– W takim wypadku lunetki nie miał, bo ją celowo zdemontował i „zgubił” – mruknąłem. – W razie dostania się do niewoli nie miałby szans...
– Snajperów nikt nie lubił i faktycznie z reguły zabijano ich na miejscu. Widzę, że interesuje się pan tymi sprawami?
– Tylko trochę.
Stanąłem w przejściu i patrzyłem, jak policjant z lekarzem, odziani w gumowe rękawiczki, badają kolejne warstwy resztek odzienia. Znaleźli zardzewiały pistolet Mauzer, portfel, zegarek... Patrzyłem, jak do plastikowej skrzynki transportowej wkładają kolejne przedmioty. Obok ciała odkryli przegniłe pudełko zapałek i ogarek świeczki. Nieboszczyk faktycznie trzymał w dłoniach szczątki gołębia pocztowego. Ptak miał na nóżce ebonitową tulejkę.
– To już sobie na spokojnie rozkręcimy w muzeum – wyjaśnił mi Vincenzo. – Wybiorę się tu jeszcze kilka razy latem. Może lodowiec tam wyżej coś jeszcze odda...
– Ten człowiek powinien mieć plecak z wyposażeniem, prawda?
– Tak. Nie ma też czekana, nie ma lin. Może wbił go gdzieś w śnieg i opuścił się w dół, ale nie mógł już sprzętu odzyskać. Swoją drogą, zabrał karabin, choć miał też pistolet... Ludzie w szoku czasem działają irracjonalnie.
Wreszcie wydobyto ciało, zapakowano w tradycyjny czarny worek i umieszczono na toboganie. Zajrzeliśmy jeszcze z muzealnikiem do wnętrza jaskini.
– Punkt dla pana. – Mężczyzna wyciągnął z jednej ze szczelin lunetkę celownika.
Wojna, pomyślałem, oglądając znalezisko. My strzelamy, oni strzelają, takie prawo. A on? Strzelał z ukrycia, z ogromnej odległości, jak na polowaniu. Znałem zasadę niemieckich snajperów: „trzy kule – dwa trupy”. Pierwszym pociskiem ranili żołnierza w udo, by nie mógł uciec. Drugim zabijali spieszącego mu na ratunek. Trzecią kulą dobijali rannego. Proste, skuteczne, teutońskie podejście do wojny... A ten? Wybierał cele, może likwidował oficerów, by nie było komu prowadzić żołnierzy do boju... Może miał do wykonania jakąś ważną misję, skoro znalazł się tak daleko od pozycji swoich wojsk? I naraz poczułem, że gdyby znów doszło do wojny, to i ja snajperów nie brałbym do niewoli...
Coś wyrwało mnie z ponurej zadumy. Zazgrzytał suwak, to policjant zamykał worek z ciałem. Powlekliśmy we czterech ładunek do czekającego helikoptera. Nie był ciężki, mumie nie ważą dużo.
– Zazwyczaj gdy lodowce oddają ciała, to są one pozbawione włosów, a często też odzienia – odezwał się Vincenzo. – No i w regionach, gdzie toczyły się walki, trzeba bardzo uważać ze zbieraniem wszelkich artefaktów, bo na przykład niekiedy lodowiec, topniejąc, odsłania porzucone naboje artyleryjskie. Całe naboje to już zagrożenie, ale jeszcze gorsze są same pociski z zapalnikiem i ładunkiem. Często upadały w śnieg i nie wybuchały. Proszę sobie wyobrazić, że takie cholerstwo leżące w lodzie od wieku do dziś może mieć sprawny zapalnik! Tyle dobrze, że na tym froncie w zasadzie nie używali broni chemicznej. We Francji do dziś istnieje tak zwana czerwona strefa, to znaczy pas rezerwatów w miejscach skażonych podczas pierwszej wojny światowej iperytem i innymi świństwami.
– Gdy byłem mały, nie było lata, żeby prasa i telewizja nie informowały o śmierci od niewypałów – zauważyłem. – Tylko że nam nadal zagrażają raczej te z drugiej wojny.
Przypomniałem sobie kumpla z liceum, który strasznie napalony był na zbieranie „militariów”. Niemal co weekend jeździł w lasy nad Bzurę przeszukiwać z wykrywaczem metali okopy. Pocisk od haubicy miał być zapewne ozdobą jego kolekcji. Niestety, zapalnik wykonano z dobrego przedwojennego brązu. Okazał się sprawny... Był człowiek i nie ma człowieka. Puste krzesło, ozdobione czarną kokardą. Do tego klasowy pogrzeb. Okropne przeżycie. Rozmowa przygasła sama z siebie.
*
Przez kilka kolejnych dni miałem wrażenie, że zapomniałem o czymś ważnym... Gryzło mnie to, gdy siedziałem na lotnisku. Gryzło mnie, gdy leciałem samolotem. O czym mogłem zapomnieć? Zrobiłem wszystko jak trzeba. Pojeździłem sobie na nartach. Znalazłem zwłoki. Powiadomiłem władze. Przed pogrzebem wykonana została obdukcja, sprawdzili, co miał w kieszeniach, odczytali zapewne znalezione dokumenty. Jeśli po tylu latach okazały się nieczytelne, nieboszczyk prawdopodobnie miał na szyi albo w kieszeni nieśmiertelnik. Zostanie zidentyfikowany. Pochowają go w grobie oznaczonym imieniem i nazwiskiem, pewnie w obecności przedstawiciela ambasady. Być może nawet powiadomiona zostanie jego rodzina... Najpewniej poległ w 1915. Ile mógł mieć lat? Trudno ocenić wiek mumii, ale wyglądał mi na młodego człowieka. Dwadzieścia, może dwadzieścia pięć lat. Mógł już być nawet żonaty, bo w tamtych czasach ludzie pobierali się znacznie wcześniej niż dziś. Jeśli miał dzieci, musiałyby się urodzić w tym okresie, nie więcej niż kilka lat przed wojną. Czyli prawdopodobnie też już nie żyją. A gdyby żyły, włoskie władze rodzinę zawiadomią. Bez sensu to wszystko. Zrobiłem swoje. Narty i reszta wyposażenia trafią do muzeum.
Minęły tygodnie i powoli zapominałem o sprawie. Wiosna minęła i nadeszło lato, gdy nieoczekiwanie otrzymałem mejl od Vincenza. Podesłał mi niemal sto megabajtów załączników – zdjęcie z pogrzebu zwiadowcy oraz pełną dokumentację fotograficzną przedmiotów znalezionych w jaskini. Karabin, pistolet, amunicja nadal tkwiąca w ładownicach, manierka... Zdumiała mnie liczba drobiazgów, które jeden człowiek może mieć przy sobie. Za pazuchą żołnierz schował portfel. W nim trochę waluty kilku różnych krajów. Osobno zeskanowano dwie fotografie i kartkę z niedokończonym listem.
Zdjęcia zniszczył czas i wilgoć. Utleniły się częściowo, ale nadal były czytelne. Na jednym chłopak i dziewczyna. Stoją, trzymając rowery, a za nimi wznosi się samotny głaz. Drugie przedstawiało ich na tle jakiegoś starego kościoła. Chyba wykonano te zdjęcia przy użyciu statywu i samowyzwalacza. Po drugiej stronie znajdowały się dwa niemal identyczne wpisy nakreślone po niemiecku wyraźnym, trochę dziecinnym charakterem pisma.
„Drogiemu Karlowi na pamiątkę Ingeborga N-q.”
W rogu wypisano jeszcze datę: 1913.
– A zatem nasz snajper zwiadowca miał przyjaciółkę... – mruknąłem. Poznał ją, sądząc po letnich strojach, w wakacje. Ostatniego spokojnego lata przed pierwszą wojną światową... Napisał do niej list, a raczej zaczął pisać. Zabrał go ze sobą na misję, może liczył, że gdzieś w górach będzie chwila spokoju i wtedy dokończy. A zamiast tego... Ileż było takich historii o chłopakach, którzy poszli na wojnę i zaginęli bez wieści...
Pisany niemiecki sprawił mi strasznie dużo problemów. Ryłem w liście i ryłem, aż wreszcie przepisałem sobie cały na czysto.
Droga Ingeborgo!
Idzie wiosna, a ja nadal w tych przeklętych, skutych mrozem górach. Coraz więcej czasu spędzam na patrolach, często jestem poza obozem i po kilka dni, samotnie pokonując granie i wypatrując zwiadowców wroga. Zimowe miesiące wydają mi się teraz tak spokojne. Śmierć na wojnie to rzecz zwyczajna, ale patrzę, jak wokoło giną ludzie. I często zabija ich nie kula wroga, ale same góry. Nawet doświadczeni Tyrolczycy, od dziecka zaprawieni do wędrówek po skałach, boją się wojny w takich warunkach. Lód przecinają szczeliny, wiosna przyniosła nam także śmiercionośne lawiny, a skały, do tej pory spojone mrozem, kruszą się. Mnożą się wypadki. Mam coraz gorsze przeczucia co do swojego dalszego losu. Jestem już nieludzko zmęczony tym wszystkim. Latem, jeśli nie będzie ofensywy, dostanę dziesięć dni urlopu. Nie zdążyłbym przyjechać do Ciebie, zresztą nie mogę przekroczyć granicy, tego nam nie wolno. Pomyślałem jednak, że może odwiedzisz mnie w Salzburgu. I zaraz odrzucam tę myśl, jako że podróż daleka, kosztowna i w tych trudnych czasach także niebezpieczna. W zeszłym roku miałem nadzieję, że wojna ma się ku końcowi, ale gdy latem Rosjanie rozbili nasze armie w Galicji, pojąłem, że nie można już na to liczyć. Diabli nadali ...
Читать дальше