Postanowił zajść do sklepiku. Może będą jakieś zagraniczne papierosy? Wysilił pamięć. Co palił
w młodości? „Extra Mocne”, „Żeglarze”, „Carmeny”, „Caro”, ruskie „Kosmosy”, a czasem nawet
„Biełomorkanały”...
– Były jedne takie delikatniejsze. „Popularne” – przypomniał sobie. – Albo może to były „Klubowe”?
„Giewonty”? „Radomskie”? – skrobał się po głowie. – Diabli nadali, tyle tych polskich marek było!
Sprzedawczyni siedziała przed sklepem i popijała oranżadę. Napój był wściekle różowy, woń
landrynek niosła się wokoło. Butelka miała porcelanowy korek na druciku.
– Dzień dobry, potrzebowałbym jakieś trochę delikatniejsze papierosy z filtrem.
– Nic z tego. Sklep będzie zamknięty – oświadczyła stanowczo.
– Ale dlaczego?
– Mam kiełbasę, ale nie wiem, czy sprzedawać na kartki, czy bez kartek – wyjaśniła niechętnie. –
Sprzedam bez kartek, może być jakaś chryja. A kartek nikt jakoś nie ma. W dodatku nie mam zielonego pojęcia, co po ile. Niektóre towary mają na opakowaniach nadrukowaną cenę, ale reszta? Poza tym nie pamiętam już, co ile kosztowało, a przecież ceny też się zmieniały. I wedle cen niby z którego roku mam sprzedawać? No i wreszcie ja teraz posprzedaję, potem czar pryśnie, a co będzie, jak się ilość towaru z ilością pieniędzy w kasie nie będą zgadzały? Zdejmiecie klątwę, to otworzę sklep.
– Pracujemy nad tym – zapewnił.
Nogi same zaniosły go do knajpy. Ajent siedział za barem z dziwnie rozradowaną miną. Nad nim wisiała wywieszka wykonana tuszem na brystolu.
Piwo dostępne wyłącznie za złoto i srebro.
Rabat jest stolicą Maroka.
Kredytu nie udziela się.
„Ten to się umie ustawić” – pomyślał wójt z niechęcią, a że nie miał przy sobie kruszców, podreptał
do domu. I tu z miejsca trafił na istne pandemonium.
– Tato – beczała Mariolka – co to takiego?
Ojciec wszedł do jej pokoju.
– No o co chodzi? – zapytał.
– Bo tu były moje „My Little Pony”, a zamiast nich są jakieś potwory... Wójt spojrzał na dziesięć identycznych figurek z utwardzonej gąbki.
– To nie żadne potwory, tylko Czeburaszka – wyjaśnił. – Jak mu po polsku było, Kiwaczek chyba...
– Co?!
– Zwierzaczek taki egzotyczny z bajki o krokodylu Gieni... – usiłował sobie przypomnieć film oglądany w dzieciństwie.
– Tu była na plakacie Hannah Montana, a zamiast niej jest jakiś facio z obciachową fryzurą. –
Mariolka ponownie zaczęła zawodzić.
– To jest... eeee... jak się, do cholery, nazywał? A, już wiem, Limahl.
– Buuuu... Nie wiem nawet, kto to był... Uuuu...
– Taki sobie piosenkarz. Śpiewał coś tam, trzydzieści lat temu wszystkie nastolatki się w nim kochały.
– Uuuu... Ale ja kocham Hannah Montanę...
Nie wytrzymał, wybiegł z pokoju. W drzwiach domu wpadł na syna.
– Tato, krowa znowu ryczy...
– Daj jej żreć!
– Ale co? Ja nawet nie wiem, co krowa je!
– Jak to co? Lucernę! Albo weź kosę i trawy nakoś!
– Ale ja nie umiem...
Wojciech, wkurzony do imentu, pobiegł do szopy. Kosa po dziadku wisiała na swoim miejscu, zardzewiała i zarośnięta pajęczynami. Ściągnął, wyklepał pospiesznie. Potem naostrzył i wziął na ramię.
– Patrz i ucz się, gamoniu – obsztorcował syna. – Ze wsi jesteś, a kosić nie umiesz? Ja mam cię
gospodarzenia uczyć?
– No a kto niby? Technikum rolnicze?
W sadzie koło jabłonek trawa rosła po kolana. Wójt złożył się, zamachnął i położył równiutki pokos. Zamachnął się drugi raz i położył kolejny, zamachnął trzeci i wbił koniec w glebę.
– Eee... nie mam czasu dalej cię uczyć, jakoś sobie poradzisz – burknął, bo z domu rozległo się wycie córki. – O co znowu chodzi? – zapytał, stając w drzwiach.
– Bo moje płyty zniknęły i odtwarzacz, a zamiast nich są jakieś pudełka i dziwna maszyna... –
Potrząsnęła kasetą magnetofonową.
– Zaraz puścimy muzykę, przestań skowyczeć!
Umieścił kasetę w magnetofonie i wdusił „start”. Rozległy się pienia.
– Widzisz, jest muzyka – uśmiechnął się.
– Ale ja chciałam Linkin Park!
– Tak? A co ja puściłem? – Spojrzał na kasetę. – Lady Pank to nie to samo?
Jedyną odpowiedzią był kolejny skowyt.
– Tato, kosa, chyba się stępiła, bo przestała brać! – to syn zajrzał przez okno.
– Weź osełkę i naostrz!
– Nie umiem!
– To zarżnij tę pieprzoną krowę! – wściekł się Wojciech. – Faktycznie, po cholerę nam ona. Stoi, ryczy, karmić trzeba, mleka daje tyle, bydlę głupie, że nie wiadomo, co z tym robić... Poderżnij jej gardło i po ptokach!
– Też nie umiem!
– To musisz się przyzwyczaić, że ryczy!
– Tato, jestem głodna! – marudziła córka.
– Zarżnij kurę, ugotujemy rosołu – polecił młodemu.
– Nie umiem!
– Normalnie złap, na pieniek i łeb jej upitol siekierą. A ja zagniotę ciasto na makaron!
Ze strychu ściągnął starą stolnicę po babce, naszykował mąkę, wbił w nią jajko i zaczął ugniatać. Potem rozwałkował ciasto wałkiem na placek, przesypał mąką, zwinął i zaczął szatkować nożem.
– Ja też mogę? – zapaliła się Mariolka.
– No pewnie, bierz się do roboty. – Z ulgą opłukał ręce w cebrzyku. W tej chwili w drzwiach kuchni stanął syn. Zachlapany był krwią od stóp do głów, wzrok miał błędny, w rękach trzymał jakieś pierzaste ochłapy.
– Ciężko było, ale dałem radę! – oświadczył z dumą.
– Ccco to jest?... – wykrztusił ojciec.
– No, kura... Za pierwszym razem nie trafiłem w głowę... Ta jest trzecia. Prawie w jednym kawałku po egzekucji została, to przyniosłem. Fajne to rąbanie siekierą żywej tkanki. Nabrałem jakby wprawy. Już
coś wiem o zabijaniu. Teraz już mogę iść załatwić krowę! Przydzwonię jej centralnie między oczy, bo kark ma za gruby. Chyba żeby kosą między żebra, może za którymś razem w serce trafię. – Rozciągnął
usta w sadystycznym uśmiechu.
– Nie!!!!
Wojciech Bardak wszedł do knajpy i klepnął ciężko przy stoliku. Miał szczerze dosyć tego wszystkiego.
– Pan sobie życzy? – zagadnął ajent.
– Piwo.
– Czym pan płaci?
Wójt rzucił na blat przedwojenną piątkę z Piłsudskim. Ajent postawił przed nim pięć butelek „Jasnego Pełnego”. Bardak spojrzał na rysunek Sfinksa zdobiący etykietę, a potem zerwał pierwszy kapsel i pociągnął łyk. Piwo miało doskonały smak...
– Rewelacja – szepnął.
– Aż sobie człowiek przypomina, że kiedyś piwo warzono ze słodu i chmielu. – Barman uśmiechnął się
krzywo.
Wójt pociągnął kolejny łyk i teraz dopiero wsłuchał się w rozmowy bywalców.
– Ja to znalazłem w jednym miejscu balony takie, że Pamela takich nie ma! – pochwalił się
czerwononosy dziadyga. – A sutkami to wręcz najeżone!
– A ja takie twarde i sprężyste, jak z samego mięska – perorował drugi. – A w innym miejscu były takie rozkosznie mięciutkie, jak poduszeczka. A ty, Józek?
– A ja nic – wzruszył ramionami zapytany. – Nie byłem macać. Co w tym niby ciekawego? Cycki to cycki, bo to ja cycków nie widziałem?
– Czy ty nie jesteś czasem homo? – Barman łypnął spod oka.
– Nie, ja po prostu jestem cnotliwy – wyjaśnił klient z godnością. – A do tego cała wieś tam miętosi i obślinia. Fuj! Nie lubię tak po kimś korzystać. A wam to chyba odbiło. O cycach gadacie, zamiast kombinować, jak stąd drapnąć!
Читать дальше