– Głęboko, cholera – zmartwił się Semen. – A tam czysty margiel... Trzeba poszukać jakiegoś frajera do odkopania, bo sami uhetamy się niemożebnie.
– Dobra. – Jakub otarł usta wierzchem dłoni. – Cena jest odpowiednia. Przyjdź o północy, odprawimy ci ten egzorcyzm! A teraz wynocha z kibla, ludzie chcą skorzystać.
– Ale jak? Nie mogę wyjść na światło dzienne, bo parzy i... – zaskamlał duch.
– To won przez szambo!
Duch zapadł się w kibel. Kozak odruchowo spuścił wodę.
– Ubikacja oczyszczona z bytów bionekrotycznych! A teraz grzecznie ustawiać się w kolejce –
zakomenderował egzorcysta. – Barman, dwa na koszt firmy dla mnie i kumpla! Za posprzątanie wychodka.
– Już się robi!
Bywalcy nieśmiało zaklaskali.
Birski, dochodząc do swego biura, z niepokojem spostrzegł, że na schodkach czekają na niego dwaj petenci.
– O, do diaska! – Przyspieszył kroku, ale widząc, że to tylko Wędrowycz z Korczaszką, zaraz zwolnił.
– No co tam? – zagadnął, gdy był już przy schodkach.
– Paserstwo – powiedział ponuro Jakub.
– Kto jest paserem!? – zdumiał się posterunkowy.
Jako żywo nie słyszał, by tą profesją trudnił się ktokolwiek w osadzie. Jeszcze bardziej zdumiało go, że główny cierń gminy przyszedł w tej sprawie do niego. Wędrowycz zazwyczaj sam likwidował
złodziejaszków lub w inny sposób wymierzał sprawiedliwość tym, którzy mu podpadli.
– Chwilowo jeszcze nikt – uspokoił go Semen. – Ale cień podejrzenia może paść na nasze dzielne organa ścigania. A to by było chyba niedobrze...
– Znaczy się na mnie!? – Teraz policjant naprawdę się zaniepokoił.
– Albo na Rowickiego – puścił oko Wędrowycz. – Jednak po co ma padać na kogokolwiek?
– Do rzeczy – poprosił Birski.
– Na terenie obecnego posterunku spoczywa cenny depozyt srebra należący do naszego banku spółdzielczego. Trzeba go wykopać i oddać.
– Że co?! Pięćdziesiąt lat bezskutecznie szukali tego skarbu, a wy go odnajdziecie?
– My nie – pokręcił głową Jakub. – Ten skarb ukradła i ukryła milicja. Pan jako były milicjant powinien się oczyścić, zrehabilitować, uniknąć splamienia munduru...
– Tak jest!
Godzinę później posterunkowy, sapiąc jak miech kowalski, dokopał się do nadgniłej skórzanej torby lekarskiej pełnej zaśniedziałych przedwojennych dziesięciozłotówek.
– Zgłoszę was jako znalazców – zaproponował, taszcząc znalezisko do banku. – Jakieś znaleźne dostaniecie...
– Nie trzeba – uciął Wędrowycz. – To była sprawa honorowa! Lepiej sobie napisz raport do naczalstwa o odzyskaniu zrabowanego mienia znacznej wartości. Awansu pewnie nie dostaniesz, ale w papierach będzie dobrze wyglądało.
– Może zatem nie jest to tak całkiem stracony dzień – mruknął Birski.
– A dlaczego miałby być stracony? – zdumiał się Jakub.
– Nie wyrobiłem normy mandatów... Obsobaczą mnie w końcu jak burą sukę.
– To wlep nam – burknął egzorcysta. – Za zniszczenie trawnika przed posterunkiem. Nam dodatkowa
krecha nie zrobi różnicy, karę pokryjesz z funduszy dla konfidentów i po kłopocie.
– Ale przecież nie wy kopaliście, tylko ja... – Gliniarz spojrzał na nich bezradnie. – Zresztą nie jesteście moimi konfidentami, nie mogę wydać tych pieniędzy na wasze mandaty...
– No to masz problem – przyznał Semen.
Duch zjawił się punktualnie. Zapukał grzecznie do drzwi. Wędrowycz otworzył, ale stanął tak, by zablokować wejście.
– Bionekrotycznej gadziny z zasady nie wpuszczam do domu – wyjaśnił. – Zapraszam do szopy. Duch komuch wszedł tam i oniemiał. Semen, krzywiąc się niemiłosiernie, zapalał właśnie ostatnie świece. Ze ściany patrzyli Marks, Engels i Lenin. Portrety były ciut sfatygowane – Jakub swego czasu uwielbiał pstrykać w nie pestkami. Ścianę zdobił pogryziony przez myszy sztandar należący kiedyś do pobliskiego PGR-u. Nad drzwiami wisiał jeszcze sierp i młot. Stolik nakryty był zielonym suknem. Leżało na nim nieco zapleśniałe dwutomowe wydanie dzieł Lenina, mniejsza książeczka była chyba konstytucją ZSRR.
– Szykownie jak na partyjnym zebraniu – pochwalił duch. – Ale nie widzę krucyfiksów ani święconej wody...
– Bo jesteś ateistą – wyjaśnił Jakub. – Egzorcysta musi być jak dobry psycholog, moherowi pokazuje akcesoria dewocyjne, militarystę częstuje kieliszkiem napalmu... – fantazjował. – A na ciebie najlepiej podziała Lenin.
Ściągnął z grzbietu spłowiały drelich, założył wyświechtany garnitur z lumpeksu i nawet zawiązał pod szyją czerwony krawat.
– Religia to opium dla mas – warknął, patrząc komuchowi prosto w oczy. – A potem otworzył Lenina w założonym miejscu i zaczął czytać artykuł o zbędności i fałszywości wszystkich wierzeń i praktyk religijnych. Duch z kamienną twarzą słuchał przez jakieś dwadzieścia minut. Semen porażony wrogą
ideologią wymiotował w kącie. Widmo stawało się coraz bledsze, aż wreszcie znikło bez śladu.
– Bimbru – wyjęczał Jakub, zdzierając z siebie garnitur.
Krawat próbował go udusić, ustąpił dopiero przecięty bagnetem.
– Co z tym? – Semen z obrzydzeniem wskazał książki i portrety. – Do pieca?
– I po problemie – mruknął Jakub, zatrzaskując drzwiczki.
Dzieła, wodzowie i partyjny strój rytualny płonęły wesoło. Najtrudniej paliły się książki – widocznie zawierały zbyt dużo wody.
– Dokąd on odszedł? – drążył temat kozak.
– Dalej.
– Znaczy się pokutował tu, żeby zasłużyć na czyściec, a że nie chciał czekać, posłaliśmy go ekspresowo do piekła? Czy może tak jak chciał, w totalny niebyt?
– Trafił tam, gdzie trzeba. – Jakub uśmiechnął się wrednie. – Może jak będzie grzeczny, to kiedyś
zasłuży na przeniesienie do piekła. Za jakieś tysiąc lat, może dwa... Semen, choć zżerała go ciekawość, wolał już o nic więcej nie pytać.
Baranowski potrząsnął głową i rozejrzał się wokoło. Stał w holu czegoś, co wyglądało jak urząd. Podłoga pokryta była lastryko, ściany wyłożono kiepskim szarym marmurem, pod sufitem połyskiwały jarzeniówki. Świeciła może jedna trzecia. W powietrzu cuchnęło lizolem. Opodal przy schodach sprzątaczka w brudnym fartuchu mechanicznym ruchem rozmazywała szmatą brud na posadzce.
– Sfuszerowały, dziady! – warknął działacz. – Miał być niebyt, a tymczasem... – Nieoczekiwanie zorientował się, że ma ciało. Uszczypnął się, poczuł ból. – Zaraz, zaraz... Architektura socrealistyczna jak w mordę strzelił. A zatem to jest przyszłość! Miałem rację! Komuniści dzięki potędze nauki i podporządkowaniu sobie przyrody przywrócili mnie do istnienia!
Ruszył przed siebie raźnym krokiem. Na końcu holu znajdowały się drzwi obite dermą. Wisiała na nich tabliczka po rosyjsku:
Sekretariat. Nie wchodzić bez wezwania.
Baranowski obejrzał się, ale sprzątaczka gdzieś zniknęła. Ruszył w drugą stronę. Przez chwilę
zatrzymał się przy schodach. Popatrzył w górę, ale nie zdecydował się wejść na piętro. Szary żyłkowany marmur stopni ufajdany był niepokojącymi brązowymi plamami. Stopnie prowadzące w dół zostały jeszcze gorzej zapaskudzone, w dodatku z piwnicy podejrzanie śmierdziało. Ruszył korytarzem i po kilku minutach dotarł do czegoś, co wyglądało na wejście do budynku. W ścianę z brudnych tafli szkła wmontowano szklane drzwi. Komunista pociągnął za klamkę, ale bez skutku. Przetarł zatem taflę
rękawem i wyjrzał. Przed sobą zobaczył ponury krajobraz. Nad pasmem nagich wzgórz wiatr przetaczał
Читать дальше