Sala startowa wehikułów czasu. Wstęp wyłącznie dla członków projektu „Operacja Dzień
Wskrzeszenia” – głosił napis na szarych stalowych drzwiach.
– Kurde – zafrasował się Semen. – Miałeś rację z tą ściemą. Rzeczywiście to nie pasuje do kryptozoologii. Ale to chyba znaczy, że nie możemy wejść, bo nie jesteśmy z tej bandy...
– Furda – wzruszył ramionami Jakub. – I tak jesteśmy w tym budynku nielegalnie. Jeden złamany przepis więcej nie robi różnicy...
– Ale jak wejdziemy? – burknął. – Tu jest czytnik kart magnetycznych, a w dodatku trzeba kod wpisać.
– Magnetycznością się nie przejmuj. Rambo otworzy każde drzwi – w głosie Jakuba zabrzmiała niezachwiana pewność.
– Jaki znowu Rambo!?
– No ten mięśniakowaty koleś z filmu...
Wędrowycz wyciągnął z kieszeni kawałek starej taśmy do magnetowidu i przeciągnął ją przez czytnik. Jednak dioda nadal paliła się na czerwono.
– No i co? – prychnął kozak.
– Widać potrzebna jest cięższa artyleria... Bruce Lee. Mam taki odcinek, gdzie leje się z Chuckiem Norrisem, to będzie dwóch herosów w jednym.
– Ty uważaj, żeby drzwi nie wyrwali – zakpił Semen.
Egzorcysta wyciągnął kolejny kawałek taśmy i przeciągnął przez szczelinę z pół metra. Nie pomogło.
– Może leją się między sobą i nie mają czasu zająć się naszymi sprawami – szydził bezlitośnie kozak.
– Zatem pora na broń ostateczną. Nadchodzi Conan Barbarzyńca! – Jakub wyciągnął kolejny kłąb taśmy.
– Ale on nie z tej epoki – powątpiewał jego kumpel. – Nawet nie wie, co to zamek w drzwiach. Nie masz czasem duńskiego filmu o Egonie Olsenie, on różne takie otwierał... Ale Jakub zapuścił już Conana. Coś szczęknęło, zgrzytnęły zapadki, tryby zaterkotały, rygle przesunęły się w kluzach, a na koniec zapaliła się jeszcze zielona żaróweczka.
– No i proszę. Gotowe.
– A kod? – kozak na starość stał się dziwnie upierdliwy.
– Wpisz cztery jedynki. Tak jest ustawiony fabrycznie, a zazwyczaj naukowcy są roztargnieni i nie chce im się przestawiać...
Semen bez przekonania wcisnął cztery razy ten sam klawisz.
– Nic z tego. – Pokręcił głową. – Może lepiej 1-2-3-4?
– Za trudne chyba...
Niestety, ten także okazał się błędny. Egzorcysta oświetlił latarką okolice futryny. Długo badał
odłażącą farbę i sparszywiały tynk.
– Dziwne – mruknął. – Jak zmienili, to powinni wydrapać na ścianie koło wejścia...
– Może noszą ze sobą zapisany na kartce?
– Co ty, żeby zgubić albo żeby szpiedzy mogli wykraść? – zirytował się Jakub. – Zobacz jeszcze pod wycieraczką.
Kozak schylił się. Pod wycieraczką faktycznie leżał jakiś papierek.
– To mi raczej wygląda na numery do totolotka – mruknął. – Jak skaczą w przyszłość, to może warto je obstawić? Może wiedzą coś, czego nie wiemy?
– Schowaj, wykorzystamy, jak wrócimy. – Jakub ostrożnie dotykał palcem klawiszy i próbował kiwać
nimi na boki. – Tak pomyślałem, że najczęściej używane będą wytarte i obluzowane bardziej niż
sąsiednie... – wyjaśnił.
Wystukał kod. Szczęknęła ostatnia zwalniana blokada i drzwi stanęły otworem. Jakub namacał kontakt i włączył światło. Rozbłysły setki jarzeniówek.
– Et voila!
Jak się okazało, pomieszczenie wygrzebane pod osiedlem było naprawdę duże. Gigantyczna hala pomieściłaby basen olimpijski. Przed nimi stała dziwaczna kratownica opleciona kablami. Setki diod jarzyły się niczym robaczki świętojańskie. Zeszli po kręconych schodkach na sam dół.
– Oż cholera, ale to wielkie! – sapnął kozak.
– No, spore – przyznał Jakub. – Samych drutów tu z kilometr namotali, prymitywna technika, jeszcze nie osiągnęli etapu miniaturyzacji... Moje lustro było zdecydowanie poręczniejsze. Dobra. Trzeba stanąć
tu, a potem pociągnąć tamtą wajchę... – Wskazał platformę i układ startowy.
– Skąd to wszystko wiesz!?
– Ludzie po pijanemu wygadują różne głupoty. Raz się trafiło, siedziałem na imprezce z miłośnikami fantastyki, był tam jeden koleś od tajnych projektów. Nikt nie wierzył, że naprawdę jest podróżnikiem w czasie, więc mógł się czuć zupełnie swobodnie. Tylko trochę przesadził. Spił się strasznie i zaczął
bajerować dziewczyny. Pociągnąłem go za język...
– Jak to zrobiłeś, przecież nie jesteś dziewczyną!? – zdumiał się kozak. – Aż tak się schlał, że nie odróżniał, czy co?
Ale egzorcysta nie odpowiedział. Zapiął przyjacielowi na przegubie srebrną bransoletę, drugą nałożył
na swój nadgarstek.
– To żeby wrócić – wyjaśnił, a następnie zaczął majstrować przy pokrętłach sterujących urządzeniem.
– Ustawiam na Kraków, rok dziewięćsetny, powinno być dobrze...
– A jak nie będzie?
– Przestań marudzić! Źle ustawię, to po prostu nie trafimy. Mówi się trudno. – Wzruszył ramionami. –
Połazimy po lasach, obrobimy poganom świątynię, wychlamy ich kapłanom miodowy samogon, zakąsimy świętym kołaczem albo wędzoną łapą niedźwiedzia i sobie wrócimy. Gotów?
– Tylko kto nas wystrzeli, skoro do tej wajchy dobre trzy metry...
Ale Jakub już motał na rękojeści sznurek od snopowiązałki. Ustawili się, pociągnął, huknęło, błysnęło na zielono i polecieli.
Trochę to przypominało skok z ruszającego pociągu. Jakub i Semen złapali równowagę i otworzyli oczy. Stali na dnie sporego leja. Wokoło poniewierały się resztki krzaków i gałęzi zmiecione falą uderzeniową. Glebę wydarło do litej skały. Kawałki ziemi i odłamki gałęzi jeszcze wirowały w powietrzu.
– Technologia do dupy – skwitował Jakub. – Przerzuca w przeszłość bąbel z naszej rzeczywistości, który rozpręża się tu niemal z szybkością światła. Materia lokalna tego nie wytrzymuje... W dodatku trudno się pojawić dyskretnie, bo huk jest, jakby bomba detonowała. Dobrze, że wylądowaliśmy poza miastem.
– O, kotka mechanicznego utłukło. – Semen trącił nogą kłąb rudego futra, spod którego sterczały jakieś
druty. Kopnięty kryształ pamięci poleciał w krzaki. – A tak właściwie gdzie jesteśmy? Znaczy czy tam, gdzie chciałeś, bo nie widzę tu Krakowa...
– No, jesteśmy w Polsce... To znaczy w miejscu, gdzie będzie Polska, bo teraz okres plemienny... –
mruknął Jakub. – A Kraków pewnikiem gdzieś tam. – Machnął dłonią w nieokreślonym kierunku. – Na węch znajdziemy, bo miasta wtedy nie miały jeszcze kanalizacji, więc capiło od nich niemożebnie na wiele kilometrów w każdą stronę.
Po kwadransie marszu przez chaszcze znaleźli całkiem przyzwoitą ścieżkę poznaczoną odciskami ciżem, patynek i chodaków.
– Autostrada to to nie jest, ale każda droga gdzieś prowadzi – filozofował Jakub. – A tam, gdzie się
kończy, a może nawet i po drodze, będą ludzie, to ich zapytamy... Co ty, u diabła, wyrabiasz?!
Kozak majstrował przy małym radyjku turystycznym, które wyciągnął z kieszeni. Machał nim w prawo i w lewo, wyciągał i wsuwał antenkę.
– Wiem, że to epoka niby jeszcze przedradiowa, ale pomyślałem, że może sam sprawdzę, bo jakiś
serwis informacyjny by się przydał. A tu tylko buczy... – Podkręcił głośność.
– Biiip! Biiip! Biiip! – ćwierkało radio.
– To pewnie coś takiego jak automat do naprowadzania wehikułów czasu albo latających talerzy... –
mruknął Wędrowycz. – Albo na ten przykład radioboja magazynu sprzętu patroli czasu...
Читать дальше