– Nudzę się – wyznałem. – To znaczy mam cały czas coś do roboty, a jak nie do roboty, to do czytania. Brakuje mi wyzwań. Gonitwy nieustannie weryfikowanych hipotez. Porywającego zlecenia... Mój umysł zasypia. No, może nie cały... – Spojrzałem na Magdę i uśmiechnąłem się do swoich myśli.
– Podobny stan ducha opisywał Arthur Conan Doyle w jednym z opowiadań o Sherlocku Holmesie – zauważył pogodnie ojciec Piotrka. – Tylko że tam bohater nudził się i z tych nudów bodaj szprycował kokainą... Chyba nie tędy droga.
– Zdecydowanie nie tędy. – Uśmiechnąłem się. – A już z pewnością nie jestem aż tak znudzony.
– A może... – wtrąciła mama Magdy. – Relikwiarz z naszego kościoła parafialnego chyba nie został do dziś odnaleziony?
– Zaginiony relikwiarz? – podchwyciłem.
– W latach sześćdziesiątych przepadł bez wieści bardzo stary srebrny relikwiarz, zawierający pióro podobno pochodzące ze skrzydła archanioła Gabriela. Zaraz potem w wypadku samochodowym zginął ówczesny proboszcz. Przypuszczano, że to on gdzieś ukrył skarb, ale nigdy nie ustalono gdzie – wyjaśniła.
– Szukano go przez wiele lat – dorzucił Piotrek. – Dziadek opowiadał, że nawet jasnowidze przyjeżdżali.
– Brzmi ciekawie... – powiedziałem. – Nie próbowałeś jako gliniarz zająć się tą sprawą?
– Mam dość bieżącej roboty – burknął. – Poza tym niewiele tam jest do wygrzebania. Z tego, co słyszałem, ksiądz Nowak zginął z przyczyn, nazwijmy to, naturalnych, jako że popylał przez wieś na motorze i jedna z dziur w nawierzchni okazała się zbyt głęboka. Kilkunastu świadków to widziało. Gdy nastał nowy proboszcz, zrobił inwentaryzację i wyszło, że relikwiarz wyparował. Ogłosił z ambony, że jeśli ktoś coś wie, powinien powiedzieć. Ale chyba nikt nic nie wiedział, bo relikwiarz się nie odnalazł. Może ktoś go ukradł?
– Ludzie wiązali jego zniknięcie z poprzednim proboszczem, Jeremim Nowakiem – dorzucił ojciec Magdy. – Zmarły przy okazji niemal każdego święta wystawiał go na ołtarzu i bardzo dużo mówił o aniołach. Tylko akurat wtedy, gdy naprawdę potrzebował pomocy Anioła Stróża, ten nie zdążył...
– W każdym razie ludziska gadali, że ksiądz bał się o tak cenny przedmiot i gdzieś go schował – dodał Piotrek. – Obecny proboszcz, ksiądz Franciszek, to nasz dobry znajomy, myślę, że chętnie wprowadzi cię w sprawę, choć parafia bogata nie jest i raczej nie stać jej na usługi profesjonalisty.
– To się najwyżej rozliczę z nimi jakoś inaczej. Msze mi odprawią za spokój dusz licznych krewnych czy jakoś tak... – Poskrobałem się po głowie. – Jeśli mógłbym prosić, zapytajcie go, czy chce pomocy w poszukiwaniach.
*
Zajechaliśmy przed kościół, gdy słońce ukryło się już za widnokręgiem. Drzwi plebanii otworzyła staruszka, zapewne gospodyni. Kobieta miała twarz Baby Jagi i palce jak szpony, ale uśmiechała się całkiem życzliwie.
– Ksiądz proboszcz pojechał do chorego – wychrypiała. – Ale wróci za godzinę albo dwie. Dla panienki jest przygotowany pokój gościnny, a pan, młody człowieku, będzie spał w pokoiku na poddaszu.
No cóż, była w takim wieku, że spokojnie mogła tytułować mnie młodym człowiekiem... Zasiedliśmy w saloniku. Kobieta podała nam herbatę i ciastka, twarde jak kamień, ale bardzo smaczne. Pociągając małe łyczki, rozglądałem się ciekawie. Monumentalny orzechowy stół nakryty koronkową serwetą, eklektyczne krzesła, zapewne pamiętające schyłek XIX wieku. Przy ścianach kominek i cztery stare, ciężkie regały, wypełnione książkami. Za szybkami widziałem dziesiątki woluminów oprawionych w ciemnobrązową skórkę. W rogu pomieszczenia stał zegar.
Podszedłem bliżej. Tarcza wskazywała, że to produkt renomowanej firmy Gustav Becker. Setki jemu podobnych napłynęły do naszego kraju przed pierwszą wojną światową. Jednak przed wielu laty ktoś wymienił całą szafę, zastępując oryginalną nową, rzeźbioną w motywy z kwiatów i jesiennych owoców. Ładnie to nawet wyglądało, zapewne jakiś prowincjonalny artysta zainspirował się sztuką secesyjną, a może i trochę art déco?
Ksiądz Franciszek faktycznie niebawem się pojawił. Był ciut starszy ode mnie, odrobinę wyższy i szczupły, a wręcz chudy, co wiejskim proboszczom raczej nieczęsto się zdarza. Sprawiał sympatyczne wrażenie, a Magdę znał od lat. Zasiedliśmy do kolacji.
– Słyszałem o panu – oznajmił.
– Jeśli złe rzeczy, to nie przyznaję się, a jeśli pochwały, to trzeba podzielić przez pięć... – bąknąłem speszony.
– Powiem od razu, niech pan to potraktuje jako wakacje, pospaceruje po miasteczku z dziewczyną, odetchnie świeżym, wiejskim powietrzem. Oczywiście pomogę, w czym tylko zdołam, ale jeśli niczego pan nie znajdzie, będę miał co najwyżej wrzody na sumieniu, że fatygował się pan daremnie taki kawał... Od lat tego szukano. Zapewne relikwiarz przepadł na zawsze.
– Spróbuję jednak coś ustalić. Wszelkie przydatne informacje będą mile widziane.
– Proboszcz Jeremi Nowak do dziś jest wspominany jako wzór pobożności i uczciwości. Nikt nie podejrzewa, że mógłby relikwiarz ukraść. Raczej gdzieś go schował.
– Ale dlaczego miałby to robić? – zdziwiła się Magda. – Przed komunistami?
– To był początek lat sześćdziesiątych – wyjaśnił ksiądz. – Za czasów papieża Jana XXIII zrobiono w Kościele wielką lustrację relikwii – dodał, widząc, że dziewczyna nie rozumie.
– Lustrację relikwii? – podchwyciła.
– W zasadzie każdy kościół jakieś posiada – wyjaśniłem. – Praktycznie obligatoryjne jest umieszczanie ich w ołtarzu lub najbliższym jego otoczeniu. Tyle tylko, że relikwia relikwii nie jest równa. Są poważne, należące do świętych, posiadające dokładnie udokumentowane pochodzenie. Ale zapotrzebowanie w dawnych czasach było tak ogromne, że niejednokrotnie dochodziło do fałszerstw. Komisja papieska miała po prostu sprawdzić, do jakich kuriozów modlą się owieczki. Czasem czczono na przykład sandały albo odzienie należące rzekomo do jakiegoś świętego, ale już pobieżne oględziny wykazywały, że te obiekty pochodzą z zupełnie innej epoki.
– W każdym razie ojciec święty Jan XXIII postanowił zaprowadzić trochę porządku – podjął proboszcz. – Powołał komisję, a w zasadzie grupę komisji, które kompleksowo sprawdzały wszystkie relikwiarze. Z miejsca odrzucano przypadki, gdy czczone kości świętych okazywały się szczątkami zwierzęcymi. Pousuwano z kościołów przysłowiowe szczeble drabin, które przyśniły się świętym, oraz temu podobne, khm...
– Dzieła ludzkiej pomysłowości, połączonej z chciwością lub nadmierną dewocją – podpowiedziałem.
– Elegancko pan to ujął, panie Robercie. Łącznie zakwestionowano kilkanaście tysięcy podobnych artefaktów. W przypadkach wątpliwych zezwolono relikwie zachować, z zastrzeżeniem, że dopuszcza się tylko kult lokalny i bez orzekania o autentyczności. Bo oczywiście pojawiły się też przypadki wątpliwe. Ot, gdzieś czczono kawałek szmatki, mający być opończą świętego, który nigdy nie został oficjalnie kanonizowany. A epoka, z której pochodziła tkanina, pasowała do opisu, przedmiot był zaś zdeponowany w świątyni od, dajmy na to, siedmiuset lat. W tym przypadku przyjęto proste kryterium, czy dana relikwia czyni cuda. Jeśli modlący się za jej wstawiennictwem zostali na przykład oczyszczeni z chorób, autentyczność była potwierdzona.
Zaszumiała woda. Gospodyni zalała herbatę w imbryczku.
– Obok relikwii konkretnych są też relikwie, które, khm... posiadają udokumentowane pochodzenie, ale mniej udokumentowana jest historia życia tych świętych. W siedemnastym wieku w Rzymie dokopano się do katakumb świętej Priscylli. W pierwszych wiekach naszej ery stanowiły one wielkie cmentarzysko chrześcijan. W tym okresie często dochodziło do prześladowań i przypadków męczeńskiej śmierci. Wspólnoty oczywiście starały się wykradać i wykupywać ciała swoich braci. W katakumbach składano je w niszach ściennych. Niektóre zamurowywano, częściej jednak czekano, aż zwłoki ulegną rozkładowi. Zbierano wówczas kości i umieszczano w ossuariach. Nad niszami malowano na ścianie imiona zmarłych. A jeśli ktoś zginął śmiercią męczeńską, dodatkowo wnętrze niszy malowano na czerwono. Dzięki temu po upływie kilkunastu stuleci odkrywcy katakumb mieli ułatwione zadanie.
Читать дальше