na gorzałę, wypijał ją. Instynkt miał tak rozwinięty, że znajdował wszelkie ciecze zawierające etanol. I niemal zawsze był totalnie napruty. Co gorsza, nawet kompletnie pijany nie tracił głowy. Wręcz przeciwnie – alkohol poprawiał mu zdolność dedukcji i zwiększał refleks.
– A więc raczej nie sprzeda duszy za flaszkę okowity... – zadumał się Czortek. Pieniędzy Jakub w zasadzie nie używał. Jego kuchnia opierała się głównie na gospodarce zbierackołowieckiej. Podatków nie próbowano od niego ściągać, z braku prądu nie musiał płacić rachunków, wodę miał w studni. Ubiór zmieniał rzadko i niechętnie... W knajpie najczęściej to jemu stawiano. Często nawet ajent lał mu gratis, bo na trzeźwo Jakub był nieobliczalny... Skutkiem tego Wędrowycz zazwyczaj miał o wiele więcej pieniędzy, niżby zdołał wydać.
– W ogóle nie potrzebuje kasy?! – Diabeł poskrobał się po głowie. – A jak to jest z seksem?
Wczytał się w akta. Wynikało z nich jednoznacznie, że egzorcysta mimo wspaniałych warunków fizycznych zasadniczo nie interesował się tą stroną życia. Korzystał czasem z nadarzających się okazji, ale robił to jakby mimochodem, bardziej aby nie uczynić przykrości nagabującym go kobietom. Kochał
wprawdzie swoją klacz, ale jakoś nie skonsumował tego związku, zresztą kobyła zdechła już jakiś czas temu i po przerobieniu na weki została spożyta...
– Diabli nadali – westchnął Czortek. – Faktycznie twarda sztuka...
Grzebał w teczce Wędrowycza coraz bardziej poirytowany. Jakub miał, rzecz jasna, całą masę wad. Był agresywny, wredny, nieobliczalny, ale cechy te nie dawały możliwości kupienia duszy.
– Zaraz – zadumał się szeregowy. – A hazard?
W całych aktach nie znalazł nawet cienia wzmianki. Egzorcysta najwyraźniej nigdy nie zainteresował
się tą stroną ludzkiej egzystencji.
– Czyli jedyna możliwość to orżnąć go w karty, o ile w ogóle wie, co to takiego... – mruknął diabeł. A potem przypomniał sobie, jak grywał z kolesiem, co to go koledzy z kotła nazywali Wielki Szu, i poweselał.
Włączył skan telepatyczny okolicy. Wędrowycz skończył świętować i właśnie żegnał się z kolegami, by ruszyć do domu.
– Pół godziny na pożegnania, godzina, żeby doczłapał do kapliczki... Jest trochę czasu. – Czart zatarł
dłonie.
Odgarnął gruz w ruinach pieca, postawił stolik i krzesła, zadbał o oświetlenie w postaci dwu lamp naftowych. A potem rozłożył przynętę.
Jakub minął kapliczkę. Szło mu się nawet przyjemnie, pryta uskrzydliła go, stopami lekko tylko muskał
nawierzchnię szosy. Kroczył odrobinę wężykiem. Chwilami balansował na krawędzi rowu melioracyjnego, to znów przekraczał podwójną ciągłą.
– Albo ta cholerna planeta chwieje się na orbicie, albo się pod Chełmem wulkan robi i stąd te wstrząsy.
Nieoczekiwanie naprzeciw szubienicy obok drogi wiodącej do ruin cegielni spostrzegł kieliszek. Co najbardziej zdumiewające, naczynie było pełne. Jakub podniósł je i powąchał zawartość. Wódka była naprawdę niezłej jakości, ale bukiet psuła lekka nutka siarki. Egzorcysta rozejrzał się nieufnie i ujrzał
kolejny kieliszek stojący opodal. Kawałek dalej był jeszcze jeden.
– Zwabić mnie chcą? – zdziwił się.
Do tej pory diabły zazwyczaj wolały schodzić mu z drogi...
– A jak chcą, to niech im tam będzie – zdecydował. – W końcu imieninki mam, to i diabłom mogę jakąś
przysługę oddać. Chcą pogadać, proszę bardzo...
Ścieżka wyznaczona kolejnymi kielonkami kończyła się w dawnym piecu do wypalania cegieł. Jakub zajrzał ostrożnie.
– Tylko jeden diabeł? – zdziwił się. – Co oni, pogłupieli? To ma być pułapka?
Wkroczył odważnie do wnętrza.
– Witam pana, panie Wędrowycz. – Diablik wyciągnął rękę na powitanie.
– Dobry – parsknął Jakub.
– Cieszę się, mogąc to właśnie pana gościć w moich skromnych progach...
– A kogoś się spodziewał, Królewny Śnieżki? Czego chcesz? – przeszedł do konkretów Wędrowycz.
– Zagrajmy w karty – Czortek postanowił wziąć byka za rogi.
– Że co?!
– W pokera. To taka miła i nieszkodliwa rozrywka...
Jakub usiadł na krześle. We łbie mieszało mu się zdrowo. W życiu nie spotkał diabła, który zaczepiałby go w ten sposób.
– O co zagramy?
– Wielowiekowa tradycja nakazuje grać o twoją duszę – wyjaśnił Czortek.
– Tradycja rzecz święta. – Jakub poważnie skinął głową.
„I to ma być ten straszliwy Wędrowycz!?” – zdumiał się bies. „Naiwny jak dzieciak...”
– A jak wygram? – zagadnął nieoczekiwanie egzorcysta.
– Yyyy... – zacukał się diablik.
– To może wtedy zabiorę twoją? – zaproponował Jakub.
– Zgoda. – Czortek wzruszył ramionami. Było przecież jasne, że człowiek takiej partyjki wygrać nie może...
Cicho brzęknął łamany amulet. Jakub przetasował karty i podał diabłu.
– Przetasuj i rozdaj – polecił.
Dwie minuty później obaj wpatrywali się w rozłożone na blacie stolika kartoniki.
– Wielki pikowy poker – zidentyfikował układ Jakub. – Wygrałem.
– Ale ja też mam wielkiego pikowego pokera! – jęknął zdumiony bies.
– Ale u mnie jest jeszcze jeden as. Wygrałem.
– Masz za dużo o jedną kartę!
– To już twój problem, ty rozdawałeś.
– Ale to niemożliwe – bąknął diabeł. – Niezgodne z zasadami. Oszukałeś mnie!
– Uważaj ze słowami – parsknął gość. – Talia była twoja. Tasowałeś ty, rozdawałeś ty. Jeśli ktokolwiek tu oszukiwał... A zresztą co tu mleć ozorem. Przegrałeś i tyle. Kobyłka u płota.
Egzorcysta sięgnął przez stół i jednym szarpnięciem wyrwał diabłu duszę. Była czarna, cuchnęła i ociekała smołą.
– Ale gówno – skomentował i troskliwie zawinął ją w kawałek gazety. – Miło się grało, bywaj –
zwrócił się do zbaraniałego hazardzisty.
– Yyyy... A może się jakoś dogadamy? – bąknął Czortek. – Ta dusza jest mi potrzebna, bez niej...
– Jak nie umiesz przegrywać, to po cholerę grałeś? Przerżnąłeś, to się teraz martw. – Jakub wzruszył
ramionami i odszedł w ciemność.
Rankiem egzorcysta wygrzebał się z barłogu. Niezbyt pamiętał, jak dotarł do swojej chaty, w ogóle wydarzenia wieczora trochę mu się zatarły, ale rozgrywkę z diabłem pamiętał akurat bardzo dokładnie. Wygraną duszę znalazł tuż koło drzwi. Rzucił łup na stół i odwinął gazetę.
– U cholera – mruknął. – Dałem ciała. Ależ to niemożebnie ufajdane. Trza trochę przeczyścić, zanim sprawdzę, do czego się nada.
Wrzucił duszę do starej blaszanej miski. Wymieszał litr benzyny lakowej z litrem wody święconej i obficie polał łup. Zaskwierczało, zadymiło, ale powoli smoła zaczęła się rozpuszczać. Jakub jeszcze dwa razy zmieniał płyn, aż wreszcie wydobył z miski lekko szarą masę.
– Kurde, nie dopierze się – burknął. – Chyba żeby...
Wydobył z szafki butlę domestosu, którego używał do odbarwiania denaturatu, założył gumowe rękawice i polawszy duszę płynem do kibla, zaczął ją wyrabiać jak ciasto. Wreszcie, klnąc pod nosem, zużył litr samogonu, by nadać jej ostateczną śnieżną biel. Następnie zbadał konsystencję produktu.
– Ni to żel do włosów, ni to kit do okna – mruknął. – Poduszki nie zrobię, bo zbyt kluchowate. Ale może figurki polepię dla turystów?
Wyjrzał oknem i spostrzegł Czortka stojącego pokornie na podwórzu.
– No i czego się czaisz? – warknął. – Spadaj.
Читать дальше