Na tym list się urywał.
Letnia ofensywa Rosjan w Galicji to zapewne przełom Brusiłowa. Zatem zmarły napisał to wiosną 1917. Faktycznie, wojna miała jeszcze potrwać...
Wpadł mi w ręce niedoręczony list. Co mam zrobić z tym fantem? Nieboszczyk pożyczył mi narty, zatem przysługa za przysługę. Doręczę go adresatce, a raczej jej potomkom. A przynajmniej spróbuję to zrobić. Wiem, jak miała na imię. Nie mam nazwiska, tylko dziwny skrót. Nie mam adresu. Czy to mnie powstrzyma? Nie. Ustalę adres. Ustalę tożsamość dziewczyny. Trzeba tylko pomyśleć, jak to zrobić.
Powiększyłem zdjęcie kościoła. Kamienne mury... Styl? Hmm... Skandynawska odmiana gotyku? Nie, to jest ewidentnie coś starszego. Mieli dużo kamienia, nie musieli męczyć się z lepieniem, suszeniem i wypalaniem cegieł. Imię Ingeborga też wskazywało na Szwecję.
Powiększyłem fotografię, na ile się dało, i badałem ją centymetr po centymetrze. Żadnej tabliczki z nazwą parafii, żadnego napisu mogącego naprowadzić mnie na trop. Nie znalazłem nawet żadnej daty wykutej w murze nad wejściem do kościoła. Wokoło świątyni stało kilka kamiennych i żeliwnych krzyży oraz steli, ale ostrość fotografii nie pozwoliła odczytać nazwisk wykutych w kamieniu. Kościół rzucał cień na przyległy cmentarzyk.
Kościoły zazwyczaj orientowano na linii wschód – zachód. Gdybym znał dokładną datę i godzinę wykonania fotki... – zadumałem się.
Nie, wyliczenie długości i szerokości geograficznej w tych warunkach jest niewykonalne. Charakterystyczna roślinność? Kicha... Może być Skania, może być Västergötland, mogą być okolice Sztokholmu albo zgoła Norrland. Część Finlandii, która kiedyś należała do Szwecji? Nie da się wykluczyć.
Trzeba będzie skompletować listę wszystkich kościołów Szwecji starszych niż siedemset lat i poszukać w necie ich fotografii, zaplanowałem zadanie. Nie będzie ich szczególnie dużo, kilkaset zapewne. Zaludnienie kraju było niewielkie, w dodatku nieliczne świątynie przetrwały w takiej formie jak ten kościół, bez zeszpecenia późniejszymi przebudowami... Tydzień, może dwa tygodnie roboty.
Teraz zabrałem się do analizy drugiej fotografii. Głaz... Narzutowy? Zapewne tak. Masa własna kilkanaście ton jak obszył. To były czasy, gdy klisza celuloidowa dopiero się upowszechniała. Zdjęcia były trudne do wykonania i raczej nie marnowano klatek, by radośnie cykać wszystko, co się da. Dlaczego właśnie tam się sfotografowali? Bo dojechali na rowerach i chcieli mieć pamiątkę, że tam byli. Dlaczego tam pojechali? Bo zapewne z jakiegoś powodu ten kamień był ciekawy. Może wiązała się z nim jakaś lokalna legenda? W każdym razie Szwedka zabrała znajomego Austriaka na wycieczkę, by mu to pokazać. A może pojechali ot tak i cyknęli się na jego tle, bo ich zaciekawił?
Powiększyłem fotografię. Na powierzchni głazu biegły jakby rowki. Powiększyłem ponownie, skontrastowałem. Linie, kreski...
– Napis runiczny – mruknąłem. – Kamulec z epoki wikingów, w sam raz lokalne Sehenswürdigkeiten , które można pokazać przybyszowi z daleka.
Trzeba poszukać spisów szwedzkich kamieni runicznych. Tak dużych będzie nie więcej niż kilkaset, najwyżej kilka tysięcy. Zidentyfikuję kościół, zidentyfikuję głaz. Ile można przejechać na rowerze? Powiedzmy, że czterdzieści kilometrów to górna granica. Wezmę mapę, wbiję nóżkę cyrkla w miejsce, gdzie leży kamień runiczny, i w miejsce, gdzie stoi kościół. Dwa okręgi o średnicy dwudziestu kilometrów, zapewne zachodzące na siebie, wyznaczą teren, który trzeba przeszukać...
Będę znał okolicę, w której Karl spędzał wakacje w roku 1913. Potem do sprawdzenia pozostanie kilkadziesiąt, może kilkaset adresów, aż znajdę dom panienki Ingeborgi N-q.
Poczułem, że coś przegapiłem. Raz jeszcze przypatrzyłem się fotografiom. Na zdjęciu z kamieniem oboje nosili solidne buty za kostkę, przy paskach wisiały im manierki. Karl miał na ramionach plecak. W dodatku Ingeborga założyła bryczesy. Na fotce z kościołem dziewczyna była w sukience i delikatnych sandałkach. Rowerów też ze sobą nie mieli.
– Do kamienia było daleko. Kilka godzin kręcenia pedałami. Włożyli dobre buciory, zabrali wałówkę i wodę do picia. Do kościoła było bliziutko, nie potrzebowali rowerów ani manierek.
*
Szwedzkie lato było dokładnie takie, jak można sobie wymarzyć. Ciepłe, ale bez prześladującego na każdym kroku upału. Wypożyczyłem rower w Vadstenie i pojechałem najpierw brzegiem jeziora, potem drogą przez pola... Kościół w Orbegra wyłonił się zza pagórków. Najpierw spostrzegłem kamienną wieżę, potem gałęzie drzew rosnących przy świątyni. Wokół stało tylko kilka gospodarstw. Tu albo w którejś z okolicznych farm mieszkała Ingeborga N-q. Patrzyłem na te same kamienne mury, które oglądała z Karlem. Wyjąłem odbitkę i porównałem. Nie miałem żadnych wątpliwości. Wypatrzyłem nawet miejsce, gdzie prawdopodobnie stali, robiąc zdjęcie.
Zostawiłem rower przy bramie i ruszyłem na cmentarz. Niewielki kamienny budynek mógł być w przeszłości spichlerzykiem probostwa. Kawałek dalej pod daszkiem na metalowym stelażu wyeksponowano stare płyty nagrobne lub kommemoratywne. Popatrzyłem na misternie kute ornamenty i napisy. Daty z XVII i XVIII wieku powiedziały mi, że nie tego szukam.
Ale był tu także cmentarz bardziej współczesny. Nowe nagrobki oglądałem z rosnącym zdumieniem. Krzyże ewidentnie były już od dawna passé. W kamieniu wykuto zachodzące słońca, drzewa gubiące liście, pęki ziół, splecione dłonie, klucze odlatujących ptaków, a często tylko imiona i nazwiska zmarłych. Na kilku wyryto róże, być może nawiązujące do róży Lutra, a może nieniosące już żadnej treści? Na górnych krawędziach niektórych płyt przymocowano odlane z brązu ptaszki. Gdzieś leżał nawet martwy marmurowy gołąb z łebkiem tragicznie zwieszonym za krawędź kamienia.
– Poganie, psia mać – westchnąłem. Psa wyjącego na mogile pana sobie wykujcie. Albo od razu Myszkę Miki i Kaczora Donalda...
Przypomniałem sobie książki Jadwigi Warnkówny, Stanisława Bełzy, Macieja Szukiewicza i innych polskich podróżników, którzy odwiedzili Skandynawię przed wiekiem. Praktycznie wszyscy podkreślali głęboką moralność i wyjątkową religijność Szwedów.
I komu to przeszkadzało? – zadumałem się.
Przyglądałem się starym nagrobkom. Ingeborga na zdjęciach miała szesnaście, góra osiemnaście lat. Urodziła się zapewne pod koniec dziewiętnastego wieku. Mogła zatem umrzeć w ostatnich trzech dekadach wieku dwudziestego. Albo i wcześniej.
Bez sensu, pomyślałem godzinę później. Założyłem, że właśnie tu leży, a przecież w okolicy, między tą świątynią a głazem runicznym, jest jeszcze kilka innych kościołów i cmentarzy. Zasugerowałem się sandałkami na fotografii, a przecież mogli przyjechać bryczką na wycieczkę... Dziewczyna mogła też, jak tysiące młodych Szwedek, znaleźć po wojnie robotę w mieście, wyjechać z tej pięknej okolicy i leży teraz na cmentarzu gdzieś w Sztokholmie czy Goeteborgu...
Kwadrans później trafiłem na kwaterę rodu Nynquistów. Inicjał N-q? Pasowało! Grobów było kilkanaście, najstarszy pochówek pochodził z lat sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Ingeborgi wśród nich nie było, ale czułem, że złapałem naprawdę dobry trop. Na jednej z płyt wykuto koło sterowe. Kapitan czy co? Żeglował po morzach czy też po pobliskim jeziorze Vättern?
Rodzina mieszkała tu od co najmniej połowy dziewiętnastego wieku. Trzymali się okolicy, a zapewne nawet jak wyjeżdżali pracować gdzie indziej – dotknąłem wykutego koła – to na starość albo dopiero po śmierci wracali tu, do swojej parafii... Gdzie zatem podziała się Ingeborga? No cóż. Czekała na wiadomości od Karla. Być może napisała do jego rodziny i dowiedziała się, że przepadł bez wieści w Alpach. Odczekała rok lub dwa, może w nadziei, że dostał się do niewoli i wróci po wojnie. A potem, no cóż... Znalazła sobie chłopaka, wyszła za mąż i leży wśród grobów rodziny męża. Tutaj albo gdzieś daleko. Czyli szukamy dalej, po imieniu. Ingeborga urodzona około roku 1895 to będzie ta, której szukam. A jak nie znajdę, pójdę na pocztę, ustalę, gdzie mieszkają ci ludzie, i zapytam u źródła.
Читать дальше