– Będzie z tego najwyżej kilka godzin opóźnienia – mruknął, patrząc na zegarek.
Południe dawno już minęło, ale duszny upał nie zelżał nawet odrobinę. Lanitzki zwilżył chustkę wodą z dzbanka, okrył nią głowę, założył hełm korkowy i ruszył na spotkanie gościa.
Na miejsce dotarli niemal jednocześnie.
– Witam, panie Lanitzki. – Wysoki, szczupły Anglik kordialnie uścisnął dłoń gospodarza. – Co też się stało, że mnie pan wezwał?
– Mamy znalezisko. W czasie plantowania terenu pod torowisko pod jednym z moich pracowników zarwał się kawałek gruntu. To chyba grobowiec...
Poprowadził gościa na miejsce. Znalezisko nakryte zostało plandeką. Gdy Anglik uniósł brezent, jego oczom ukazała się nieregularna dziura w ziemi. Nacisk wyłamał kilka marnych cegieł z suszonej gliny.
– Coś w rodzaju małej krypty, nakrytej łukowatym przesklepieniem – ocenił.
– Powiedziałbym, że to stary piec, ale wewnątrz jest mumia – wyjaśnił inżynier.
Inspektor wyjął z torby latarkę i położywszy się na brzuchu, poświecił do wnętrza.
– Kartonaż z tektury papirusowej zamiast maski, portret trumienny przywiązany na wierzchu bandażami – ocenił. – Robota prowincjonalnego warsztatu z oazy Fajum. Okres wpływów rzymskich, albo i wczesnochrześcijański. Szczerze powiedziawszy, nic ciekawego.
– Szkoda – zafrasował się Niemiec.
– Znajduje się takich grobów całe setki, zazwyczaj nawet nie zabieramy z nich nic do muzeum, tylko zakopujemy zwłoki w ustronnych miejscach. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu Arabowie palili takimi mumiami w piecach.
– Czyli rzecz bez większej wartości?
– Przenieście nieboszczyka kilkadziesiąt metrów w bok, zakopcie głęboko i niech spoczywa w pokoju.
Nachylił się i wydobył gliniane naczynie, stojące obok mumii. Wewnątrz tkwiły ciasno zwinięte rolki papirusu.
– Koszmarne kulfony, i to po grecku – skwitował, oglądając jeden ze zwojów.
Inżynier zamyślił się na chwilę.
– Miałbym propozycję – rzucił.
– Tak?
– Gdybym wydobył mumię... czy dostałbym zgodę na wywiezienie jej z Egiptu?
– A na cóż to panu? – zdumiał się Anglik. – Muzeum Kairskie wyprzedaje znacznie ciekawsze i poręczniejsze w transporcie eksponaty. Za kilkaset funtów można zebrać naprawdę przyzwoitą kolekcję starożytnych przedmiotów.
– Pomyślałem o muzeum w moim rodzinnym Breslau – wyjaśnił Niemiec. – Gromadzą rozmaite kurioza. Zawszeć to egipska mumia sprzed dwu tysięcy lat. Jeśli wam jest zbędna...
– Załatwimy papiery niemal od ręki. – Inspektor wzruszył ramionami. – Ale to naprawdę nic, co byłoby warte takiego zachodu...
– Czy przyślą panowie jakiegoś archeologa, żeby wyeksplorować znalezisko?
– Proszę to zrobić we własnym zakresie. Nasi ludzie są zbyt zajęci. Ogrom zadań, które przed nami postawiono...
Niemiec już go nie słuchał. Planował prace. Trzeba będzie wsunąć do środka kilka desek i dopiero rozebrać do reszty strop. Lepiej, żeby żadna z cegieł nie spadła na kartonaż. Mumię zawinie się w brezent, rogożę, umieści się w drewnianej skrzyni i zabezpieczy wiórami. Do Europy najlepiej wyekspediować ją którymś z niemieckich okrętów handlowych, a potem koleją do Breslau. W ciągu dwu, najdalej trzech tygodni znalezisko powinno dotrzeć bezpiecznie do muzeum.
*
Nasz korespondent w Egipcie donosi, iż dokonał wizytacji prac nad linią kolejową, która w przyszłości połączyć ma dolinę Nilu z oazą Fajum. Budową kieruje nasz krajan, inżynier Karl Lanitzki, pochodzący z Breslau i wykształcony wszechstronnie w naszym instytucie politechnicznym. Budowa nasypów i kładzenie torów posuwają się ściśle wedle harmonogramu. Praca w tak trudnym terenie niesie jednak liczne niespodzianki. Przed kilku dniami w trakcie plantowania terenu robotnicy nieoczekiwanie natrafili na niewielką kryptę wymurowaną z cegieł, mieszczącą w sobie grobowiec z okresu panowania rzymskiego. Z wyposażenia pozostało niewiele, grób ograbiono jeszcze w starożytności. Złodzieje pozostawili jednak na miejscu mumię i dwa gliniane dzbany, wypełnione zwiniętymi ciasno papirusami. Po przewiezieniu znalezisk do Kairu uczeni, przestudiowawszy napisy na kartonażu, orzekli, iż mumia należy do Lukrecji, córki rzymskiego celnika i Egipcjanki. Ze wzmianek w papirusach antycznych znajdowanych w Antinoopolis wiemy, iż panna, nieźle jak na ową epokę wykształcona, podczas kilkuletniego pobytu w tym mieście prowadziła dom otwarty i organizowała liczne spotkania miejscowej elity, na których w kameralnym gronie wystawiano greckie tragedie, a gwoździem programu były popisy, w trakcie których gospodyni odczytywała swoje wiersze. O poezjach tych uczestnicy wyrażali się w swych listach nader ironicznie. My jednak mniemamy, iż utwory, które wyszły spod jej pióra, mogą być zawarte w znalezionych papirusach, co po odczytaniu umożliwi nam wydanie własnego osądu. Inżynier Lanitzki czyni obecnie starania u władz egipskich, by to niezwykłe znalezisko sprowadzić do naszego miasta.
„Der Breslauer Beobachter”, 7 XI 1906
Wrocław, 2008
Młody mężczyzna, ciężko wsparty na lasce, stanął przy furcie klasztoru Dominikanów. Przedsionek był zimny, jakby wiosna, bujnie już rozkwitająca nad Wrocławiem, z nieznanych przyczyn zatrzymała się na zewnątrz murów sanktuarium. Zgrzytnęła odsuwana klapa i przybysza uważnie zlustrowały szare oczy furtiana.
– Szczęść Boże. Paweł Nowak – przedstawił się mężczyzna zakonnikowi strzegącemu wejścia. – Ojciec Damian wyznaczył mi spotkanie.
– Szczęść Boże. Zostaliśmy uprzedzeni, proszę wejść. Jeden z braci zaraz zaprowadzi pana na miejsce.
Chwilę później Nowak kuśtykał już wysoko sklepionym korytarzem. Zakonnik przysłał mu mejla z prośbą o spotkanie. Paweł nie miał pojęcia, co mogło być powodem tego zaproszenia. Ojca Damiana poznał jeszcze w liceum. Chudy jak szczapa, wesoły staruszek zastąpił wiecznie znudzoną, opryskliwą katechetkę. Bardzo szybko zdobył szacunek nawet najbardziej zapiekłych klasowych antyklerykałów i niedzielnych ateistów. Teraz, widząc go w drzwiach klasztornej celi, Paweł mógł przekonać się, że mimo upływu kilkunastu lat ojciec Damian nic a nic się nie zmienił.
– Witaj. – Zakonnik gestem zaprosił gościa do środka.
Paweł pokuśtykał do fotela. Rozejrzał się dyskretnie. Cela urządzona była niezwykle skromnie, nawet ascetycznie. Żelazne łóżko z cienkim siennikiem nakryte szarym kocem, stolik, pulpit do czytania, po złożeniu siedzenia mogący służyć jako klęcznik. Do tego szafka, półka nad łóżkiem, na niej brewiarz i dwie inne książki. Samotne krzesło i szafa na ubrania.
A czego niby można spodziewać się w klasztorze? – przemknęło mu przez głowę.
– Dobrze cię widzieć, Pawełku. – Mnich przysiadł na krześle. – Ile to już lat minęło od matury?
– Dwanaście.
– Ależ ten czas leci...
– Ojciec wzywał? – zażartował gość.
Zawsze tak meldowali mu się w liceum. Przez twarz zakonnika przebiegł lekki uśmiech.
– Pozwoliłem sobie niepokoić cię, bo jesteś jedynym znanym mi policjantem – powiedział poważnie.
– Khm... Tylko że ja... – zaczął Nowak – długo się nie nasłużyłem... – Wskazał nogę.
– Wiem. Cóż robić, życie czasem płata figle. Taki pech...
– Ja tam wolę mówić o szczęściu. Po pierwsze, ten idiota strzelał naprawdę kiepsko. Celował mi w brzuch, a trafił w kolano... Po drugie, miał wielką spluwę. Kaliber dziewięć milimetrów, spiłowany czubek. A jednak nogę udało się uratować. Po pół roku nawet zacząłem kuśtykać o kulach. Tylko z czynną służbą musiałem się pożegnać.
Читать дальше