– Cóż to takiego?
– Używa się ich do osuszania wiekowych murów. Wpuszczone otworami, wchodzą w reakcję chemiczną z wodą i powstaje krzemionka. Tu było ich chyba za mało, ale mięśnie trzeszczały przy naciskaniu. Porobiliśmy wstępne analizy. Tylko wie pan, przywieźli go o siedemnastej. Siedzieliśmy do dwudziestej trzeciej, bo prokurator chciał jak najszybciej otrzymać wyniki. Rano mieliśmy zrobić dokładniejsze analizy, ale nie zdążyliśmy, bo w nocy ktoś zwłoki zaiwanił... Tyle dobrze, że włamywacz przegapił słoje z próbkami. Laboratoria bawiły się tym jeszcze parę dni.
Paweł pogadał z patologiem jeszcze chwilę, a potem wyszedł i długo, z ulgą łapał ustami wilgotne powietrze. Deszcz lał mu się na głowę, wypłukiwał z włosów woń formaliny.
– Kurde – jednym męskim słowem podsumował to, czego się dowiedział. Nieznany sposób, nieznany motyw... Gdyby chociaż dłuższy list zostawił...
To nie miało tak wyglądać, myślał, idąc do pracy. On się zabił, ale zanim to zrobił, kogoś powiadomił. Ktoś miał przybyć i zabrać ciało. Nie od razu po samobójstwie, ale po dwóch tygodniach, gdy zajdą wszystkie zaplanowane procesy chemiczne i zwłoki ulegną mumifikacji. Ale sublokator wrócił wcześniej. Dlatego tajemniczy grabarz musiał zaryzykować i włamać się do kostnicy. Tylko po co to wszystko? No i, co najważniejsze, jak?
Przystanął. Uświadomił sobie, czego brakowało mu w raportach napisanych przez nadkomisarza Markowskiego.
To dobry gliniarz, ale do centrum miasta trafił z peryferyjnej Leśnicy, uświadomił sobie. Mógł nigdy nie słyszeć o Wojtku Hiroszimie. A to przecież pasuje jak ulał. Dziwne substancje chemiczne w ogromnych ilościach... A gdyby tak zajść do tego świra i popytać?
Wojtek był geniuszem. Co do tego nikt nie miał wątpliwości. Policja od dwóch lat miała go na oku. Zaczęło się od tego, że ktoś z sąsiadów napisał donos, jakoby mieszkający naprzeciw inwalida na ogromną skalę produkował i sprzedawał narkotyki. Na dowód załączono plik niewyraźnych zdjęć, zrobionych przez okno z klatki schodowej. Przedstawiały niezłe laboratorium.
Policja oczywiście obywatelskiego sygnału nie zlekceważyła. Pod wskazanym adresem przy ulicy Kotlarskiej faktycznie znaleziono szalonego dwudziestoletniego chemika amatora na wózku inwalidzkim i trzypokojowe mieszkanie, zamienione w pracownię alchemiczną. Tylko że chłopak nie produkował narkotyków, lecz wymyślne preparaty do konserwacji drewna i tkanin oraz odtwarzał dawne politury i barwniki. Krótki wywiad środowiskowy pozwolił ustalić, że zaopatrywali się u niego antykwariusze i konserwatorzy z całego Starego Miasta, a i artyści bywali częstymi gośćmi. Nawet działalność gospodarczą miał zarejestrowaną. Przy czym, jak się okazało, był samoukiem. Niewątpliwie był w stanie stworzyć w swoim domu zarówno materiały wybuchowe, jak i dowolny narkotyk, więc od czasu do czasu robiono u niego rewizję lub dyskretnie obejmowano go obserwacją. A bywało też, że policyjni laboranci, nie mogąc rozgryźć jakiegoś problemu, prosili go nieformalnie o radę.
Paweł zapukał i po chwili znalazł się w starym poniemieckim mieszkaniu, przesyconym wonią rozmaitych chemicznych świństw. Ale i tak oddychało się tu lżej niż w prosektorium.
– A, pan inspektor – powitał go gospodarz.
– Jaki tam ze mnie inspektor. – Paweł wzruszył ramionami.
– Były inspektor?
– Odwal się...
– Kolejna „chemiczna zagadka Sherlocka Holmesa”? Jaki to kłopot frapuje naszą dzielną policję?
Nie kpił. Zawsze tak gadał. No cóż, geniusze czasem bywają trochę... inni.
– Mam taką drobną sprawę...
– Zatem pytaj waść – zażartował Wojtek, wskazując gościowi fotel.
Z dzbanka nalał do dwu filiżanek mocnej, aromatycznej kawy. Paweł pociągnął łyk. Intensywna, lekko korzenna woń mile zakręciła w nosie, zabijając trochę smród chemikaliów.
– Przyjmijmy, że ktoś chce przesycić swoje ciało kwasem tak, by dotarł w każde miejsce organizmu i zaczął wyżerać mięso jednocześnie w całej objętości, robiąc w nim kanaliki dla odprowadzenia wilgoci. Jak tego dokonać?
Młody chemik milczał dłuższą chwilę z kompletnie zbaraniałą miną.
– Co? – wykrztusił wreszcie.
– Jeden łebek zrobił z siebie koszernego nieboszczyka. W ciele miał kanaliki, jakby go korniki na żywca wyżarły. Wyciekło z niego niemal wszystko. A co nie wyciekło, skamieniało pod wpływem kwasu fluorokrzemowego. Zrobił się na mumię... Zastanawiam się jak.
– O kuźwa... – sapnął chemik i zamyślił się.
Archiwista dolał sobie niebiańskiego napoju z dzbanka i cierpliwie czekał.
– Są dwie możliwości – powiedział wreszcie Hiroszima. – Pierwsza: wprowadzamy do krwiobiegu dwie substancje chemiczne, a te, łącząc się, dokonują reakcji, w wyniku której powstaje kwas. Szczerze powiedziawszy, to mało prawdopodobne, bo nie rozeszłyby się równomiernie, a serce wysiądzie bardzo szybko. No i co więcej, płytki krwi by się ścięły, czopując naczynia włosowate i żyły, więc zrobiłby się raczej wielki strup, a nie dziury...
– Coś mi się kojarzy z jakiegoś filmu, że terroryści zmieszali dwie ciecze, a eksplodowały dopiero, gdy nakierowali na nie impuls elektromagnetyczny – podsunął Paweł.
– Czysta fantastyka. To znaczy teoretycznie, ale czysto teoretycznie jest to możliwe, jednak nie ma jeszcze takich substancji.
– Może tajne służby już je mają? Z wojskowych laboratoriów albo...
– To pan jest od prowadzenia śledztw. – Wojtek wyszczerzył zęby. – Sądzi pan, że szpiedzy ujawniliby światu taką metodę, aby pozbyć się byle studenta chemii? Po co niby? Dla przejęcia tłumaczeń greckich tekstów, nad którymi siedział?
Paweł z trudem zachował kamienną twarz.
– No fakt. – Trudno było odrzucić te wywody. – Mówiłeś, że są dwa sposoby?
– Druga możliwość jest bardziej realna. Wprowadza się mikrokapsułki, które rozpuszczają się, po pewnym czasie uwalniając kwas.
– To możliwe?
– Na Zachodzie już nad tym pracują. Oczywiście nie po to, żeby kogoś truć, tylko wprowadzać do krwiobiegu leki mające uderzyć selektywnie w chorą tkankę. Wymyślili, że na przykład dodadzą odrobinę żelaza, wtedy będzie można takie mikrozasobniki nakierować elektromagnesem na nowotwór, by wypuściły lek właśnie tam.
– Czyli tak to zrobił – mruknął Paweł. – Kwas nieznany nauce, wprowadzony do organizmu metodą na razie czysto eksperymentalną. Wiem zatem jak. Ale nie mam pojęcia, po co... Ale się dowiem. I to ty mi powiesz.
– Co? – zdumiał się Wojtek.
– Jesteś aresztowany. – Archiwista wyciągnął legitymację.
Dokument był wprawdzie od kilku lat nieważny, ale jakoś „zapomniał” go oddać, gdy żegnał się z czynną służbą.
– No jasna cholera, ale jak pan na to wpadł, że jestem zamieszany w tę sprawę?! – wyjąkał inwalida.
– Policyjna intuicja. Sypnąłeś się, że wiesz, o kogo chodzi – burknął Paweł. – Nie mam kajdanek, ale w tym stanie chyba nie uciekniesz? Zresztą ściągnę patrol, to fachowcy, na pewno mają odpowiednie okowy i dla niepełnosprawnych. Do wózka przykują czy jak... – straszył.
Chemik milczał bardzo długo.
– On tego chciał – powiedział wreszcie. – Spędziłem trzy miesiące, by opracować metodę. To był majstersztyk. Mikrokapsułki o określonym czasie rozpuszczania. Chcę to opatentować! Wewnątrz pierońsko silny kwaśny żel, który po paru godzinach zmienia odczyn na obojętny. Nadmanganian potasu powstaje jako produkt uboczny rozkładu. Do tego wolniej rozpuszczalne kapsułki ze związkami fosforu, by totalnie zatruć wszystkie tkanki i zabezpieczyć je przed owadami. I trzecia partia z kwasem fluorokrzemowym. Tak sobie zażyczył. Ja tylko opracowałem metodę... Wszystko pływające w trzech litrach soli fizjologicznej. Miał sobie podpiąć kroplówki i chlasnąć po tętnicach, żeby płyn stosunkowo szybko zastąpił możliwie dużą ilość krwi...
Читать дальше