– Po co?
– Chciał, żeby jego ciało przetrwało całą wieczność. Pragnął się zmumifikować lepiej niż egipscy faraonowie.
– Po co? – nacisnął raz jeszcze Paweł.
– Aż tak dokładnie nie znam sprawy.
– A dodatkowy wyrok dostaniesz za znęcanie się nad zwierzętami.
– Rany! – Hiroszima spojrzał dziko na swojego oprawcę. – Skąd pan wie? To były tylko szczury... My...
– Za gładko mu poszło. Na pewno były wcześniej próby. Szczury?
– Tylko szczury, jak Boga kocham! I niedużo, tak że dwadzieścia... no, trzydzieści sztuk... Nie cierpiały. To znaczy krótko cierpiały, bo jak kapsułki zaczęły pękać, to momentalnie odcięły krążenie, no i mózgi też im rozwaliło. Nie były poskręcane w konwulsjach z bólu, tylko je zdmuchnęło jak świecę... Padały na brzuch, czasem przewróciły się na bok, po chwili były podziurawione jak gąbka, bo uwolnione krople żelu trawiły tkankę w dół. Prawie sucha masa... A potem się uwalniał kwas i wiązał resztę wilgoci. Tylko że za mało go było, żeby zupełnie skamieniały. Robiły się jak z gumy i trzeszczały przy mocniejszym naciskaniu.
Paweł poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła...
– On to widział?
– Tylko pierwszą i ostatnią partię. Zbyt wrażliwy był na takie widoki. Żal mu się robiło zwierzaków. Ale wie pan, jak to jest... Czasem trzeba poświęcić milion milutkich puchatych świnek morskich, by w zamian znaleźć lekarstwo na raka.
– Wyście nie robili leku na raka, tylko śmiertelną truciznę! – syknął archiwista.
– No fakt... – zasępił się chemik. – Ale kapsułki wyszły mi świetnie. Wszystkie trzy rodzaje. Nie rozpuszczają się od środka. To naprawdę da się wykorzystać w farmacji. Gdy tylko rozgryzę problem toksyczności powierzchni. Niewielkiej toksyczności – dodał pospiesznie. – To może być ogromny przełom w walce z chorobami. No i coś kasy powinno za to kapnąć. Jak już wyjdę z pudła, będę bogatym człowiekiem...
– Dobra – powiedział gość. – Zeznawaj szczerze, jak na świętej spowiedzi. Przekażę prokuratorowi, że chętnie współpracowałeś. Jak się postarasz, skończy się trzema latami pudła, a nie ośmioma.
– Ale ja nie wiem, od czego zacząć...
– Składałeś już nieraz zeznania. Najlepiej od początku. Byle nie od Adama i Ewy ani od dnia założenia Vratislavii.
– Znałem go z liceum. Doszedł do nas w drugiej klasie dopiero z jakiegoś kiepskiego technikum. Miał zaległości. Trochę. Ale szybko nadrobił. Tylko wie pan, jak to bywa, chyba klasa nie zdołała go zaakceptować. Uważali go za nudziarza. Nie lubił kina, nie miał telewizora, a książki czytał zupełnie inne niż reszta. Nie pasował do tak zwanego kolektywu. Zobaczyli, że jest bariera porozumienia, a on nie robi nic, żeby ją przełamać, no to go olali. Jak mnie. Tylko że ja... – klepnął po bezwładnych nogach – nie bardzo byłem w stanie z nimi balangować. No i też interesowało mnie co innego.
– Dwóch samotników się zakumplowało?
– Nie. To znaczy może trochę, ale on każdego trzymał na dystans.
– Może to było jakieś upośledzenie? – zastanowił się Paweł. – Chociaż nie. Dysfunkcja raczej. Coś na pograniczu autyzmu. Żył jakby trochę we własnym świecie...
– Dobrze pan to ujął. Milczek, samotnik. Żadnych przyjaciół, żadnych kumpli. No, może jednego...
– Miał kumpla...? – podchwycił Paweł.
– Z podstawówki jeszcze. Raz robiłem dla niego impregnat...
– Jak się nazywa? Znasz nazwisko albo adres?
– Nie znam. Ale chodzi o tego świra, ślusarza, co to sam zbudował jacht. Nie pamiętam, jak ma na imię. Gazety kiedyś pisały.
– Żeglarz... Żeglarz, który pojechał do Anglii...
Był to jakiś trop. Paweł zanotował sobie na kartce kilka pomysłów.
– Znali się ze szkoły?
– Tak mówił.
– A koleżanki? Jak się domyślam, nie miał dziewczyny, ale może choć jedną przyjaciółkę?
– A jaka by go zechciała na kumpla? Przydawał im się tylko, jak trzeba było od kogoś odpisać pracę domową. Chyba że znalazł sobie dziewczynę, jak poszedł na studia. Ogólnie dość rzadko u mnie bywał. Ale zauważyłem, że coś go odmieniło. Wydawał się jakby ożywiony. Zafascynowany. Mówił, że trafił na naprawdę ciekawe materiały i tłumaczy je dla jakiegoś profesora z uniwersytetu. Ale nie naszego, z Warszawy chyba.
– Tak się ożywił, aż się zabił? – zakpił Nowak.
– On tego tak nie traktował. Ta mumifikacja nie miała być końcem życia. No nie... Życia akurat to miał być koniec, ale zarazem nie koniec egzystencji. Powiedział, że to będzie tylko przejście. Ale nic poza tym nie mówił. Ani o motywach, ani dlaczego chce zrobić z siebie suszonkę.
– A ty mu pomogłeś... Dlaczego?
– Zapłacił. – Chemik spuścił głowę. – Cholernie dobrze zapłacił. Bardzo potrzebowałem pieniędzy. Mam niedowład nóg, uszkodzony rdzeń kręgowy. W Izraelu opracowali eksperymentalną kurację z użyciem makrofagów. Koszty są ogromne, NFZ nigdy tego nie zrefunduje! Ale ponoć efekty są bardzo obiecujące. Taki chłopak po wypadku na motorze sparaliżowany był od szyi w dół, minęło pół roku po operacji, a już chodzi o kulach. To by mi wystarczyło do szczęścia. Ja na tych werniksach i politurach kokosów nie zarabiam, a on piętnaście tysięcy dał. To więcej, niż w dwa lata uskładałem.
– Dwa dni przed...
– Nie, z półtora miesiąca wcześniej dał mi kasę. Mówił, że u szkopów zarobił. Zapłaciłem Żydkom zaliczkę i niebawem miałem lecieć do Tel Awiwu... – Zrobił płaczliwą minę.
Czyli student oszczędności wyciągnięte z banku wydał na co innego, pomyślał Paweł. A to znaczy, że miał jeszcze jednego wspólnika. Pewnie opłacił swój pogrzeb. Trzeba poszukać tego ślusarza, co to spawa sobie statki... I trochę go przycisnąć.
– Ostatnie pytanie – warknął. – Ile czasu te kapsułki rozpuszczają się w krwiobiegu?
– Trzydzieści dwie minuty. I niemal wszystkie jednocześnie, w kilka sekund. A te drugie po siedemdziesięciu.
Archiwista dopił kawę.
– Sądzi pan, że w mamrze pozwolą mi trzymać książki? Bo laboratorium to wiem, że nie, ale może chociaż teoretycznie popracuję... Zabrać je od razu czy pozwolą po ogłoszeniu wyroku wrócić i się spakować? Najpierw to chyba będzie areszt śledczy czy jak?
– W jakim mamrze? – burknął Paweł. – Nie pomagałeś mu w samobójstwie, tylko sprzedałeś truciznę. Nie asystowałeś nawet, gdy sobie wstrzykiwał ten zajzajer.
– Skąd pan wie?
– Bo w trzydzieści dwie minuty nie dojechałby stąd na Maślice – odparł archiwista. – Nie przez te korki. A teraz słuchaj, gnoju. Pomogłeś kumplowi się wykończyć. Może w swoim pojęciu moralności uważasz, że każdy może sobie kopnąć w kalendarz, gdy mu przyjdzie ochota. Ale ja uważam inaczej. Policja ma cię na oku. Wytnij kiedyś jeszcze taki numer, skurwysynu, a tak cię załatwimy, że ruski miesiąc popamiętasz.
*
Trzeba znaleźć punkt zwrotny. Od zainteresowań starożytnością do automumifikacji droga raczej daleka, rozmyślał Paweł, jadąc tramwajem. Zwłaszcza że denata interesował Egipt raczej hellenistyczny, a może i rzymski lub zgoła wczesnochrześcijański. To jakby już trochę schyłek mody na mumifikację.
Przymknął oczy. Film z wizji lokalnej... Reprodukcja nad biurkiem.
Portret fajumski, przypomniał sobie określenie poznane jeszcze w podstawówce. To pasuje do tych prób odczytywania greckich papirusów. Najpierw do Egiptu napłynęli greccy koloniści, a po latach kraj podbili Rzymianie, dla których greka była eleganckim językiem używanym przez wykształcone elity. Potem upowszechniło się chrześcijaństwo, dawne kultury upadły, więc i mumifikacja zanikła.
Читать дальше