ciężkie deszczowe chmury. Na stoku odziani w pasiaki katorżnicy budowali ogrodzenie. Za nim widać
było rzędy baraków rozległego obozu pracy...
– Porypało ich? – zdumiał się. – Wrogów klasowych też odtworzyli!? Choć z drugiej strony czemu by nie... Niektórych da się przecież zresocjalizować.
– Witamy, towarzyszu, witamy. – Ktoś serdecznie, ale jakby odrobinę za mocno klepnął go po ramieniu.
Komunista odwrócił się wystraszony. Przed nim stał potężnie zbudowany byczek. Na prostackiej twarzy królował złamany kinol. Nieznajomy odziany był w kiżowe oficerki i spodnie od dresu, a tors okrywała mu ewidentnie przyciasna kurtka mundurowa NKWD, ozdobiona baretkami orderów.
– Gdzie ja jestem? – wykrztusił duch.
– Witaj w Krainie Wiecznego Śledztwa. – Oprawca uśmiechnął się, prezentując czarne, połamane zęby.
– O, do diabła... – szepnął komunista.
– No cóż. – Enkawudysta wzruszył ramionami. – Nie wierzyłeś w Boga, nie wierzyłeś w diabła, więc nie licz, że ci teraz pomogą. Chyba będziesz musiał zostać u nas. Na zawsze...
===aFBjUmZQ
Smok
Dziadku, opowiedz mi o smoku wawelskim – poprosił mały Maciuś. – Obiecałeś, że zrobisz to innym razem. Już chyba jest ten inny raz!
Jakub Wędrowycz łypnął okiem i zadumał się.
–Jesteś za młody – powiedział wreszcie. – To bardzo ponura i drastyczna opowieść pełna seksu i nieuzasadnionej przemocy. Zgłoś się, gdy skończysz osiemnaście lat.
–Wtedy już chyba nie będę wierzył w bajki.
–Nic nie szkodzi, bo to nie będzie bajka, tylko absolutnie prawdziwa historia. Wrześniowe słoneczko przyjemnie przygrzewało. Jakub Wędrowycz machał łopatą może nieszczególnie szybko, ale dół na podwórzu pogłębiał się systematycznie. Pod warstwą darni błysnęła kreseczka czarnoziemu powstała w czasach, gdy hodował jeszcze kury i świnie, potem dotarł do gleby upstrzonej odłamkami cienkiego zielonkawego szkła. Kawałek niżej zaczęły się skorupy carskich jeszcze kubków i kufli od piwa, głębiej błysnęła śnieżną bielą saska porcelana, chyba stłuczona filiżanka z serwisu łabędziego. Przodkowie Jakuba od zawsze wdeptywali śmieci w błoto obejścia...
– Cała historia osadnictwa Wędrowyczów na Starym Majdanie jest tu zapisana jak w wielkiej księdze
– mruknął. – Gleba przechowuje pamięć, gromadzi prochy i skarby czasów minionych. A jak krzemienną
siekierę gdzieś tu znajdę, to będzie dowód niepodważalny, że jeszcze wsi nie było, a myśmy już tu siedzieli...
– Co to będzie? – zaciekawił się Semen, stając u płotu. – W archeologa się bawisz, czy może skarbów szukasz?
– A po cholerę szukać, jak wiem, gdzie zakopałem? – zdumiał się egzorcysta. – Po prostu pomyślałem sobie, że moja bimbrownia jest już za mała, jak na dynamicznie rosnące potrzeby naszej społeczności lokalnej.
W tym momencie łopata zazgrzytała o kamień. Jakub niespiesznie obkopał znalezisko.
– Krucafuks – mruknął. – Granit.
– W naszych stronach granit nie występuje, to pewnie robota lodowca, który przywlókł go ze Skandynawii – mruknął kozak.
– Szkoda, że tylko kamień, bo mógł przy okazji zabrać też skrzyneczkę szwedzkiej anyżówki... –
rozważał bimbrownik. – Płaskie to jakieś, nagrobek czy co? E, niemożliwe – uspokoił sam siebie. –
Przecież przodkowie nie tacy byli głupi, żeby grzebać wrogów na środku podwórka... A nawet jeśli, to przecież Bardaka zakopać trza jak psa i żadnych nagrobków nasza rodzinna tradycja nie przewiduje. Odkopał całą płytę, omiótł z lessowego pyłu. Semen przeskoczył przez płot, by przyjrzeć się z bliska
łupowi.
– Tu są jakby jakieś napisy – zauważył.
– Wygląda trochę jak hieroglify egipskie. Ale styl inny... To pewnikiem wiadomość do mnie, obrazkowa, od ludzi z dawnych czasów – rozważał Jakub.
– A skąd wiesz, że akurat do ciebie? – zirytował się Semen. – Wydaje ci się, że cały świat kręci się
wokoło twojego zada? Masz manię wielkości! A może ja też jestem ważny?
– No pewnie, że jesteś absolutnie wyjątkowy. Ale na moim podwórzu zostawili i ja wykopałem. To raczej nie może być przypadek – tłumaczył cierpliwie egzorcysta. – Jakby była do ciebie, to ty byś
wykopał na swoim, no nie?
– No w sumie... Może i masz rację – przyjaciel nie zdołał znaleźć luki w tym wywodzie. – Odczytamy to? Smok, leżący rycerz, wyciągnięta po prośbie dłoń, kupka krążków. Monety zapewne. Szukają kasy na odnalezienie grobu rycerza poległego w walce ze smokiem – zawyrokował. – Tyko czemu ciebie wybrali na sponsora?
– Wydaje mi się raczej, że oferują kasę za pozbycie się smoka, który ubił rycerza – dywagował Jakub.
– To przesłanie z naprawdę odległych epok.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo jakby pochodziło z czasów historycznych, to byłoby napisane po ludzku, a nie obrazkami. – Noż
cholera – westchnął. – Jakbym mało miał kłopotów w dzisiejszych czasach, to jeszcze trzeba do innych latać przodkom dupy ratować...
– Ale uratujemy? – zagadnął Semen.
– Dopust boży, mus to mus – skrzywił się egzorcysta. – Kiedy ja odpocznę? Na emeryturze chyba...
– Ty już jesteś na emeryturze!
– Nie gadaj głupot – fuknął Jakub. – Emerytom to co miesiąc listonosz przynosi parę groszy. Jak nic nie dostaję, to znaczy, że nie jestem emerytem! I dlatego zamiast odpoczywać, muszę to piwnicę kopać, to ze smokiem walczyć...
– Głęboko ci współczuję. – Semen otarł skąpą męską łzę. – Zwłaszcza że i ja jestem w podobnej sytuacji. Należała mi się wojskowa emerytura od cara, kto by przewidział, że na starość nie będę miał
ani ojczyzny, ani cara, ani emerytury...
– Gorzki jest los człowieka – westchnął Jakub. – Napijmy się, a potem ruszymy na pomoc naszym... Tylko żebyśmy nie zaspali na poranny autobus do Lublina.
– Dlaczego do Lublina?
– Musimy wpaść do takiego jednego podejrzanego instytutu. Zresztą sam zobaczysz. Miejsce, do którego zmierzali, leżało na peryferiach miasta, w bok od szosy wylotowej. Niewielkie, senne osiedle, zabudowane estetycznymi szeregowymi domkami, grzało się w promieniach jesiennego słońca.
– Tu niby chcesz szukać instytutu naukowego? – sarkał Semen. – Coś ci się chyba mocno pomyliło. –
Tu ludzie mieszkają...
– Nic mi się nie pomyliło, zamiast marudzić, szukaj tabliczki przy drzwiach!
– A ło. – Kozak wskazał brudnym palcem. – Jest szyldzik.
– Wy-daw-nic-two Fa-bry-ka Słów – przesylabizował Jakub. – Coś mi mówi ta nazwa. Czy to nie ci dranie, którzy publikują paszkwile na nasz temat? Szkoda, że niedziela dzisiaj, bobyśmy wpadli do redakcji i solidnie im wklepali... Ale to nie tu, tabliczka czerwona powinna być.
– Instytut Kryptozoologii w Warszawie, delegatura w Lublinie. – Kozak pierwszy wypatrzył
wywieszkę na sąsiednim domu.
– Znaczy znaleźliśmy.
– No dobra, ale po co nam ta kryptozoologia? Yeti chcesz łapać? Mieliśmy pomagać naszym przodkom... A jasne! Kryptozoologia to także smoki?
– Nie myśl tyle, bo ci papacha wyłysieje. To dla zmyły wisi.
– I niedziela dziś, sądzisz, że kogoś tu zastaniemy? Co najwyżej ochrona siedzi...
– Bardzo dobrze, że niedziela, bo o to biega, żebyśmy nikogo nie zastali. Włamiemy się... A jakby przypadkiem była jakaś ochrona, to damy im w łeb. Ale pewnie nie będzie, słyszałem o jakichś cięciach funduszy na badania naukowe, to pewnie na wachmanach oszczędzają w pierwszej kolejności. Pokonał furtkę i zabrał się do dłubania agrafką w zamku drzwi. Po chwili stanęły otworem. Wewnątrz instytut przypominał zwykłe biuro. Wszędzie walały się stosy papierzysk, na biurkach stały odlewy czaszek yeti i sasquaczy, na ścianach wisiały mapy Tybetu i Gór Skalistych. Jakub poprowadził ich jednak do piwnicy.
Читать дальше