– Panie Wędrowycz – zaskamlał diabeł – oddaj mi pan moją duszę, a ja...
– Won. – Egzorcysta zatrzasnął okno.
– ...a ja powiem, gdzie pański pradziadek w piwniczce ukrył beczkę z samogonem – dokończył diablik. Egzorcysta zamarł.
– Coś ty powiedział?
– Beczkę...
– Wcześniej!
– W piwniczce...
„Do diabła – pomyślał Jakub – tajna bimbrownia przodka! Tyle lat jej szukam, a ten łachmyta ot tak może mnie zaprowadzić? I jak za darmo, bo w sumie ta dusza to i tak gówno”. Popatrzył na efekt swoich eksperymentów alchemicznych.
– Dobra, niech będzie moja strata – westchnął. – Prowadź.
Jak się okazało, skrytka przodka była niedaleko. Wystarczyło przejść przez jar, odwalić głaz leżący w krzakach i odsłoniło się wejście do malutkiej piwniczki. Wewnątrz stała kompletnie zaśniedziała i zarośnięta pajęczynami aparatura. Beczka też oczywiście tu była. Jakub odbił wieko pięścią
i zaczerpnął kubek samogonu. Pociągnął łyk.
– Mmm... Małmazja – zachwycił się. – I najlepszy pradziadkowy sprzęt się znalazł. Wiedziałem, że ta meta nie może być daleko, ale tyle lat szukałem bezskutecznie.
– A moja dusza? – pisnął Czortek. – Obiecał pan...
– No dobra, obiecałem to obiecałem – burknął Jakub. – Trzymaj. – I jednym ruchem wcisnął mu ją
z powrotem do środka.
Diabeł poczuł wewnątrz ciała nagły chłód, jakby w piersi przelewał mu się górski strumyk. Zaraz potem chłód zmienił się w miłe ciepło.
– Co jest grane? – Spojrzał na Wędrowycza zdumiony.
– A won mi stąd! – Jakub wlepił diabłu solidnego kopa, kierując ogoniastego od razu w dół. Szeregowy wyhamował dopiero, waląc głową o ścianę w swojej kanciapie.
– No co, Czortek, wróciliście, widzę, i wpadliście tu z takim zapałem do roboty, że... – Dolfio odwrócił się od tablicy kontrolnej i osłupiał.
– O kurde – wykrztusił.
– No cóż, panie kapralu. – Były nadzorca kotłów strzepnął sadzę, która przyprószyła jego śnieżnobiałą
szatę. – Sami rozumiecie, od trzystu lat nie było podwyżki ani awansu, płaca dziadowska, warunki pracy kiepskie, sprzęt zużyty, normy BHP przekroczone...
– Yyyy... – Aureola lśniła tak, że przełożony musiał zmrużyć oczy.
– W dodatku negatywnie rozpatrujecie wszystkie moje podania, a związek zawodowy to nędzni ugodowcy... W zaistniałej sytuacji wydaje mi się, że są firmy, które zapewnią mi lepsze możliwości rozwoju zawodowego. Wymówienie prześlę pocztą – dodał Czortek i rozwinąwszy białe skrzydła, odleciał gdzieś w górę.
– Wędrowycz!!! – ryknął kapral. – Czekaj, ścierwo, jak tylko trafisz w nasze ręce... Kontrolki temperatury zamigotały ostrzegawczo. Klnąc pod nosem, Dolfio pociągnął wajchę, uruchamiając transporter koksu. Nie było absolutnie nikogo, kto mógłby go zastąpić.
===aFBjUmZQ
Duch
Działacz przybyły z Lublina rozejrzał się wokoło w panice. Na cmentarzu zebrała się
chyba połowa gminy. Gdziekolwiek spojrzał, otaczał go szczelny mur zaciętych chłopskich twarzy. Rzucił
okiem na swoich ochroniarzy. Wszyscy czterej wyglądali jak sklonowani. Dwa metry wzrostu, odziani w czarne uniformy, pod którymi rysowały się mięśnie jak wykute w granicie. Gdy ich wynajmował, był
pewien, że to wystarczy. Teraz widział wyraźnie grube krople potu perlące się na ich skroniach. Odchrząknął.
– Drodzy towarzysze! – zwrócił się do nielicznej grupki przyjaciół zmarłego. – W tym smutnym dniu oddajemy ojczystej ziemi ciało naszego wypróbowanego...
– Czterdzieści lat za późno, ale lepiej późno niż wcale! – krzyknął sołtys. Kilkaset gardeł zarechotało wesoło, a ku mówcy wionęło z tubylczych paszczy zdrową wonią
trawionego piwa, cebuli, najtańszych petów i kartoflanego samogonu.
– Przypomnę pokrótce jego zasługi... – zakwilił do mikrofonu działacz, strzelając oczami na boki.
– Pa-mię-ta-my! Pa-mię-ta-my! Pa-mię-ta-my! Pa-mię-ta-my! – skandował tłum.
– Towarzysz Baranowski przybył na tę ziemię tuż po zakończeniu hitlerowskiej okupacji, by...
– Ustanowić tu okupację sowiecką! – krzyknął ktoś.
– ...by odbudować tę gminę i wprowadzić na drogę szczęścia i rozwoju...
– Zanim tu przybył, wcale nie była taka zniszczona! – Jakiś staruszek z odznaką AK w klapie wymachiwał groźnie laską.
– ...ekonomicznego i kulturalnego...
Wieśniacy ryknęli niedobrym, ironicznym śmiechem. Zgniły kartofel nadleciał jak granat i chybiwszy celu, roztrzaskał się na jednym z sąsiednich nagrobków. Tłum powoli zaciskał krąg wokoło mówcy, trumny, żałobników i wykopanego grobu.
– ...swoją działalność rozpoczął od stworzenia tu placówki milicji i struktur ORMO...
– Oraz pod ochroną NKWD stworzył tu placówkę i siatkę konfidentów UB! – krzyknął staruch w spłowiałym carskim mundurze i wyleniałej papasze.
– Ze czterdziestu ludzi aresztował! Ilu potem wróciło do domów!? – ryknęła babina w kwiecistej chustce.
– ...by zapewnić ludziom bezpieczeństwo i możliwość spokojnego życia, wolnego od lęku przed bandami reakcyjnego podziemia...
– Jego szczęście, że batalion KBW przyszedł ubekom na odsiecz, bo zawisłby na latarni obok swoich pachołków! – warknął malowniczy dziadyga w kufajce i gumofilcach.
– W kolejnych latach towarzysz Baranowski zajmował się rolnictwem...
Tego było już ludziom za wiele.
– Najlepszym gospodarzom ziemię odbierali, żeby PGR założyć!
– Krowy i świnie konfiskował, gorzej niż hitlerowcy!
– Rewizje po chałupach robił, zabierał gęsi i cielaki!
– Zboże siewne rekwirował! I kartofle!
– Jajkami też nie gardził!
– Majątek przedwojennej spółdzielni zabrał! – z tłumu posypały się oskarżenia. – Z piekarni zrobił
knajpę!
– ...oraz gospodarką leśną... – ciągnął przybysz.
– Znaczy z ruskimi i ubekami na partyzantów w lesie polował!
Kowal podszedł i delikatnym, acz stanowczym gestem wziął mówcę pod ramię.
– Starczy tego partyjnego bełkotu! – burknął, podsuwając komuchowi pod nos pięść wielkości bochna chleba. – Spierdalaj stąd, czerwony szczurku, pókiś cały, a my już zajmiemy się tym pogrzebem po swojemu...
Ochroniarze może nawet chcieliby ratować zleceniodawcę, ale na widok łańcuchów i orczyków wyciąganych zza pazuch kapot zbili się w czworobok, stając plecami do siebie. Przyjaciele nieboszczyka bombardowani śmierdzącymi jajami i zgniłymi burakami chyłkiem zmierzali w stronę bramy. Wójt ujął
porzucony mikrofon i wytarł go o spodnie.
– Raz, dwa, trzy – sprawdził urządzenie. – Przyjaciele, zebraliśmy się dziś, żeby nie dopuścić do profanacji naszego cmentarza poprzez zakopanie w poświęconej ziemi jednego z największych łajdaków, jakich widziano w naszej gminie. Zabierzcie to ścierwo i za płot z nim. Malinowski, łopaty. Gawryluk, przyprowadź cysternę.
Czterdzieści rąk pochwyciło dębową jesionkę. Do cmentarnego muru nie było daleko.
– Hej, siup!
Na komendę sołtysa skrzynia z umarlakiem wyleciała wysoko w powietrze. Jesienny wiatr załopotał
okrywającym ją czerwonym sztandarem.
– A niech mnie! Skrzydlata trumna! – Stary Maciejewski podrapał się po złamanym nosie i otarł łzę
wzruszenia.
Trumna z głuchym chrupnięciem uderzyła o glebę po drugiej stronie cmentarnego muru. Na skraju ugoru czekał już głęboki dół. Tubylcy przeskoczyli niski murek i zepchnęli ją do środka. Łubudu... Ciało rąbnęło o dno, ale skrzynia była naprawdę solidna – wytrzymała.
Читать дальше