– Co to za jeden, ten nowy? – Stary lekarz odprowadził ich zamyślonym spojrzeniem.
– Doktor Leonardo, Włoch – wyjaśniła przechodząca obok pielęgniarka. – Przyjechał jakieś dziesięć dni temu, wtedy, gdy był pan chory. Uczy naszych chirurgów, jak się przeprowadza operację Krukenberga. Idą teraz na kolejny wykład, jutro lub pojutrze będą operować pierwszych ochotników, którzy wyrazili gotowość poddania się eksperymentowi.
– Eks-pe-ry-men-to-wi... – Skórzewski dłuższą chwilę smakował to słowo.
Brzmiało ciekawie i groźnie zarazem. Niosło nadzieję, ale zawierało też element ryzyka. Serce uderzyło w piersi staruszka jakby mocniej. Poczuł ożywczy prąd...
– To podobno uznany fachowiec z Turynu – dodała pielęgniarka. – Czy przynieść panu płaszcz? Wraca pan do domu?
– Nie, dziękuję. – Pokręcił głową. – Pójdę go posłuchać. Cóż, operować już nie mogę. – Spojrzał z żalem na swoje palce. – Ale postęp medycyny to od zawsze mój konik... Gdzie się udali?
Wyjaśniła. Ruszył korytarzem. Wprawdzie nie dogonił już grupy lekarzy, ale gdy dotarł do jednego z gabinetów przekształconego w zaimprowizowaną salę wykładową, prelekcja jeszcze się nie zaczęła. Akurat rozstawiano projektor. Kotary opuszczono, widocznie w planach było wyświetlanie filmu. Skórzewski wszedł i stanął niepewnie przy drzwiach. Wszystkie krzesła były już zajęte, studenci przysiedli stłoczeni na szerokich parapetach. Staruszek chciał się wycofać, ale nie zdążył. Doktor Leonardo już go zauważył.
– Panie doktorze Skórzewski, poczytam sobie za zaszczyt, mogąc gościć pana na swoim wykładzie... – Włoch podszedł do niego i przyjaźnie uścisnął mu prawicę. – Pozwoli pan, że oddam panu moje krzesło, ja i tak przemawiał będę, jak to mam w zwyczaju, na stojąco.
Miał miły, ciepły, choć trochę zbyt wysoki głos. Mówił po łacinie, czysto i wyraźnie, z piękną dykcją. Stary lekarz tracił już trochę słuch, ale mimo to rozpoznawał bez trudu każde słowo.
– Dziękuję, nie chciałbym przeszkadzać – bąknął. – Zaszedłem tu tylko z ciekawości, od przeszło dekady jestem na emeryturze, tak tylko pomagam na miarę moich sił...
– Ależ, panie doktorze, jeśli tylko interesuje pana procedura Krukenberga, będę naprawdę rad, mogąc przedstawić panu nasze skromne plany.
– Skoro tak... Nietaktem byłoby odmawiać.
Usiadł w pierwszym rzędzie. Wszyscy umilkli.
Coś mi tu nie gra, zadumał się staruszek. Ten łebek sprawia wrażenie, jakby znał mnie od dawna... A przecież nie spotkaliśmy się nigdy wcześniej. Nie byłem we Włoszech chyba od tysiąc dziewięćset ósmego. To będzie, podliczył w pamięci, prawie trzydzieści lat. Niby po świecie już chodził... ale nie pamiętam z tamtej podróży żadnego dzieciaka. No i ten nagły szacunek... I skąd zna moje nazwisko?
Włoch stanął przy tablicy i postukał w nią kredą, zupełnie niepotrzebnie, bo wszyscy milczeli, z uwagą czekając, co powie.
– Miniona wojna pozostawiła Europie setki tysięcy mniej i bardziej okaleczonych weteranów – doktor Leonardo zaczął wykład. Zapewne mówił już o tym na poprzednich zajęciach, ale najwyraźniej z uwagi na obecność nowego słuchacza postanowił przypomnieć najważniejsze kwestie. – Kalecy zderzają się niestety z pewnym lekceważeniem. Mimo że ich rany często świadczą o odwadze w służbie ojczyźnie, nie zawsze spotykają na swej drodze rodaków gotowych usłużyć im pomocną ręką. Zmiana postaw społecznych to praca dla nauczycieli, publicystów i duchownych różnych wyznań. Lekarze psychiatrzy leczą poranione przez wojnę dusze żołnierzy.
Nie zawsze skutecznie, pomyślał z melancholią doktor Paweł. Samobójstwa wśród okaleczonych przez wojnę są niestety powszechne, choć nie tak, jak w pierwszych latach pokoju.
– Naszym zadaniem jest natomiast maksymalne przywrócenie sprawności poszkodowanym – kontynuował Włoch. – Wielu urazów nie umiemy jeszcze leczyć. Na przykład od czasów wojen napoleońskich trwają próby stworzenia działającej protezy oka. Uszkodzenia kręgosłupa oznaczają niemal zawsze trwały paraliż. Potrafimy natomiast całkiem nieźle zastępować kończyny dolne, zwłaszcza jeśli amputacja nastąpiła poniżej stawu kolanowego. Chory na protezach potrafi chodzić niemal tak samo sprawnie, jak zdrowy. Większy problem stanowią protezy kończyn górnych. Rzecz jasna, tworzy się rozmaite dłonie, przeważnie odlewane z kauczuku, które dzięki umiejętnie dobranej kolorystyce przy szczególnie starannym wykonaniu niemal łudząco przypominają prawdziwe. Jednak, co tu dużo mówić, ich uroda nie zastępuje funkcjonalności.
Otworzył walizkę i wydobył kilka egzemplarzy różnych protez.
– Od kilku dekad próbowano stworzyć protezę ruchomą, w której palce będą poruszane dzięki napinaniu mięśni ocalałej części przedramienia. – Zaprezentował model. – W miarę wprawne posługiwanie się tą zabawką wymaga żmudnych wielomiesięcznych ćwiczeń i choć palce sztucznej ręki poruszają się, brak w nich siły niezbędnej do wykonywania wielu czynności. Rozwiązaniem byłoby może przyszywanie inwalidom dłoni odjętych nieboszczykom, jednak pomijając kontrowersyjność takich idei, jeszcze nie potrafimy tego dokonać. Obawiam się, że upłyną całe dekady, nim zdołamy stworzyć naukowe podstawy tego, co nasi święci poprzednicy czynili jako cuda.
Wskazał wiszący nad drzwiami nieduży olejny obraz. Święci Kosma i Damian, patroni chirurgii, wyobrażeni zostali akurat w scenie, gdy przyszywają kalekiemu chrześcijańskiemu rycerzowi nogę poległego Saracena.
Twarze zebranych ozdobiły uśmiechy, ale nikt nie roześmiał się głośno, nikt nie ośmielił się też komentować.
– Nim powstaną podstawy do stworzenia funkcjonalnych i działających protez dłoni, mamy w zasadzie tylko jedną możliwość przeprowadzenia operacji przywracających kalekom częściową sprawność. Opracował ją przed parunastu laty niemiecki chirurg Hermann Krukenberg, stąd zwana jest dziś procedurą Krukenberga. Niestety, niemieccy lekarze uparcie strzegą szczegółów operacji, pragnąc utrzymać monopol. Moim zdaniem jest to zachowanie nieludzkie i niegodne lekarza. Sprawa ta jest tym bardziej drażliwa, że przecież w znacznym stopniu to na Niemcach spoczywa odpowiedzialność za wybuch tej wojny, a ogromna większość kalek to właśnie ofiary niemieckich pocisków, szrapneli, bomb i min. Dlatego gdy tylko zdołaliśmy odtworzyć u nas założenia procedury i potwierdzić je doświadczalnie, zdecydowaliśmy się upowszechnić zdobytą wiedzę.
Zebrani nieśmiało zaklaskali.
– Poproszę o włączenie filmu.
Skórzewski oglądał obrazy przeskakujące na ekranie z pewnym zaskoczeniem. Słyszał już wcześniej piąte przez dziesiąte o tej procedurze, ale teraz mógł poznać wiele fascynujących, a zarazem zaskakujących szczegółów.
– Jak panowie doskonale wiecie, w przedramieniu człowiek posiada dwie kości. Po amputacji ręki powyżej poziomu nadgarstka można pokusić się o rozszczepienie tkanek miękkich prawie do samego łokcia. Wypreparowane mięśnie zawijane są na krzyż i doszywane, następnie tkanki obszywa się skórą, formując dwie nowe równoległe kończyny, połączone między sobą i z ramieniem rodzajem fałszywego stawu w miejscu łokcia. Po kilkumiesięcznej rehabilitacji i treningu kaleka zazwyczaj nabiera znacznej wprawy w posługiwaniu się nimi.
To działa trochę jak szczypce kraba, pomyślał Skórzewski, patrząc, jak na filmie rekonwalescenci ćwiczą umiejętność posługiwania się rozszczepionymi kikutami. Tak jakby używało się dwu bardzo grubych palców. Można utrzymać szklankę, długopis, proste narzędzia... Faktycznie w znaczącym stopniu ułatwia życie, choć takie szczypce wyglądają raczej okropnie...
Читать дальше