Gawryluk podjechał szambiarką i otworzył spust.
– Ludzie, zaczekajcie! – Jakub Wędrowycz, dzierżąc w jednej ręce osikowy kołek, a w drugiej młotek, usiłował przepchać się przez zbity tłum, ale nim zdołał dotrzeć na krawędź dziury, było już po wszystkim. Trumna, która początkowo unosiła się na powierzchni, teraz majestatycznie tonęła w szambie. Ktoś
cisnął w nią granitową płytą przygotowaną na nagrobek. Trzasnęło pękające drewno i skrzynia ostatecznie poszła na dno.
– Jak „Titanic”... – zarechotał sołtys.
– To może dorzućmy do kompletu jeszcze tego Leonardo di Karpio? – Kowal przywlókł mówcę nad krawędź.
– Precz z komuną! – zakwilił komunista. – Dobrzy ludzie! Błądziłem! Dla komuny Norymberga!
Uroczyście wyrzekam się totalitarnej i ludobójczej ideologii, która...
– Żartowałem, ćwoku. – Rzemieślnik odepchnął go z pogardą na bok, ale i tak wszyscy spostrzegli, że przybysz ma na spodniach garnituru wielką mokrą plamę.
A potem ludzie ujęli łopaty i zasypali dziurę. Gdy powiał wiatr i lessowy pył przyprószył glebę, a wszelki ślad po towarzyszu Baranowskim znikł, zdawało się, że na zawsze. Nad Starym Majdanem zapadał zmierzch. Pod szopą Wędrowycza na czterech cegłach stał stary, okopcony garnek. Na nim podskakiwała pogięta aluminiowa pokrywka. Jakub co jakiś czas wsuwał w żar kolejne polano. Semen, siedząc na pniaczku, jadł gruszkę.
– A mama Muminka smakuje jak szynka. Muuuuminki! – śpiewał egzorcysta, mieszając w kociołku. –
A panna Migotka smakuje jak szczotka. Muuuuuminki ...
Wyłowił z gara złote kółko na nogę i wytarłszy o spodnie, ukrył w kieszeni.
– Ty lepiej uważaj z tym egzotycznym żarciem – ostrzegł go przyjaciel. – Jesteśmy przyzwyczajeni od małego żreć kartofle i schabowego z kapustą, więc pokarm innych ludów może nam, nienawykłym, zaszkodzić! Każdy naród powinien jeść to, do czego jest stworzony. Węgrzy gulasz, Bretończycy fasolkę, Żydzi karpia, Chińczycy zupki...
– A Murzyni misjonarzy? – zainteresował się Jakub.
– Ty to chyba rasistą jesteś – zirytował się kozak. – Murzyni to pewnie jedzą zebry, żyrafy, sorgo, lwy, słonie i bataty. O cholera, goście! – dodał, widząc, że od strony drogi coś pobłyskuje na błękitno... Jakub obejrzał się. Przed bramą stał znajomy radiowóz.
– Jacy tam goście – splunął. – To tylko stary Birski... Kurde...
– Dzieńdoberek, moi mili. – Posterunkowy, fantazyjnie kręcąc tonfą, przekroczył furtkę.
– ...bry. A o co konkretnie jestem tym razem oskarżony? – burknął gospodarz.
– Czekaj, a może on tylko tak wpadł profilaktycznie, wygłosić pogadankę o znakach drogowych albo o konieczności unikania pedofilów. – Semen gościnnie wskazał przybyszowi pieniek.
– A dlaczego ja miałbym unikać pedofilów? – zirytował się Jakub. – Że niby zdziecinniałem na starość?
– Ano jesteście oskarżeni. Prowadzę dochodzenie w sprawie udziału w nielegalnym zgromadzeniu na cmentarzu. – Policjant zasiadł wygodnie i wyciągnął notes. – Byliście tam w towarzystwie około tysiąca mieszkańców naszej gminy, ale macie pecha, bo jesteście wśród setki wstępnie zidentyfikowanych.
– Jakim tam znowu nielegalnym? – zdumiał się Jakub. – Na zakopanie – tu splunął – znajomego każdy może przyjść!
– Krewni nieboszczyka zorganizowali zamknięty pogrzeb tylko dla przyjaciół zmarłego...
– Gadaj zdrów – zirytował się Semen. – Może w miastach na pogrzebach celebrytów tak się robi, ale u nas nie. Każdy miał prawo napluć po raz ostatni na tę trumnę. A jak chcieli po swojemu grzebać, to mogli w Chełmie na komunalnym! Zgody księdza proboszcza na zakopanie ścierwa też nie było.
– Cmentarz podlega gminie...
– Dobra, nie przyznajemy się i odmawiamy dalszych zeznań, i co nam zrobisz? – zakpił Semen. –
Przyjmijmy, że nie ma dowodów, żeśmy tam byli... A nawet jakbyśmy byli, to co?
– Jakbyście tam byli, to po pięćdziesiąt złotych mandatu – wyjaśnił pogodnie gliniarz.
– To nie byliśmy – podjął męską decyzję kozak.
– Ale świadkowie zeznali.
– Bardaki znaczy? Żadni tam świadkowie, zwykli konfidenci. Walnij kielicha i powiedz po ludzku, o co chodzi. – Jakub podsunął glinowinie blaszany kubek pełen samogonu.
– Mam narzuconą przez komendanta wojewódzkiego normę mandatów do wlepienia – przyznał się
niechętnie funkcjonariusz. – Pomyślałem, że gdyby tak wyhaczyć setkę uczestników rozróby i każdemu dać choćby minimalny, miałbym problem z głowy na rok. W dodatku te stare komuchy poleciały do władz i mam sporządzić raport, co tam się działo...
– Jutro sobie połapiesz i powlepiasz mandaty, teraz golnij na drugą nogę i bierzemy się do pisania raportu – w głosie Jakuba zaszumiał cały ocean życzliwości.
Godzinę później Birski oderwał zamglone spojrzenie od notesu.
– Wedle naszych ustaleń, popartych zeznaniami powszechnie znanych i szanowanych liderów społeczności lokalnej, profanacji zwłok dopuścił się aktyw komunistyczny przybyły z Lublina, a ta
brudna prowokacja miała rzucić cień na spokojnych mieszkańców naszej gminy – odczytał i czknął
potężnie. – Trumnę partyjniacy zabrali ze sobą, a jej zakopanie w miejscu wylewu szamba to jedynie ohydne, bezpodstawne pomówienie ... Brzmi nieźle. Cholera, a jak zechcą sprawdzić? – Spojrzał
bezradnie na obu starców.
– A kto by kopał w tym gównie? – wzruszył ramionami Semen. – A nawet jak się dokopią, to powiesz, że cię tubylcy wprowadzili w błąd. Bo to pierwszy raz?
– Może zagrychę? – zaproponował Jakub, mieszając w kociołku. – Chyba już dochodzi, tylko makaronu dorzucę.
– A co tam gotujecie? – zapytał policjant, zezując podejrzliwie w stronę gara.
– To narodowa potrawa jednego z euroregionów, Kermit po bawarsku – zełgał Jakub. – Znaczy się po naszemu żabie udka w piwie. Ze zwykłych żab, oczywiście, nie używam w mojej kuchni chronionych gatunków... I jak zbieram, to uważam, żeby nie nałapać ropuch, bo potem łażą po żołądku trochę. U mnie się żaden gość nigdy nie otruł.
Birski pozieleniał na twarzy, ale jakoś wytrzymał.
– Eeee... mimo ogromnego szacunku dla dorobku kulinarnego Unii Europejskiej chyba abstrahuję... –
wymamrotał.
– Mamy jeszcze ryby lądowe w sosie owocowym...
– Że co?
– Ślimaki winniczki w marchewce!
Gliniarz dobiegł do płotu i przewieszony przezeń długą chwilę wymiotował jak wulkan.
– Ech, mięczak, za cara to dopiero byli policjanci... – mruknął Semen pogodnie. – Polej jeszcze. I jemu też... Na uspokojenie bandziocha.
Birski golnął strzemiennego i z wyraźnym trudem zapakował się do radiowozu.
– Tylko jedź przez pola – doradził mu Jakub. – Żeby cię Rowicki nie złapał na szosie, bo sam wiesz, jak to jest. Życie sobie, a przepisy sobie. Pewnie i on chce wyrobić normę mandatów. Każe dmuchnąć
w balonik i dopiero będzie wtopa...
– Rrrrowicki mmmnie wwww baaalonik?? – Gliniarz wytrzeszczył oczy.
Semen delikatnie, acz stanowczo pomógł mu trafić kluczykiem w otwór stacyjki.
– A coś ty myślał, od lat dybie na twój stołek! Raz ci się noga powinie i zagryzie bez litości. Wiesz, jacy teraz młodzi, wyrywni, niecierpliwi, zero szacunku dla starszych wiekiem i stopniem. Wreszcie migające błękitem światło glinowozu ostatecznie znikło w mroku. Jakub polał zupę do misek.
– Nawet nieźle smakuje – pochwalił kozak, wycierając resztkę skórką od chleba. – A teraz pół
Читать дальше