za biurkiem. Popatrzył na regały...
„Dobrze, że dziś sobota” – pomyślał. „Ale od poniedziałku trzeba się będzie zabrać na poważnie za administrowanie tą katastrofą...”
Skrzypnęły drzwi i wszedł Izydor.
– Mam dwie wiadomości – powiedział.
– Zacznij od złej – westchnął ciężko Wojciech.
– Ale obie są dobre!
– Że co?! – Wytrzeszczył oczy na kuzyna. – Złapaliście Wędrowycza i Semena?
– To nie te wiadomości... Też dobre, ale inne...
– No to mnie zaskoczyłeś... A może one są złe, tylko tobie się wydają dobre? Zresztą gadaj.
– Po pierwsze cycusie na polu siłowym nie są już gołe, tylko mają barchanowe staniki.
– A ta druga?
– W telewizji lecą filmy z Czechosłowacji...
– I to niby... Czekaj. Wyjaśnij własnymi słowami, dlaczego niby to mają być dobre wiadomości?
– Bo oznaczają, że moc klątwy Wędrowycza słabnie.
Wójt podniósł się zza biurka i zajrzał do kuchni. Lodówka w kącie nie była już sowiecka, ale wyprodukowana w Turcji, a gdy zajrzał do środka, zobaczył przyzwoitą czeską śliwowicę i węgierskie salami.
– O, ja pierniczę! – szepnął. – Chyba faktycznie odpuszcza!
Wrócił do gabinetu. Dzieła Stalina stojące na regale na jego oczach sapnęły i zamieniły się w dzieła Lenina, a następnie w książkę telefoniczną. Kapitał Marksa przeobraził się w Biblię, a konstytucja ZSRR
w zbiór norm ISO dla urzędów gminnych. Na telefonie sowiecki znak jakości płynnie zamienił się w logo japońskiego koncernu.
Wójt wyjrzał oknem. Osada piękniała w oczach, znikały rynsztoki i grzebiące w nich kury, zdezelowane fiaty i syrenki na powrót stawały się zachodnimi brykami...
– Wygraliśmy z Wędrowyczem! – Wójt dumnie wypiął pierś. – Biegnij, zwołaj starszyznę klanu, trzeba porozdzielać etaty! Albo nie, czekaj... Może już działa.
Sięgnął do kieszeni i ku swojej uldze zamiast harmonijki ustnej wyciągnął telefon komórkowy. Nadzwyczajna sesja gminy wypadła bardzo uroczyście. Biegnący na naradę krewniacy odwiedzili po drodze sklepik, więc na blacie piętrzyły się ciasteczka, zagraniczne batoniki i inne pyszności, o których istnieniu zdążyli już prawie zapomnieć. Wojciech Bardak zatarł ręce.
– Przyjaciele – powiedział – mało który... Co ja gadam! Żaden wójt gminy u progu swojego urzędowania nie zetknął się z tak niezwykłym problemem! Bez waszej pomocy nie przezwyciężyłbym tych obiektywnych trudności. Ale daliśmy radę. Klątwa Wędrowycza została przełamana! Dlatego też
uważam, że za wzorową postawę w chwili szczególnej próby powinniśmy sobie wszyscy przyznać
medale i skromne gratyfikacje pieniężne z funduszy gminy!
– Ale tak właściwie jak to zrobiliśmy? – zainteresował się młody.
– A kij go wie! – wzruszył ramionami wójt. – Czy to ważne?
– Ważne – upierał się najmłodszy uczestnik narady. – Bo jak się rypnie, że wzięliście premie, będą
o to pytać, lepiej zawczasu coś wymyślić...
– Zrobiliśmy to siłą spokoju i godnością osobistą – podpowiedział Izydor.
– Nie, to zbyt ogólnikowe. – Chłopak pokręcił głową. – Może powiemy, że duśdaliśmy te cycki, aż
poczuły się zaspokojone i odpuściły...
– Cała wieś duśdała, jeszcze po wypłatę przylezą! Poza tym to niemoralne trochę... Nasze zwycięstwo powinno być czyste i wzniosłe. A w każdym razie tak je będę przedstawiał. Wiecie, jako wójt muszę
przemawiać w sposób wyważony. Żeby nie urazić małorolnych, moherów, komuchów ani mniejszości seksualnych.
– To mamy takie w gminie?! – Izydor wytrzeszczył oczy.
Ale nie zdążyli nic wymyślić, bo w tym momencie drzwi urzędu, potraktowane kopniakiem, otworzyły się na oścież. W progu stanęli Jakub, Semen, kontrkandydat Kociuba i dziwnie blady przewodniczący komisji wyborczej.
– Co, u diab... – zaczął wójt, ale umilkł, widząc lufę pepeszy Semena wycelowaną w swój brzuch.
– Myśleliśmy, że sami się domyślicie, co robić – gderał kozak. – Ale wy, Bardaki, faktycznie jesteście bandą głąbów.
– Proszę mówić. – Wędrowycz popchnął do przodu szefa komisji.
– Niniejszym informuję, że zaszła fatalna pomyłka podczas przeliczania głosów – wymamrotał
urzędnik. – Po ponownym zbadaniu i przeliczeniu kart do głosowania odkryliśmy, że liczba głosów nieważnych wynosi ponad osiemset... Konkretnie, krzyżyki zaznaczono przy nazwiskach nie jednego, ale dwóch kandydatów...
– To fałszerstwo! Sfałszowaliście wyniki demokratycznych wyborów! – zapieklił się Wojciech. – Ja was...
– Mówiłem, nie gadać z bucami, tylko zastrzelić i zakopać, to się upieraliście, żeby darować im życie
– odezwał się Wędrowycz. – Zaczekajcie, panowie, za drzwiami i trzeba będzie sprzątaczkę wezwać, żeby podłogi umyła...
Wzmianka o zastrzeleniu i zakopaniu podziałała na Bardaków jak kubeł zimnej wody. Choć głęboko pogrążeni w demokratycznej nirwanie, w zderzeniu z twardą rzeczywistością przetrzeźwieli momentalnie.
– Zaraz, zaraz – odezwał się wójt. – Po co tak nerwowo? Może faktycznie oddano część głosów nieważnych i ja wcale nie jestem wójtem... A kto, znaczy się, jest?
– Wychodzi na to, że pan Kociuba – wyjaśnił przewodniczący komisji.
– Serdecznie gratuluję. – Wojciech uścisnął dłoń nowego wybrańca ludu. – Dobra, chłopaki, nic tu po nas, pójdziemy sobie...
– Khym, khym – chrząknął Jakub i wskazał lufą sejf.
– Przepraszam, zapomniałem – bąknął Izydor, wyjął z teczki dwie grube paczki banknotów i z widocznym żalem odłożył na miejsce.
Uczestnicy narady i interwenci rozeszli się do domów. Nowy wójt zamknął drzwi i troskliwie wpuścił
klucz urzędu do torby. Na placyku przed budynkiem świeciły silne diodowe lampy. Chodnik znowu był
równiutki jak stół.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – powiedział Jakub, idąc niespiesznie w stronę knajpy. –
Choć liczyłem, że te buce same pozmieniają wyniki wyborów... Ale skoro na to nie wpadli, trudno. Ale i tak niezły był ubaw, jak sobie ten i ów musiał przypomnieć, jak koło chudoby chodzić!
– Co niby się dobrze kończy? – zdziwił się Semen. – Uważasz, że to dobre zakończenie?
– A co ci się znowu nie podoba? Źli zostali pognębieni, dobrzy, czyli my, mają satysfakcję...
– Jak to co mi się nie podoba? Cała ta demokracja! Przecież gdyby nie nasza interwencja, ten dziad rządziłby gminą przez długie lata! Jutro prawdziwy wróci car i Ruś podźwignie milion rąk ... – zanucił.
– Naprawdę chcesz do carskiej Rosji? – warknął egzorcysta, wyciągając kolejną fiolkę. Ale daremnie czekał na odpowiedź. Kozak tak się przestraszył, że głos uwiązł mu w krtani.
===aFBjUmZQ
© fot. Fabry ka Słów
Andrzej Pilipiuk(1974) – człowiek z przeszłości. Niestrudzony tropiciel ciekawostek z lamusa. Kolekcjoner nagród literackich, który z pisania z pasją uczynił swój sposób na życie. Miarą jego sukcesu jest 26 książek napisanych i wydanych w ciągu dekady, 600 tysięcy sprzedanych egzemplarzy i miejsce na podium ścisłej czołówki najpoczytniejszych pisarzy w Polsce.
Homo literatus, który do pisania podchodzi z żelazną regułą – pracuje planowo, codziennie, a kiedy poczuje zmęczenie fabułą, zabiera się za inny tytuł. Uprzedzając krytykę, sam siebie nazwał Wielkim Grafomanem. Z wykształcenia archeolog, z zamiłowania łowca meteorów. Beznadziejnie zauroczony zapomnianymi odkrywcami i wynalazkami XIX
Читать дальше