– Gliny! – bąknął Eustachy Bardak.
– E, nie – pokręcił głową jego kuzyn Izydor. – Mundurowi, zanim kopną, zawsze krzyczą: „Otwierać, policja”. Taki zwyczaj u nich, a może i przepis.
Kolejny kopniak, tym razem mocniejszy, obrysował framugę.
– Skoro to nie gliny, to kto, u licha? – zaniepokoił się gospodarz. – Poza tym czego kopie? Drzwi nie są zamknięte, wystarczy klamkę nacisnąć!
– Nerwy to do konserwy i na eksport! Mamy dwie możliwości. Pierwsza, że to jakiś głupi cham i burak, co nawet zapukać grzecznie nie umie, ale chce się z nami napić – westchnął Izydor. – I szczerze powiedziawszy, liczę na to.
– A jaka jest ta druga możliwość? – przestraszył się Eustachy.
– Że to sami wiecie kto...
– Eee... ten, no, Voldemort? – Eustachy Bardak przypomniał sobie, jak synowa wrobiła go w wycieczkę z wnukiem do kina.
– Dobrze by było... – Izydor wprawdzie nie wiedział, kim jest ten cały Voldemort, ale był całkowicie pewien, że to mniejsze zło niż Wędrowycz.
Drzwi, kopnięte po raz trzeci, padły. Do środka wmaszerował Jakub. Za nim kroczył jego wierny towarzysz, Semen.
– Dzieńdoberek – warknął egzorcysta. – Co to za granda?
– Imieninki mamy, spieprzaj, dziadu! – bąknął Wojciech, u którego samogon skutecznie stłumił instynkt samozachowawczy.
Łańcuch krowiak uderzył raz a dobrze.
– To, żebyś na przyszłość pamiętał o dobrych manierach – burknął Jakub. – A cytować też trzeba umieć.
Podszedł do stołu. Ze zmartwiałej ręki Izydora wyłuskał szklanicę. Obejrzał jej zawartość pod światło.
– Ale mętniak – skwitował. – I nie zakąszaj kartoflami, bo ci się stonka w dupie zalęgnie. Powąchał zawartość i dla konsultacji podał kozakowi. Semen niemal zanurzył nochal w szklanicy.
– Ani ze zboża, ani z cukru, ani z kartofli nawet – zawyrokował. – To nie jest pędzone z landrynek, melasy, buraków czy choćby marchwi... – Badał bukiet trunku. – I procent ma ze trzydzieści góra. –
Ostrożnie umoczył język w cieczy.
Jakub powtórzył pomiar.
– To tania, marna podróbka samogonu – warknął. – Sądząc po ryżowym posmaku, chińska podróbka!
Skąd to macie?
– Nie powiemy – odparł opryskliwie Izydor.
– No to po kolei wypinać zady. – Jakub wyciągnął z rękawa nahajkę. – A solenizant dostanie potrójny łomot!
– Prawo... – wyjąkał Eustachy. – Pijąc samogon, mamy prawo przemilczeć źródło... Ten przepis twój tatko wymyślił jeszcze przed wojną!
– Huncwot ma rację. – Semen skrzywił się demonstracyjnie. – Oni mogą milczeć. Egzorcysta zawahał się na moment.
– Sutra dwudziesta pierwsza „Regulaminu pobytu w miasteczku Wojsławice”? – przypomniał sobie. –
Ten mój ojciec miewał czasem niemożebnie głupie pomysły!
– Wszyscy mieszkańcy poprzysięgli przestrzegać tego prawa – mruknął kozak jakby z naganą.
– Ale kto w takim razie poniesie konsekwencje? Ktoś tu jest winny, a winnych musowo trzeba ukarać!
– pieklił się egzorcysta.
Trzech uczestników libacji skuliło się odruchowo.
„Byle tylko nie zabił” – pomyślał Eustachy.
– Ja mam żonę i dzieci – skamlał Wojciech, który już się ocknął po przyłańcuszeniu.
– Ten fajtłapa Birski wpuścił konkurencyjny samogon na mój teren! – Jakub wymyślił honorowe rozwiązanie. – Chce wojny? To będzie ją miał! Wykastruję jak wieprza, a potem...
– Jesteś nadmiernie agresywny – zirytował się Semen. – Zabójstwa, okaleczenia, chłosta... Po co nam to? Wytnij mu raczej jakiegoś nieszkodliwego, ale złośliwego psikusa.
– A wy zapamiętajcie – warknął Jakub do Bardaków – że kupując zagraniczny produkt, odbieracie chleb polskiemu robotnikowi!
Wziął ze stołu butelkę i przechyliwszy, wylał zawartość na podłogę.
– Ale ty nie jesteś robotnikiem! – ośmielił się bąknąć Izydor i schował głowę w ramiona, bo Jakub trzasnął butelką w ścianę.
Szkło rozprysło się na wszystkie strony.
– Skoro nie uprawiam akurat pola, wykształcenia ani herbu nie mam, a emerytury nie przysyłają, to znaczy, że jestem robotnikiem. – Egzorcysta dumnie uniósł głowę. – Chodź, Semen, pora brać się nomen omen do roboty.
Noc była głucha i ciemna. Wiatr zawodził w koronach drzew za gminną oczyszczalnią ścieków. Budynek komendy policji drzemał. Tyko nad drzwiami paliła się samotna żarówka. Jakub wyjął z kieszeni pierścionek z brylantem i wyciął dziurkę w szybie.
– Głupio tak jakoś – bąknął Semen.
– Co głupio? – zirytował się Jakub.
– No tak włamywać się do policji. W pewnym sensie jest to grubsza bezczelność.
– Spoko wodza, nie włamujemy się, bo żeby się włamać, trzeba wejść do środka... – rozwiał jego obawy przyjaciel. – Poza tym my tu nie po łupy, tylko psikusa wyciąć.
– Ale to okienko magazynu dowodów rzeczowych?
– Tak... Jednakowoż niczego nie zabieramy, tylko dołożymy od siebie. – Wyjął z kieszeni fiolkę. –
Uniwersalny czynnik przyspieszonej ewolucji – wyjaśnił, wlewając zawartość do środka.
– Skąd to wytrzasnąłeś?
– Zaiwaniłem ufokom. – Jakub włożył na miejsce wypiłowaną szybkę i zamocował ją przylepcem. –
Zmywamy się.
– Co to jest ten czynnik? – dopytywał się kozak, gdy dreptali do domu.
– Takie coś. Jak padnie na materię ożywioną lub nieożywioną, zwiększa jej możliwości ewolucyjne. Dajmy na to, pokropisz jaszczurkę i powstaje rozumny dinozauroid. Pokropisz stare radio i uzyskujesz mózg elektronowy...
– A z fabryki rowerów zrobi się fabryka samochodów?
– Nie wiem, nie sprawdzałem. Tak czy inaczej, sprawiłem, że naszym gliniarczykom w piwnicy zalęgną się rozumne miksery!
– Dlaczego akurat miksery?
– Bo jeden mi kiedyś bydlaki skonfiskowali. Jak znam życie, nadal tam jest.
– O, w mordę, to faktycznie niezły psikus – pochwalił przyjaciel. – Hmmm... A nie będzie z tego jakiejś grubszej chryi? Wynalazki nieziemców mogą być groźne, bo odwołują się do zupełnie innej logiki etyki i nawet estetyki.
– No to rozumne miksery będą brzydkie i nielogiczne... – uspokoił go Jakub. – A etyki w tym nie będzie za grosz.
Z magazynu dobiegały jakieś rumory, ale przyjaciele zajęci rozmową nie zwrócili na to uwagi.
Birski, ziewając, mocował się z zamkiem, gdy nadbiegł zasapany Rowicki. W biegu dopinał koszulę, a stanąwszy obok zwierzchnika, dociągnął jeszcze pas.
– I czego tak nerwowo, gdy się gliniarz spieszy, to się diabeł cieszy. – Komendant dał mu żartobliwą
sójkę w bok.
– Już siedem po ósmej, mamy opóźnienie. Służba jest od...
– I co z tego?
– A jak zadzwonią z Chełma sprawdzić, czy już zaczęliśmy?
– E, nigdy nie dzwonią – uspokoił go Birski. – Robimy swoje, nie sprawiamy problemów, nie wysuwamy żądań, więc i zwierzchność ma nas tam, gdzie słoneczko nie dochodzi.
– Może to i lepiej, na co nam jakieś kontrole... Niech zapomną o naszym istnieniu. Ale pobory niech oczywiście nadal wysyłają – Rowicki usiłował być zabawny.
Wreszcie szef pokonał opór zamka i weszli na posterunek.
– Co to jest, do diabła!? – Rowicki zamarł w progu. – Robocop jakiś!?
– I dlaczego wywlókł z szafy mój mundur? – jęknął Birski. – I dlaczego czyta nasze akta?!
– Jestem policyjnym robotem – warknęło monstrum. – Przeprowadzam właśnie kontrolę tego posterunku, siadać, milczeć i wara wam się porozumiewać. Odpowiadać będziecie wyłącznie na moje pytania!
Читать дальше