– Trzymaj się! – wrzasnąłem.
Auto złapało pobocze, zarzuciło nami. Samochód wpasował się w prześwit między pniami dwu dorodnych buków, skoczył nad rowem melioracyjnym, zobaczyłem, że za chwilę uderzymy w świeżo zaoraną powierzchnię pola... Błysnęło.
*
Siedziałem na drewnianej ławce. Korytarz wyglądał jak hol starego dworca przed wojną gdzieś na Kresach. Na ścianie naklejono rozkład pociągów, odchodzących do Chełma, Lwowa i Pińska. Posadzka z wydeptanych ceramicznych płytek, półkoliście sklepiony sufit. Na obu końcach korytarza znajdowały się drzwi. Przy tych prowadzących prawdopodobnie na peron była kasa biletowa, zamknięta na głucho. Szczerze powiedziawszy, właśnie tak wyobrażałem sobie zaświaty. Nie czułem strachu. Martwiłem się tylko o Magdę.
Światło padało nie wiadomo, z jakiego kierunku. Spostrzegłem, że nie mam cienia. W ogóle nic tu nie rzucało cienia. Ale pachniało sympatycznie. Kwasem chlebowym i parówkami, zapewne zrobionymi z prawdziwego mięsa. Wyobraziłem sobie przedwojenną „kolejarską” kanapkę – ciepły jeszcze kotlet schabowy, wetknięty między dwie pajdy świeżutkiego chleba. Jest tu bufet? Co jedzą zmarli? Podszedłem i zapukałem do drzwi, potem nacisnąłem klamkę. Zamknięte. Podszedłem do drugich. Podobnie... Zatem trzeba siedzieć i zaczekać, aż poproszą. Nie trwało to długo. Drzwi na końcu otworzyły się i podeszła do mnie dziewczyna. Miała około szesnastu lat, ubrana była w białą sukienkę. Odrobinę przypominała Adelajdę, tylko że była blondyneczką. Khm... Młoda taka... Śliczna jak z obrazka, cera zbyt idealna, nieprawdziwa. Anielica? Anieliczka? Odruchowo spojrzałem ponad jej ramieniem, ale nie miała skrzydeł.
– Witamy, panie Storm – powiedziała spokojnie.
Miała niezwykły głos – kojący i tchnący niesamowitym spokojem. Słysząc go, można było zapomnieć o wszelkich zmartwieniach.
– Dzień dobry. Jak rozumiem, nie żyję... Co to za miejsce? – zapytałem ostrożnie.
– Żyje pan, panie Robercie, to tylko urojenia, trzepnęła pana w twarz poduszka powietrzna. Mamy kwadrans na rozmowę. – Wyjęła nie wiadomo skąd elegancki złoty zegareczek na dewizce. – A co do pańskiego pytania, to jest Cmentarzysko Marzeń – wyjaśniła.
– Co proszę?
– Miejsce, gdzie spoczęły wszystkie zarzucone ludzkie plany, nieudane wynalazki, projekty, które nie wypaliły, scenariusze nienakręconych nigdy filmów, maszynopisy nieukończonych powieści.
– Czy znajdę tu gdzieś „Drugie wakacje Szatana” Kornela Makuszyńskiego? Rękopis miał spłonąć w Warszawie w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym.
– Oj, figlarz z pana. – Pogroziła mi palcem, a potem pchnęła drzwi. – Zapraszam.
Znalazłem się w czymś przypominającym muzeum. Co ciekawe, było poświęcone mojej skromnej osobie. Zobaczyłem zwielokrotnione ni to obrazy, ni to hologramy. Ujrzałem siebie w dziesiątkach różnych dziwnych scenerii. Wykopującego kły mamuta na Syberii, płynącego kajakiem przez Wielki Kanion Kolorado, podkładającego gdzieś ładunek wybuchowy... Szedłem, patrząc to w prawo, to w lewo. Robiłem tu same ciekawe rzeczy. To stałem z wykrywaczem metali w jakichś ruinach, to znów nurkowałem wśród zatopionych kolumn antycznego miasta. Obrabiałem grobowiec egipskiego faraona, a tuż obok kierowałem latającym statkiem, sunącym nad pustyniami Marsa. To było jak otwieranie się furtek pamięci. Na niektórych hologramach byłem sam, na innych z kumplami. Wielu z nich nie widziałem od lat. Było też kilka dziewczyn, które poznałem w przeszłości i z którymi wiązałem jakieś nieśmiałe lub nieco śmielsze myśli. Przypominały mi się rozmaite plany, rojenia z podstawówki, z liceum. Na jednym z obrazów obcałowywałem się z „wiewióreczką” Adelajdą. Siedziała mi na kolanach, moje dłonie błądziły w miejscach, w których raczej nie powinny się znaleźć, a rude koty Łuna i Pożoga łasiły mi się do nóg.
– No, cholera jasna – zirytowałem się. – Przecież ona jest nieletnia... A może była? No, tu w każdym razie znowu wygląda, khm...
– Marzenia to marzenia – wzruszyła ramionami dziewczyna. – Trafiają do nas wszystkie. I dobre, i złe. I te, które pozostały jako cień myśli, bo moralność, uczciwość, przyzwoitość lub zdrowa świadomość obciachu powstrzymały...
Machnęła ręką i kompromitujący mnie obraz znikł bez śladu.
– W takim razie tych złych myśli powinno być więcej... – westchnąłem.
– Trochę faktycznie ich mamy, ale pocieszające jest, że znalazły się właśnie tutaj.
– Nie rozumiem?
– To cmentarzysko. Nie przywiązywał się pan do takich pomysłów, dlatego szybko spoczęły w tym miejscu. Ustawiliśmy je w tylnych rzędach, żeby nie psuły nikomu humoru – wyjaśniła. – Dużo tu za to tych marzeń dobrych, ale porzuconych. Powiedziałabym, że wielokrotnie więcej niż u innych... Weterynaria, malowanie obrazów, studia geologiczne, paleontologia, astronomia... Szeroki wachlarz zainteresowań, dziecięcych i młodzieńczych planów. Wszystko pan zarzucił. Trochę szkoda, nieprawdaż?
Zamyśliłem się.
– I tak, i nie. Jestem zadowolony z mojego życia. Z tego, co robię. Z tego, czego dokonałem. I właśnie planowałem wracać do pracy...
Wskazała gestem kierunek. Okno było duże, jak szkolne. Za nim widziałem jednak nie szare praskie blokowisko, lecz norweski fiord. Na parapecie siedziała Marta. Wyglądała dokładnie tak, jak wtedy, gdy spotkałem ją po raz pierwszy. Patrzyłem na nią. Znów czułem dokładnie to samo co wówczas, wrażenie dotknięcia absolutu... Ubrana była identycznie, siedziała tak samo. Tylko że nie miała znów piętnastu lat. Dorosła... Hmm... Nie do końca była podobna do siebie.
– To bardzo wyidealizowany obraz. – Moja przewodniczka machnęła ręką i Marta uległa metamorfozie. Włosy się jej przerzedziły, rysy wyostrzyły, uda i łydki stały mniej wysmukłe. Brwi okazały się namalowane. Za to biust zwiększył objętość o co najmniej dwa rozmiary. Silikon sobie wszyła?
– To aktualny wygląd rzeczywisty...
– Jak mogę ją obudzić? – zapytałem.
Popatrzyła na mnie i westchnęła.
– Nijak. – Rozłożyła ręce. – To tylko hologram. Cmentarzysko to cmentarzysko...
Dotknąłem policzka siedzącej. Był twardy i chłodny jak porcelana. Lalka? Rzeźba?
– Hologram 5D – uzupełniła moja przewodniczka. – Nawet zapach ma, tylko selektywnie wyłączyłam. W to miejsce trafia się z dwu powodów – ciągnęła. – Jedni przychodzą tu, by odnaleźć siebie. Odnaleźć swoją przeszłość. By zabrać rzeczy cenne, ale utracone. By odszukać pomysły, które przepadły w głębinach niepamięci. Inni wręcz przeciwnie – muszą obejrzeć to, za czym tęsknią, i uświadomić sobie bezwartościowość tego, co minęło.
– To nagroda czy kara?
– Dotykanie nienazwanego zawsze trochę parzy... A było trochę tego przez ostatnie lata. To zarazem kara i nagroda.
– Ale ja... – Spojrzałem na hologramy. – Faktycznie były pewne pomysły, których nie zrealizowałem. Ale... nie żałuję niczego – powiedziałem zupełnie szczerze.
Pstryknęła palcami i całe pomieszczenie stało się idealnie puste, jak opróżniony magazyn. Został tylko latający marsjański statek i szkolne okno z Martą, siedzącą na parapecie.
– Wiem, że Mars wygląda inaczej niż w wizjach Burroughsa – westchnąłem. – Tego nie będzie, bo to niemożliwe.
Statek rozwiał się jak dym.
– A tego żałuję – powiedziałem, patrząc na okno. – Chcę, żeby wróciła do mnie... Jeśli ślub wzięła cywilny...
Dziewczyna westchnęła, wyciągnęła dłoń i dotknęła mojego czoła. Poczułem, jakby przeskoczyła iskra. Zobaczyłem w jednym ułamku sekundy te wszystkie chwile, które spędziłem Martą. Dobre i złe. Zobaczyłem siebie, przypomniałem sobie wszystkie wypowiedziane słowa i wszystkie myśli... I wszystkie wredne, podłe rzeczy, które od niej usłyszałem. Zdziwiłem się, jak dużo tego było. Jak często zdarzało się, że o czymś opowiadałem, o rzeczach ważnych, a ona jedynie okazywała zniecierpliwienie.
Читать дальше