– To brzmi dość prawdopodobnie – przyznał duchowny. – Ma pan zapewne odpowiedni sprzęt, wykrywacze metalu i tak dalej?
– Przywiozłem rozmaite wyposażenie. Ale zaczniemy od kamery termowizyjnej.
– Co to za cudo?
– Urządzenie, które pokazuje obraz z uwzględnieniem różnic temperatury rzędu dziesiątych części stopnia Celsjusza – wyjaśniłem. – Jeśli wykuto gdzieś dziurę, zmieniła się struktura ściany, więc inny będzie też skład chemiczny tynku, tym samym to się inaczej nagrzewa. Podobnie można badać glebę. Tam, gdzie wykopano dół, spoistość ziemi przez całe lata jest inna.
– Czego to ludzie nie wymyślą. – Pokręcił w zadumie głową.
– Pożyczyłem od znajomych. Możemy się zaraz zabierać do dzieła.
– Zaraz to będzie obiad. Zjemy i możemy brać się do pracy. Chętnie pomogę, bo pewnie trzeba będzie poodsuwać meble.
Skinąłem głową, potwierdzając jego przypuszczenia.
*
Wypakowałem z auta dwa aluminiowe kontenerki ze sprzętem. Kamera termowizyjna, wykrywacze metali – zwykły i ramowy do głębokich poszukiwań, wiertarka o mocy trzech tysięcy watów z kompletem długich wierteł i zestaw sond z kamerami laparoskopowymi. Ksiądz przebrał się po cywilnemu i rozpoczęliśmy poszukiwania. Zwinęliśmy dywan, by dokładnie obejrzeć parkiet. Odsunęliśmy zegar i regały z książkami w saloniku. Omiotłem ściany wykrywaczem metali, potem zlustrowałem kamerą termowizyjną. Zamurowane okno, pęknięcia muru ponad nim, zagipsowane niewielkie otwory – sądząc po ich rozmieszczeniu, kiedyś na ścianie wisiały obrazy...
Obejrzeliśmy pokój dla gości, w którym spała Magda. Kancelaria parafialna była nie lada wyzwaniem, bo przedwojenne jeszcze, stalowe szafy na akta były po prostu zbyt ciężkie, by pokusić się o ich przesuwanie. Tu przydały się kamery – wsunąłem sondę i uzyskaliśmy obraz ze szpary między meblami a ścianą. Sprawdzałem metodycznie progi, framugi drzwi, obramowania okien. Piwniczka była niewielka i niestety także kompletnie nas rozczarowała. Wprawdzie w jednym kącie wykrywacz zasygnalizował silne echo, ale wykopaliśmy tylko kompletnie przerdzewiałe drzwiczki od piecyka i dwie pokrywki od słoików.
Zbadałem mój pokoik na poddaszu, a potem poszliśmy jeszcze na strych, gdzie starannie obwąchałem wszystkie belki więźby dachowej. Niestety, żadna nie została wydrążona, znaleźliśmy tylko klamry wzmacniające konstrukcję oraz dłuto, które cieśla zgubił tu może ze sto dwadzieścia lat temu. Także przewody kominowe niczego nie kryły.
Sześć godzin pracy, a jedynym ciekawym łupem była garść bilonu, wyciągniętego zza listew i ze szpar podłogi, oraz krzyż harcerski z lat osiemdziesiątych z urwaną śrubką. Wreszcie przyszła pora na pokój księdza. Umeblowany był ascetycznie. Tapczan, szafa na ubrania, biurko i dwa fotele. Książki stały na etażerce. Odsunęliśmy wszystkie meble. Ściany były białe i, szczerze powiedziawszy, przydałaby im się nowa warstwa farby. Uruchomiłem kamerę i mimowolnie gwizdnąłem pod nosem.
– Tu było coś namalowane – powiedziałem. – Chyba anioły... Niestety, widać tylko mgliste zarysy... – Zdjąłem gogle, podałem je proboszczowi.
Długo i w skupieniu wpatrywał się w mur.
– Fakt, tylko mgliste sylwetki... – westchnął. – Gdyby zdjąć farbę...
– Ciężka sprawa. – Pokręciłem głową. – To emulsja. Jeśli jest naniesiona na klejówkę, to zejdzie wszystko, z poprzednią powłoką włącznie. Hmm...
– Myśli pan, że kryje się tu jakaś wskazówka?
– Raczej nie. Wydaje mi się, że po prostu ściany były wymalowane w postaci aniołów. Nikomu to nie przeszkadzało, ale po latach wizerunki były już podniszczone i któryś z kolejnych proboszczów po prostu kazał pociągnąć wszystko na biało. Czy ma ksiądz jakiś kontakt z poprzednikami?
– Jeden już nie żyje, ale mam gdzieś zanotowany mejl do drugiego. Zaraz do niego napiszę.
*
Zasiedliśmy do obiadokolacji. Gospodyni postawiła pośrodku wazę z leczo i dosiadła się. Ksiądz Franciszek nadszedł po chwili.
– Zmejlowałem się z poprzednim proboszczem. Na ścianach były malowidła aniołów, ale strasznie się łuszczyły, więc w końcu kazał je po prostu pokryć farbą. Nie było przy nich żadnych napisów, szyfrów, nic podejrzanego. Obawiam się, że traci pan czas. – Westchnął. – Poruszamy się na ślepo, bez choćby najmarniejszej wskazówki. Moim zdaniem, sprawa jest nie do ugryzienia.
– Relikwiarz to nie szpilka – odparłem. – Problem w tym, że może być gdziekolwiek... A gdyby tak dać ogłoszenie? Ze zdjęciem. Może ktoś go znalazł i nie wie, co to jest?
Wyciągnąłem z teczki zdjęcie, zeskanowane z materiałów Instytutu Sztuki PAN w Warszawie.
– Starzy ludzie relikwiarz widzieli, wystawiano go przecież podczas świąt – zamyślił się proboszcz. – Gdyby znaleźli, to pewnie by oddali. A w każdym razie wiedzieliby, co to jest.
– Zaginął ponad pięćdziesiąt lat temu. Dorosło już drugie pokolenie, które nie ma pojęcia, jak mógł wyglądać. – Pokręciłem głową. – Ktoś mógł go w tym czasie znaleźć, wykopać...
– Może i faktycznie warto pokazać tę fotografię ludziom... – Ksiądz kiwnął głową. – Pojutrze jest trzeci maja, więc jeśli ma pan to w postaci pliku, zrobiłbym wydruk albo kilka i powiesił na tablicach informacyjnych, a w ogłoszeniach parafialnych nawiążę do sprawy i polecę uwadze owieczek.
– Ja to pamiętam, młoda dziewczyna byłam. – Gospodyni wzięła zdjęcie i oglądała je przez chwilę. – Płaski był jak książka i ten anioł z przodu ładnie grawerowany... A te kamyczki to niebieskie były. – Puknęła palcem w czarno-biały wydruk. – Mówili ludzie, że szafiry, ale mi się widzi, że turkusy raczej, bo jasne jak niezapominajki, no i nieprzejrzyste. A w środku to pióro, które miało być ze skrzydła anioła. Ale ksiądz relikwiarza nie otwierał, tylko raz w roku przy Wielkanocy. Ze dwa razy je widziałam, kiedy byłam blisko.
– I jak wyglądało? – zapytała Magda.
– Białe takie, ale nie do końca. Widać było po nim, że jest stare, bardzo stare. Na wielkość gęsie mniej więcej. No i miało oko.
– Oko? – zdziwiłem się. – Tak jak oczko na pawim ogonie?
– Tak jakby, ale o bardziej ludzkim wyglądzie – tłumaczyła starowinka. – Strasznie się wtedy przestraszyłam... Pióro jakby duża gęś zgubiła, a to oko, też białe... Najlepiej je było widać, jak się z boku pod kątem patrzyło. Deseń taki jakby. Nie wyglądało na namalowane, tylko fakturę miało inną niż reszta pióra. Powiem prawdę, trochę strach brał patrzeć, no ale dziesięć lat miałam, jak je ostatni raz zobaczyłam, a wiadomo, że dzieciak bardziej się boi wszystkiego. Podściółka była z czerwonego aksamitu i na nim leżało – dodała.
– Pióro z okiem – zadumałem się.
Po deserze odpaliłem laptop i zalogowałem się do netu. Freski eksponowane w Galerii Faras Muzeum Narodowego w Warszawie... Potem otworzyłem podkatalog zdjęć, które zrobiłem w Sudanie. Inne freski, też z Faras – te, które na mocy porozumienia z rządem pozostały w Chartumie. Przeleciałem szybko zdjęcia malowideł ściennych ze Starej Dongoli. Potem chwilę jeszcze grzebałem na stronach poświęconych sztuce koptyjskiej i bizantyjsko-ruskiej.
– Mamy jakiś trop? – zagadnęła Magda.
– Przedstawienia aniołów, które mają dodatkowe oczy na piórach skrzydeł, są niezwykle rzadkie – powiedziałem.
– Z tego można dedukować, że relikwia była prawdziwa – zauważyła pogodnie. – Raczej nikt nie fałszowałby jej, tłocząc wzór oczu na gęsim piórze, bo takiej symboliki nie zrozumiałby nikt na Mazowszu.
Читать дальше