– Czyjego?!
– A coś ty myślał, ktoś musi chronić historię przed szumowinami z przyszłości. Nas to oczywiście nie dotyczy – dodał, widząc troskę na obliczu kumpla. – Może nie jesteśmy tu tak do końca legalnie, ale zaproszono nas...
Ścieżka wyprowadziła ich na rozległe pole wydarte odwiecznej puszczy. Rozległa przestrzeń pokryta była mikrą pszenicą, w okólniku dreptały wychudzone krowy. Na skraju areału stał spory dwór, otoczony palisadą.
– Fiu, fiu, cywilizacja jakaś słowiańska – mruknął Semen. – Odszykowane na wysoki połysk, gonty świeżo darte, beleczki rzeźbione, drzwi metalem nabijane, jakiś dziany koleś tu mieszka. Zobacz, jaka elegancka dwukółka przed domem parkuje... Ciekawe, skąd tyle kasy, bo chudoba jakaś mizerna.
– Doświadczenie mi mówi, że jak gospodarz marny, a dom odpicowany, to pewnie kasa z lewego źródła.
– Hmmm... To chyba nie zawsze tak jest – kozak przypomniał sobie zapuszczoną norę przyjaciela i jego podejrzane źródła dochodu. – W sensie, że nie zawsze jak ktoś ma lewą kasę, to od razu inwestuje w...
– Odpiernicz się ode mnie – warknął Jakub. – W moich oczach handel samogonem jest legalny, a mieszkam, jak lubię i przywykłem!
– A czy ja coś mówię?
– To przestań aluzje rzucać! Wrota zamknięte na głucho, nie będziemy się narzucać. Do Krakowa pewnie prosto... Bo ta górka, z której zeszliśmy, to chyba ta, co na niej usypią kopiec Kościuszce. Trakt wiodący przez łany marnych, porośniętych kąkolem zbóż doprowadził ich do okazałego drewnianego mostu. Niestety, pech chciał, że na ich widok z budki wartowniczej wyszedł jakiś zezowaty typek w pasiastym kaftanie.
– Jasna choroba, to i w tej epoce byli już dresiarze?! – Kozak kontemplował krajki przyszyte jak lampasy do rękawów i spodni nieznajomego.
– Może to protoplasta wszystkich drechów – zapalił się Jakub. – I jak go zaciukamy, to kto wie, urwiemy linię genetyczną i wyczyścimy całą historię z tego towarzystwa! Z drugiej strony, kurczę, przybywamy z epoki rozumu, chyba powinniśmy jako swego rodzaju ambasadorowie naszych czasów wykazać się kulturą...
– To znaczy wklepiemy mu, dopiero jak do nas fiknie?
– Skuba jestem – warknął koleś, zastępując im drogę. – A to jest mój most! Przejście kosztuje denara, a w obuwiu luksusowym dwa denary.
– Luksusowym? – Zdumiony Jakub popatrzył na swoje gumofilce. – Z drugiej strony kauczuk może być
w tych czasach cenniejszy niż złoto.
– To pewnie o mnie chodzi. – Semen stuknął obcasami znoszonych oficerek.
– Obaj macie luksusowe, bo tu się zazwyczaj boso chodzi – wyjaśnił pilnujący mostu. – Cztery denary.
– Wyciągnął brudną łapę.
– Może przejdziemy przez bród? – zaproponował Jakub. – Unikniemy draki...
– Cały brzeg rzeki to prywatne pole, wara mi je wydeptywać, bo może za tysiąc lat moi potomkowie sprzedadzą je deweloperom. Nie macie pieniędzy, to spieprzać, dziady... – Obwieś władczym gestem pokazał im, że mają się wynosić.
– Sam widzisz, wszystko jedno, czy to nowożytność, czy średniowiecze, dyskusja z drechem po prostu nie ma sensu – westchnął Semen.
– Chciałem choć raz kulturalnie. Ale jak się nie da, to trudno...
Jakub podszedł i niespiesznie wytrzaskał gówniarza po gębie. Walił niespecjalnie mocno, zęby leciały na prawo i lewo, ale postarał się nie złamać szczęki. Przywrócenie świadomości klasowej trwało może pięć minut i zakończyło się pełnym sukcesem.
– Wielmożni panowie, litości – zaskamlał obity, klęcząc na drodze. – Ależ oczywiście, że tak ważne persony przechodzą przez most za darmo... A na Wawel to cały czas prosto. Obaj przyjaciele przeszli po chwiejnej konstrukcji i pomaszerowali dalej traktem. Woń miasta nasilała się z każdym krokiem. Po lewej i prawej stronie drogi wyrosły półziemianki i lepianki kryte strzechą.
– Wsi spokojna, wsi wesoła, obornika woń dokoła – rymował kozak.
– To już chyba przedmieścia, a tak mi się widzi, że ta kupa belek na pagórku to chyba przyszły Wawel.
– Jak sądzisz, wpuszczą nas? – zapytał Semen, gdy dreptali w stronę bramy.
– Głupie pytanie, skoro zaprosili, to dlaczego nie mieliby wpuścić? No chyba że jednak pomyliliśmy epoki, ale w tych kwestiach ufam mojemu instynktowi.
– Hmm... A masz ze sobą ten kamień? Ten z napisami...
– Pogięło cię – zirytował się Jakub. – Po kiego grzyba miałbym wlec ze sobą stukilogramowy złom granitu? Został na podwórzu. Zapamiętałem, co było na nim wyryte, i tyle. A czego pytasz?
– Bo wiesz, jak stałem na warcie w Carskim Siole, jak car kogoś zaprosił, to taki wezwany musiał
pokazać albo list od cara, albo specjalną przepustkę wystawioną przez wartę. No, był jeden wyjątek, Griszka Rasputin, ale wiedzieliśmy, że był zakumplowany z batiuszką, to się go wpuszczało we dnie, a do niektórych dam i w nocy... Więc tak dumam, że i tu pewnie trzeba pokazać list od księcia.
– Ech, ta twoja carska Rosja – westchnął Jakub z politowaniem. – Nic dziwnego, że schrzaniliście całe imperium, skoro do przejścia przez byle drzwi był niezbędny papierek z carskim autografem. Tak porąbany kraj nie mógł przetrwać!
– Toż tłumaczę, że nie byle drzwi i nie zawsze był potrzebny...
W bramie stał wartownik. Na skórzany kaftan ponaszywał drewniane kółka, co z daleka nawet przypominało trochę kolczugę. Na widok wędrowców sięgnął po włócznię.
– Stać, przepustka! – warknął, służbowym gestem wyciągając rękę.
– A widzisz? – ucieszył się kozak.
– Proszę. – Jakub podał wachmanowi kawałek gazety, który plątał mu się po kieszeni.
– Dziękuję, proszę wchodzić. – Wartownik z szacunkiem oddał świstek. – Pozwolę sobie zauważyć, że zachwycająco cieniutki pergamin, a kaligrafia pierwsza klasa... – dodał. Egzorcysta z przyjacielem znaleźli się na dziedzińcu.
– Nie kapuję – poskarżył się Semen.
– A co tu kapować? Jak myślisz, ilu ludzi w tej epoce umie czytać? Trzech, może czterech na cały kraj. A papieru, i to drukowanego, na oczy jeszcze nie widzieli... Pomyślmy lepiej, gdzie tu mogą być
komnaty... No, raczej lepianka książęca.
Majdan grodu wypełniały gęsto stłoczone chaty i półziemianki. Pośrodku tylko jakiś Krzyżak uwijał się
raźno z kielnią w dłoni. Wznosił z kamiennych okrzesków sporą okrągłą budowlę. Nieoczekiwanie gdzieś za chatami rozległo się miarowe walenie w bęben. Krzyżak pospiesznie rzucił
ostatnią pacynę zaprawy, wkleił ostatnią płytkę łupku i wytarłszy ręce w płaszcz, zniknął gdzieś za domkami. Teraz dopiero przybysze z przyszłości spostrzegli, że w tamtym kierunku ciągną też inni mieszkańcy Wawelu.
– To pewnie sygnał zwołujący wszystkich na ucztę. – Jakub pociągnął nosem. – Chodź, zjemy coś
i poszukamy władcy...
– Tak bez zaproszenia?
– Jak to bez zaproszenia? Mamy bony do stołówki! – Zirytowany egzorcysta wywrócił kawałek gazety na drugą stronę.
Minęli niewielką świątynię Światowida. Za nią stało coś w rodzaju stodoły. Z wnętrza dobiegał gwar głosów i buchały zapachy pieczonego mięsiwa. W drzwiach stał jakiś starszy wiekiem, brodaty koleś
w diademie na głowie.
– No nareszcie – ucieszył się na ich widok.
– Jakub Wędrowycz i Semen Korczaszko, przybywamy na wezwanie. – Egzorcysta stuknął piętami gumofilców.
– Jestem książę Krak. Zapraszam na skromny poczęstunek.
Weszli do wnętrza. Szerokie stoły zastawiono glinianymi misami. Piętrzyły się w nich góry wszelakiego jadła.
Читать дальше