– Gdzie może być ciało? A właściwie dwa ciała? – zapytał ojciec Damian. – Bo zakładam, że i to zdołałeś rozgryźć.
– Pewności nie mam, ale poszlaki są bardzo mocne. Jego przyjaciel żeglarz. Znalazłem w sieci blog tego gościa. Latem ruszył w rejs, planował dotrzeć jachtem do Dżibuti. To takie państewko nad Morzem Czerwonym opodal Somalii. Niestety, w cieśninach duńskich wpakował się na skałę. Niezbyt groźnie, ale jacht wymagał odholowania i kosztownego remontu. Nie miał pieniędzy, pojechał pracować do Anglii. Ale wrócił do kraju na dwa tygodnie przed włamaniem do muzeum. Rozpoczął naprawę jachtu dzień po włamaniu. Zapewne wtedy zainkasował jakąś kwotę. Co ciekawe, koreluje to z likwidacją konta walutowego przez Roberta. Z bloga żeglarza wynikało, że skończył remont, ale nie miał pieniędzy na wyprawę. A potem nagle się znalazły. Zebrał załogę i wyruszył. Mam przeczucie, graniczące z pewnością, że gdyby dobrze przetrząsnąć jego jacht, znaleźlibyśmy w ładowni Egipcjankę, która po przeszło stu latach pobytu w krainach barbarzyńców wraca wreszcie do domu. I jej towarzysza, czy może raczej wielbiciela jej twórczości.
– Dlaczego myślisz, że to ten żeglarz?
– Jest jedna bardzo mocna poszlaka. Włamanie wyglądało na robotę ostatnich dyletantów. Ślusarz umiałby pokonać zamki, i to zapewne bez zostawiania śladów. Dlatego zrobił to tak, żeby wyglądało na wyczyn zdolnego amatora.
– Trochę naciągane, ale mogło i tak być – westchnął ojciec Damian. – Zakładając, że włamanie to naprawdę ich robota... Jak myślisz? Co planuje?
– Wybrzeże Egiptu jest długie i w ogromnej części kompletnie bezludne. A dalej, w głębi lądu, jest pustynia, skały, piaski... Z pewnością znajdzie odpowiednie miejsce na podwójny grób. Suche, ustronne, takie, gdzie nikt ich nigdy nie odnajdzie.
– Jest już w drodze?
– Owszem. Jacht wyszedł w morze. Tydzień temu opuścili Szczecin. Teoretycznie moglibyśmy poinformować odpowiednie służby. Zapewne udałoby się przechwycić okręt oraz odzyskać ładunek. Tylko właściwie po co?
– No właśnie – zadumał się zakonnik. – Czy jest po co?...
Długo patrzył w okno.
– Trudno w to uwierzyć – powiedział wreszcie. – Ale cóż... Szkoda, że nie zdołałem go nawrócić.
– Zabrakło czasu...
– Może tak, a może nie. – Ojciec Damian potrząsnął głową. – Może i tak by się nie udało... A teraz jest za późno.
– „Czyny popełnione w imię miłości będą rozsądzone nie ludzką miarą” – Paweł przypomniał sobie cytat, poznany kiedyś dawno temu, na lekcjach religii.
– Tak. Teraz pozostaje jedynie nadzieja i wiara w miłosierdzie Boże. „W piaskach Egiptu pogrzebana / Lat dwa tysiące zaczekam na ciebie” – zakonnik zacytował fragment wiersza. – Może chociaż okazano im tyle łaski, że spotkali się gdzieś tam, po tamtej stronie, w czyśćcu czy jeszcze gdzie indziej...
Relikwiarz
Majowy długi weekend zbliżał się powolutku. Wypłynął w jednej, potem w drugiej rozmowie z Magdą. Miałem ochotę wskoczyć w tanie linie lotnicze, polecieć do Oslo, wsiąść w pociąg i przejechać się na północ, linią kolejową, wiodącą przez Trondheim do leżącego za kołem podbiegunowym Bodø. Czternaście lub szesnaście godzin w wygodnym lotniczym fotelu przy oknie... Z bezpiecznego ciepłego wnętrza podziwiać norweską wiosnę... Wysiąść w miejscu, gdzie zapewne leży jeszcze śnieg, poczuć na twarzy wiatr od Atlantyku, iść w góry, zbudować sobie igloo... I spać, spać, spać... Odespać wszystkie zarwane noce, te minione i te przyszłe...
Wiosna nie obfitowała w szczególnie ciekawe zlecenia. Wykonałem trochę kwerend archiwalnych dla różnych członków Grona Jarzębiny, próbowałem ustalić listę potomków właścicieli reprywatyzowanej kamienicy w Lublinie, tropiłem ślady rozproszonego archiwum fotograficznego dawno zamkniętej gazety. Skapnęło trochę pieniędzy, ale nie aż tyle, żeby beztrosko wydawać je na bilet kolejowy za koło podbiegunowe. Rodzina znów kusiła mnie etatem i stałą pracą, ale jakoś nie pociągała mnie ta perspektywa.
Spotykałem się z Magdą dwa albo trzy razy w tygodniu. Wybraliśmy się do kina, gdzie omal nie padliśmy ofiarą linczu. Chyba śmialiśmy się w nieodpowiednich momentach... Włóczyliśmy się po muzeach. Pokazałem jej część moich zbiorów. Romans rozwijał się niespiesznie jak sznurek z kłębka. Najpierw całowaliśmy się na pożegnanie, potem także przy powitaniach. Wreszcie przyszła pora, by zaprosić potencjalnych teściów oraz Piotrka z żoną na obiad, tym razem do mnie.
*
Piotrek był u mnie kilka razy, jego rodzice i żona – nigdy. Widać było, że mieszkanie ich zaskoczyło. Trochę posprzątałem.
– Toż to niemal muzeum – zauważyła Irena, rozglądając się po moim saloniku.
Ścianę od strony kuchni zdobiło siedem wachlarzy. Zrobiłem dla nich gablotki w kształcie ćwiartek koła.
– Zbiera się różne dziwne rzeczy. – Wzruszyłem ramionami. – Większość tej kolekcji nie zainteresowałaby prawdziwych koneserów sztuki. Przedmiot jest ważny, ale jego wyeksponowanie też ma znaczenie – wyjaśniłem. – I historia. Mam narty, które należały do generała Zaruskiego.
– I używasz przedwojennej szczotki do butów – dodał Piotrek.
– Owszem. – Uśmiechnąłem się. – I golę się stuletnią brzytwą. Ale pędzel do golenia mam nowy, choć od dobrego fachowca. Wkurza mnie nietrwałość przedmiotów współczesnych. Jak mój pradziadek w czasie wojny wypiłował sobie grzebień z pancernej szyby niemieckiego samolotu, to do śmierci mu służył, a i ja go czasem używam. I walizkę fajną zdobyłem. Palisandrowy szkielet, obita wołową skórą. Niezniszczalna praktycznie, tylko za granicę z nią nijak jechać, bo obowiązują przepisy o przewozie zabytków.
– Z tego samego powodu nie czyta w samolocie książek – mruknął mój kumpel. – A jak wreszcie sobie załatwił pozwolenie na broń, to co kupił? Replikę visa i zabytkowy przedwojenny nagan.
– Vis to jeden z najlepszych pistoletów wszech czasów... Nagan-T, polski, z Radomia, to doskonały rewolwer, w dodatku siedmiostrzałowy. I jeszcze mam pistolet Mauser – sprecyzowałem. – Z przedłużonym magazynkiem na piętnaście nabojów.
– W debilnej kaburze wytoczonej z drewna, którą można zaczepić na końcu i mieć kolbę do strzelania z biodra czy jak – rzucił Piotrek. – W życiu takiego dziwadła nie widziałem! Chyba tylko Ruskie mogą takie cudactwo wymyślić. Choć kopa to ta spluwa ma i z celnością nieźle – dodał z pewnym uznaniem. – A jakbyśmy znaleźli trupa z dziurą w bebechach, której nie nakryje czapką, od razu będę wiedział, czyja to robota. – Wskazał flintę na słonie zdobiącą ścianę. – Kaliber jak irackie działko przeciwlotnicze, urywa głowę przy samych jajach. Z tą rusznicą można się na czołg zasadzić. Dobrze, że pociski są absolutnie nie do zdobycia.
Tu się odrobinę mylił, miałem całe pudełko amunicji nitro express. Ale zdobyłem naboje trochę nielegalnie, więc wolałem się nie chwalić. I tak dobrze, że nie pytał o pozwolenie na tę flintę.
– A wcześniej chodził po mieście, trzymając w kieszeni zabytkowy rewolwer po generale z powstania styczniowego – dorzucił jeszcze, wskazując gablotkę z „lefoszakiem”.
– Odwal się – burknąłem. – Ludzie dawno zapomną o tym twoim glocku, a ponadczasowe arcydzieła sztuki rusznikarskiej... – zacząłem, ale w kuchni odezwał się brzęczyk piekarnika.
Mięso zapiekane z serem, bakłażanami i papryką wyszło mi całkiem nieźle. W trakcie posiłku, zgodnie z odwiecznym polskim rytuałem, by wspomóc wydzielanie żółci, enzymów trawiennych i kwasów żołądkowych, popsioczyliśmy na politykę i polityków. Szkoda tylko, że poglądy mieliśmy niemal doskonale zbieżne... Rozmowa stopniowo zdryfowała na moją pracę.
Читать дальше