Archiwista westchnął ciężko na myśl, co kryją te papiery.
Tu jak w soczewce skupiało się całe zło popełnione we Wrocławiu przez ostatnie półtora wieku. Zbrodnie, włamania, tragiczne wypadki, malwersacje... Czytając te materiały, można było zwątpić we wszystko.
Wyciągnął cienką teczkę z metalowego regału. Wróciwszy do swej kanciapy, rzucił ją na stolik i rozsupłał sznurki. Wewnątrz było tylko kilka kartek. Zapalił mocniejszą lampę.
Student chemii został znaleziony przez współlokatora w wynajmowanym wspólnie mieszkaniu. Powiesił się w łazience. Właściwie nie powiesił, a podwiesił, przeciągając parcianą taśmę pod pachami. Wcześniej przy użyciu kroplówki zaprawił się jakimś straszliwym zajzajerem, prawdopodobnie własnej produkcji. Preparat wypalił mu wnętrzności i spowodował odwodnienie i wręcz wyschnięcie zwłok. Do tego spryciarz uruchomił elektryczne ogrzewanie podłogowe, puścił wentylator, zostawił włączony na minimum grzejnik olejowy. Ciepłe powietrze owiewało go przez dobry tydzień. Do raportów dołączono zdjęcia. Wyglądały dość makabrycznie. Student nie pomyślał o podwiązaniu dolnej szczęki, więc rozdziawione usta wyglądały jak czarna dziura...
Archiwista odepchnął od siebie teczkę i opadł na oparcie fotela. Popatrzył w sufit, pokryty delikatną pajęczynką spękań. Grzebał w pamięci, szukając informacji. Wiele ludów na przestrzeni ostatnich tysiącleci stosowało mumifikację zwłok. Istniały dziesiątki sposobów konserwacji ciała. Tyle tylko, że we wszystkich przypadkach wymagało to współudziału przeszkolonego personelu. Kapłanów, szamanów, balsamistów... Czytał coś kiedyś o praktykach stosowanych na Dalekim Wschodzie. W Indiach czy może w Chinach wymyślono, jak zrobić z siebie mumię samodzielnie. Nie bardzo już pamiętał, ale wymagało to kilkuletniego stosowania rygorystycznej diety. To nie ten przypadek.
Pasjonował się starożytnym Egiptem i zrobił z siebie mumię. To też jakby pasowało. Tylko po jaką cholerę? Paweł zapatrzył się dla odmiany w fusy na dnie filiżanki, jakby tam kryło się rozwiązanie.
Przez kolejny kwadrans przeglądał papiery z wierzchu teczki. Przyczyna śmierci ustalona na podstawie sekcji – rozległe zniszczenie wszystkich możliwych narządów wewnętrznych, zatrzymanie krążenia wskutek blokady naczyń włosowatych skrzepami, jednoczesny zawał serca, udar mózgu, zniszczenie rdzenia kręgowego i tak dalej. Próby analizy chemicznej zwłok wykazały obecność kwasów, zasad, substancji alkalicznych. Wzory chemiczne tego, co wyodrębniono, zajmowały sześć stron maszynopisu. Wedle ustaleń niewielką część chemikaliów student mógł podprowadzić z uczelni, ale reszta pochodziła z nieustalonego źródła. Oczywiście większość tych substancji nie występowała w obrocie detalicznym. Papiery kończyły się wnioskiem o zamknięcie dochodzenia.
– Miał gdzieś laboratorium? Jakiś wynajęty garaż, piwnica, coś podobnego... – mruknął Paweł.
Niczego takiego nie znaleziono. W kieszeni denat miał klucze jedynie od swojego mieszkania.
– Z pozoru czysta sprawa – rozmyślał na głos, kartkując raz jeszcze akta. Rocznie kilkanaście tysięcy ludzi popełnia samobójstwa. Student zostawił list. Zamknął się od środka w łazience. Nie ma żadnych śladów tak zwanego udziału osób trzecich. Nie miał powiązań z przestępczością zorganizowaną, no i po co mafii taka mumia? Nie należał do żadnej sekty religijnej, zresztą nie ma sekt religijnych, które zmuszałyby swych adeptów do tak dziwacznych praktyk. Coś mu odwaliło. Jakaś idée fixe, rozważał Paweł, dociskając fusy do ścianki, by uzyskać jeszcze choć odrobinę napoju.
Był tylko jeden jedyny element, który wskazywał na to, że w sprawę zamieszany jest ktoś jeszcze. Zwłoki chłopaka wykradziono z policyjnej kostnicy.
Przejrzał jeszcze kartę udostępniania. Policjant badający sprawę przekazał teczkę do archiwum, potem wypożyczył ją na dwa dni, znowu oddał, tym razem już na dobre. Lech Markowski. Kojarzył to nazwisko, poznał go w czasie, gdy wspólnie opracowywali programy prewencyjne. Programy były rzecz jasna kompletnie nieskuteczne, ale naczalstwo wymagało pisania bzdur o tym, jak to przez upowszechnianie sportu ogranicza się patologie. Rok po roku kolejne generacje policjantów przepisywały w zasadzie słowo w słowo wypociny poprzedników. Ale Markowski przyjemnie Pawła zaskoczył. W jego propozycjach było zaskakująco dużo konkretów. Miał kilka pomysłów, które przynajmniej na papierze wyglądały obiecująco. Był dzielnicowym gdzieś na Złotnikach, czy może w Leśnicy, i na swoim terenie jakoś umiał zadbać o porządek. Łebski gość. Tylko dlaczego prowadził sprawę samobójstwa w odległych Maślicach? Widać teraz przeniesiono go do dochodzeniówki.
Coś nie dawało mu spokoju, pomyślał Paweł. Ano nic, popytamy...
Pod papierami leżała koperta, a w niej srebrny krążek płyty DVD. Nowak wyciągnął z torby laptopa. Film? Wizja lokalna na miejscu znalezienia ciała?
– Dobra nasza. – Zatarł dłonie. – Trochę sobie pogrzeszę.
Film ruszył. Obraz nie był nadzwyczajnej jakości, kręcono niewielką ręczną kamerą.
Policjant na ekranie przeciął paski pieczęci i otworzył drzwi. Pokój stał nietknięty. Przekroczyli próg.
– Panie nadkomisarzu Markowski, co z tym będzie? – zapytał ktoś zza kadru.
Młody głos, najwidoczniej stażysta.
– Śledztwo pewnie zostanie umorzone. Prokurator wykluczył udział osób trzecich – mruknął oficer. – Żeby nie to zniknięcie zwłok, w ogóle nie byłoby problemu. Jak zakończą dochodzenie, spakuje się to wszystko w pudła. To, co z biblioteki, odwieziemy do biblioteki, to, co jego, pewnie odbierze ten jego krewniak, zakonnik. Chyba że nie zechce, to też pewnie damy do biblioteki – zadumał się Markowski. – Zrób zbliżenia na biurko, leżące notatki i regał tak, żeby było widać tytuły – polecił kamerzyście.
– Niezły księgozbiór – powiedział jakiś głos zza kadru. – Rzadko się takie dziś widuje.
– Kulturalni ludzie nie popełniają zbyt często zbrodni, to rzadko u nich bywamy w mieszkaniach – zażartował nadkomisarz.
Student zebrał naprawdę bogatą bibliotekę. Kamera wolno omiotła regały. Tysiąc woluminów jak obszył, w tym kilkanaście specjalistycznych słowników. Wizytujący podeszli do biurka. Na blacie zostały stosiki kartek ksero i liczne papiery zapisane przez denata.
– Ktoś to przeglądał? – znowu ten młody głos.
– Owszem. – Nadkomisarz pojawił się na chwilę z boku kadru. – Kserokopie jakichś antycznych tekstów, straszne kulfony, chyba po grecku, i tłumaczenia na polski. Tym się zajmował w wolnych chwilach. Dostawał to z Zakładu Papirologii Uniwersytetu Warszawskiego. Kupa kopert z ich nadrukiem się tu wala. Objedź ten kąt i zrób zbliżenia...
Kamera za chwilę zatrzymała się na ścianie. Nad blatem wisiało zdjęcie zniszczonej drewnianej tablicy z portretem, a obok fotografia marmurowego popiersia dziewczyny.
Paweł odniósł wrażenie, że oba dzieła zainspirowała ta sama osoba.
Portret trumienny, przypomniał sobie zatarte nieco wiadomości z plastyki. Dawali takie mumiom pod sam koniec, gdy Egipt zajęli najpierw Grecy pod wodzą Aleksandra, a potem Rzymianie...
Obok łóżka leżał plecak studenta. Kamera skupiła się teraz na nim. Inny policjant otworzył i prezentował filmującemu zawartość. Notesy? Brak. Tylko grube woluminy z bibliotecznymi sygnaturami na grzbietach. Nadkomisarz wyciągnął jeden. Podręcznik akademicki chemii organicznej.
– To jest ciekawe. – Przekartkował go pospiesznie.
Wewnątrz była kartka zapisana gęsto wzorami chemicznymi. Pokazał ją do kamery.
Читать дальше