godzinki dla słoninki. – Uwalił się w szopie na beli słomy.
Jakub legł obok i popatrzył w wygwieżdżone niebo.
– I pomyśleć, ile na tych obcych planetach nieznanych nam form życia, których jeszcze nie spożywaliśmy – westchnął.
– Jak myślisz z tym Baranowskim...
– Co?
– Nie zdążyłeś go przykołkować. Nie wylezie jako wampir?
– Jako wampir chyba nie... Ale masz rację, komuchowi nawet martwemu wierzyć nie wolno. Moja wina, stary jestem, wszystko działo się tak szybko i zagapiłem się. A teraz już nie odkopiemy. Niedobrze się stało.
Posterunkowy Birski, kręcąc od niechcenia młynki tonfą, patrolował miasteczko. Najpierw zajrzał na pocztę poflirtować z listonoszką. Potem zaszedł do znajomych na obiad. Wdepnął do fryzjera posłuchać
plotek. Golnął przed sklepem jedno bezalkoholowe. Zajrzał do kiosku i pogadał ze sprzedawczynią. Wpadł do biblioteki przejrzeć prasę. Najwięksi rozrabiacy najwyraźniej wyładowali zapasy energii w zadymie na cmentarzu, bo teraz snuli się równie apatycznie jak posterunkowy.
– Jaki cudowny dzień – westchnął Birski. – Żeby tak zawsze było... Chociaż nie – przestraszył się. –
Jak w ogóle nie będzie przestępczości, to zlikwidują posterunek! Trzeba też wyrobić wreszcie miesięczną normę wlepionych mandatów – przypomniał sobie. – Znajdę jakiś ubłocony samochód albo przyuważę, jak ktoś pije piwo pod chmurką...
Zrobił dwie rundki wokół rynku, ale nie znalazł nikogo łamiącego przepisy. Nieliczne auta parkowały prawidłowo i czyściutkie były, jakby je ktoś wypucował. Na murze knajpy widniała świeża plama moczu. Najwyraźniej ktoś dopiero co odlał się w tym miejscu, ale sprawcy nie było już widać.
– Psiamać! Spóźniłem się – burknął gliniarz, tracąc pogodny nastrój. – A może ktoś na przystanku będzie palił peta?
Niestety, i tu spotkał go szczery zawód. Ludzi stało nawet sporo, ale jakoś nikt nie łamał przepisów.
– Nie chcecie mandatów, to bez łaski – skwitował i wywijając tonfą, ruszył w stronę swojego biura. Rankiem, to znaczy koło południa, Jakub wytoczył z szopy stary motor, odpalił i pojechali z kumplem do Wojsławic. W knajpie było cicho i jakby ponuro.
– Coście tak nosy zwiesili na kwintę? – zainteresował się Jakub.
– Duch Baranowskiego – burknął ajent. – Tłukł się całą noc po osadzie.
– Tak zaraz po pogrzebie!? – zdumiał się egzorcysta. – Zazwyczaj kilka tygodni mija, zanim wylezą
z grobu. Ciekawe, co go tak przypiliło – zarechotał.
– Kto go widział? – zaciekawił się Semen.
– Ja – zaskamlał Izydor Bardak. – Stukał mi do okna i pytał o ciebie... – Wskazał Jakuba. – Adres chciał.
– I oczywiście podałeś? – Rozeźlony Jakub zaczął odwiązywać łańcuch, którym był owinięty w pasie.
– Gdzieżbym śmiał. – Przedstawiciel wrogiego plemienia wtulił głowę w ramiona.
– Coś mi tu nie gra – zadumał się na głos kozak, rachując jednocześnie wzrokiem puste kufle. – Oni wszyscy coś bladzi i spoceni, i miny mają, jakby chcieli się wyszczać.
– Musicie się odlać? – burknął Wędrowycz. – Ale czegoś nie możecie... A to znaczy, że duch Baranowskiego...
– Siedzi w kiblu i prosił, żebyś do niego zajrzał, jak wdepniesz – uzupełnił ajent. Egzorcysta otworzył drzwi z rozmachem. Faktycznie blade, przejrzyste widmo siedziało na klopie.
– A ty co, do cholery?! Zdechłeś, padlina zakopana, ale dalej się znęcasz? Ludziom się wysikać nie pozwalasz, ubecki oprawco?
– Proszę o wybaczenie, to jedyne ciemne miejsce w tym budynku...
– Do rzeczy – warknął Jakub.
– Umarłem – mruknął komuch.
– Wiemy, nie sposób było przegapić tej informacji. Pół wsi na tę okoliczność chlało z radochy... Szkoda tylko, że nie z mojej ręki, ale skąd miałem wiedzieć, że dekujesz się w Szwajcarii.
– Nawet oglądałem ten swój pogrzeb, cholera wie po co.
– Ale przecież warto było. Nie co dzień widzi się kilka setek szczęśliwych i uśmiechniętych twarzy –
szydził Wędrowycz.
– Co za dzicz...
– Zbierasz, co posiałeś – zauważył Semen, zaglądając przyjacielowi przez ramię.
– A jednak jestem tutaj... Jako duch. Potępieniec, czy jak to się w kościelnym żargonie nazywa.
– Można tak, można siak. – Semen wzruszył ramionami. – A niby czego się spodziewałeś?
– Po śmierci to powinien być niebyt, ewentualnie wskrzeszenie, ale nie religijne, tylko naukowe. Kiedyś gdy komunizm zwycięży i dzięki rozwojowi techniki przywróci do życia tych, którzy nie szczędząc wysiłków, go budowali... – snuł rozważania nieboszczyk. – Tak czy inaczej, nie powinno mnie tu być.
– Mamy dla ciebie dwie wiadomości – westchnął Jakub. – Z twojego punktu widzenia obie złe. A w zasadzie jedna jest fatalna, a druga to już kompletnie tragiczna...
– Jaka jest ta lepsza? – zaciekawiło się widmo.
– Życie pozagrobowe jednak istnieje.
– A ta gorsza?
– Bóg też istnieje.
– Nie wciskajcie mi tu klerykalnej propagandy – warknął duch. – Boga nie ma, stwierdzili to jednoznacznie mądrzejsi od was. Moje istnienie to jakaś podejrzana anomalia albo nawet prowokacja reakcjonistów. Widocznie gdy umierałem, wydzieliła się ze mnie jakaś energia, która normalnie nie powinna się wydzielać, i teraz fruwa po miasteczku, zachowując szczątkową świadomość...
– W języku klerykalnej propagandy to się nazywa dusza – zachichotał Semen.
– Bzdury – zaperzyło się widmo. – To z pewnością ma naukowe uzasadnienie. Ale przyszedłem tu do was, bo mam zlecenie... Zapłacę.
Jakub i Semen, słysząc o możliwości dorobienia kilku groszy, z trudem starli z twarzy szydercze uśmiechy.
– No to gadaj, o co biega – powiedział kozak.
– Zniknijcie mnie. Definitywnie.
– Że co?
– Towarzyszu Wędrowycz...
– Guś kabanu nie towariszcz! – parsknął Jakub.
– Panie Wędrowycz. Jest pan, jak powszechnie wiadomo, antykościelnym egzorcystą...
– Niezły wywiad ubeki mają albo twoja sława dotarła aż do krainy Helwetów. – Semen dał
przyjacielowi sójkę w bok.
– Oj tam, zaraz antykościelnym. – Jakub wzruszył ramionami. – Powiedzmy, że między mną
a proboszczem są pewne rozbieżności co do metod działania i poglądów, ale to normalne, gdy przy jednej robocie spotkają się teoretyk z praktykiem.
– No więc jako niekościelny spec od likwidacji zabobonów może zająłby się pan moim przypadkiem?
Zrozumcie, jestem... eee... byłem ateistą! Mnie po prostu nie wypada łazić po wsi i straszyć ludzi! To całkowicie niezgodne z moim światopoglądem. Wstyd i obciach. W dodatku moje manifestacje legitymizują w pewien sposób kościółkowe ględzenie proboszcza!
– Powiedzmy, że cię stąd wyegzorcyzmujemy – cedził słowa kozak. – Jak niby chcesz nam zapłacić?
– Coś tam uciułałem... – westchnął nieboszczyk.
– Na książeczce PKO? – zakpił Jakub. – Czy na szwajcarskim koncie? Wiesz, gdzie możesz sobie to teraz wsadzić?
– Mam srebro. Prawie dwadzieścia kilo w monetach.
– Przedwojenna rezerwa naszej gminnej kasy zapomogowo-kredytowej!? – ryknął egzorcysta. – Ty łachmyto! Czyli słusznie podejrzewali, że to ty znalazłeś i ukradłeś depozyt! To my w największej tajemnicy ratowaliśmy to przed nazistami, a ty...
– Mnie tam już wszystko jedno. Chcecie to odzyskać?
– Powiedzmy – burknął Semen. – Gdzie jest?
– Wiecie, jakie były czasy. Kiedy oddział Wypruwacza przyszedł zlikwidować mnie i moich towarzyszy, zakopałem w ogródku przed starym urzędem gminy, pod krzakiem róży. Jeszcze tam leży. Półtora metra pod ziemią.
Читать дальше