwiek poszlaki, wskazówki, szyfry... – zacząłem.
– Niestety. – Proboszcz rozłożył ręce. – Powiedziałem już wszystko.
– A zapiski zmarłego, notesy, pamiętniki, listy?
– W archiwum parafii nie mamy niczego podobnego. Z tamtych czasów oprócz normalnej dokumentacji zachowały się tylko księga intencji mszalnych i kronika parafialna. Prowadził ją zresztą trochę nieregularnie. Na końcu jest duża koperta z wycinkami prasowymi, które powinny być powklejane, ale dopiero ja zacząłem je umieszczać w odpowiednich miejscach. Myślę, że po prostu brakowało mu czasu, to był bardzo niespokojny duch, ciągle w biegu. Ale, ale... Północ dochodzi, a jutro będzie ciężki dzień. Msza z udziałem władz gminy, potem festyn. Pierwszy maja, świętego Józefa Robotnika...
– Raczej rzemieślnika – mruknąłem. – A samo święto czerwoni obchodzili na pamiątkę tego, że policja w Bostonie wklepała białym robotnikom. Tylko mało kto wie, że łomot dostali za prześladowanie żółtych łamistrajków, robotników z chińskiej dzielnicy. Potem była jeszcze krwawa bitwa z policją i rzucenie bomby w tłumie. Swoje powody, by się buntować, wprawdzie mieli...
– Cóż, korzenie święta nieszczególne, ale jest rozkaz z góry, więc nadajemy obchodom nową i godniejszą treść. Nie od nas to zależy... – westchnął i wzniósł oczy ku sufitowi.
Pokoik dla gości wygospodarowano na strychu. Żadnych wygód – stare żelazne łóżko, stolik, miska z wodą i dzbanek, wieszak na ubranie, mała lampka i klęcznik. Toaleta i prysznic znajdowały się piętro niżej. Czego więcej chcieć od życia? Zagadki rozgrzewającej umysł i stosu starych papierów do przejrzenia w poszukiwaniu wskazówki. Zagadka jest, papiery do przejrzenia dostanę jutro.
*
Podczas porannej mszy stałem przy drzwiach. Do środka nawet nie próbowałem się wcisnąć. Ksiądz Franciszek wygłosił ładne kazanie, gęsto naszpikowane cytatami z encykliki „Laborem exercens”. Potem udał się na rynek, gdzie odbywał się wiec i festyn. Widać dostał polecenie nadawania swoją obecnością religijnego charakteru obchodom. Nie było chwilowo nic do roboty, przeszliśmy się po miasteczku. Huk megafonów niósł się między kamieniczkami. Lokalne władze uprawiały propagandę sukcesu, aż zęby bolały. Wszystkie sklepy i sklepiki były zamknięte na głucho, za to knajpy pracowały pełną parą. Zawróciłem w stronę kościoła, gdy wpadł mi w oko szyld lokalnej galerii sztuki. Poniżej wywieszono baner z przekreślonym sierpem oraz młotem. „1 maja oczywiście, że CZYNNE!” – głosiła wywieszka na drzwiach.
Читать дальше