– Zachowujmy się nonszalancko – zaproponował. – Niech myślą, że jesteśmy turystami. W końcu wystawa jest po to, żeby ją zwiedzać. A turystyka tworzy miejsca pracy i tak dalej. Ruszyli w dolinkę. Jakub spostrzegł mimochodem, że zmiany dotarły nawet na wzgórza. W miejscu kurhanu chwały – wielkiego stosu złożonego z omszałych czaszek wszystkich kolejnych najeźdźców –
widać było eleganckie zbiorowe mogiły obsadzone nagietkami. Na dębowych krzyżach lśniły białe emaliowane tabliczki.
– Tfu, jak wedle norm ISO stawiane – skrzywił się kozak. – Ale z drugiej strony to miło, że wreszcie ludzkie kości nie walają się po polach...
Ich przemarsz przez wieś nie uszedł uwagi tubylców. Mieszkańcy Dębinki przerywali swoje zajęcia i odprowadzali niechcianych gości ciężkimi spojrzeniami.
Ekspozycja zajmowała dużą salę na parterze. Nawet nie trzeba było biletów kupować. Pod ścianami stały gablotki. W nich na suknie spoczywały rozmaite mniejsze i większe przedmioty. W kącie siedziała strażniczka. Robiła na drutach szalik. Trzej obwiesie ruszyli, badając wzrokiem kolejne gabloty. W trzeciej z kolei leżało lusterko.
– Jest nasz fant – ucieszył się Izydor. – Trzeba tylko urwać kłódkę, zapytać zwierciadełko o numerki i miliony są nasze... Tylko widzę tu jeden problem. Alarm od środka zaczepili do szyby.
– I ślepidło tam wisi. – Kozak wskazał kamerę umieszczoną w kącie.
– Phi – wzruszył ramionami Jakub. – Prościzna. Alarm chodzi na prąd. Kamera też. Zrobimy zwarcie, wywali korki i prujemy gablotę. Nic się nie włączy, a i nasze facjaty się nie nagrają na taśmę. Znam się
na tym.
– Ale tam siedzi strażniczka – skonstatował Semen. – Zauważy i doniesie. Trzeba ją najpierw ogłuszyć
albo wywabić... Ja to zrobię.
Podszedł do kobiety.
– Przepraszam, taka chata z ytongu to pani? – zapytał.
– A o co się rozchodzi? – Oderwała wzrok od robótki.
– Bo jak przechodziłem obok, widziałem taki dziwny dym, jakby włączone żelazko albo piekarnik.
– O wielki Mywu! – Zerwała się jak oparzona. – Zawsze wiedziałam, że ta elektryczność to głupi pomysł. – I wybiegła z budynku.
Egzorcysta pochylił się i wyciągnął miedziany drut zastępujący mu pasek od spodni. Wetknął kawałek izolowanego kabla w obie dziurki kontaktu. Łysnęło i zadymiło. Podświetlenie gablotek zgasło.
– I po problemie.
– Jesteś zaiste geniuszem – pochwalił kozak.
– Spieszmy się! – Izydor już dłubał agrafką w kłódce.
Po chwili coś szczęknęło i kabłąk odskoczył. Kozak uniósł pokrywę i wydobywszy lusterko, schwał je do torby. Ruszyli do wyjścia.
– No i widzicie? – Na progu domu kultury Jakub znów wzruszył ramionami. – Nikt niczego nie zauważył...
– Tak się zastanawiam, jak zauważą, że lusterka nie ma w gablocie i przypomną sobie, że tu byliśmy... Mogą skojarzyć jedno z drugim...
– Bzdury, przecież to homo erectus, czyli wedle naszych standardów kompletne głąby... – puszył się
Jakub. – Nie skojarzą, bo są na to po prostu za głupi.
I w tym momencie urwał, bo solidna grabowa maczuga nabijana krzemieniami, pamiątka czasów przed interwencją inkwizycji, zamalowała go w czachę. Myśli, czy co tam miał w głowie, zgasły.
Dopiero trzecie wiadro wody przywróciło egzorcyście pełnię przytomności.
– Uch, ale śliwa mi wyskoczy! – Chciał pomacać stłuczone miejsce, ale jak się okazało, ręce i nogi krępowały mu grube rzemienie.
Rozejrzał się zdezorientowany. Pomieszczenie wyglądało na biuro. Na ścianie z bloczków gazobetonowych wisiało godło państwowe. Poniżej stało biurko nakryte zielonym suknem, a za nim siedział sołtys. Izydor i Semen dochodzili już do siebie. Ponadto wnętrze pokoju wypełniali mieszkańcy Dębinki. Niektórzy mieli dzidy, ale większość uzbroiła się w o wiele nowocześniejsze orczyki i kije bejsbolowe. Sytuację pogarszał fakt, że na drodze do drzwi siedziało dwadzieścia spasionych rottweilerów.
– Otwieram nadzwyczajne posiedzenie sądu ludowego w Dębince Dworskiej – odezwał się sołtys, zakładając na głowę perukę zrobioną ze starego baraniego kożucha. – Ja będę sędzią. Czy oskarżeni przyznają się do winy?
– A konkretnie? – zirytował się Semen.
– Byłem tylko ślepym narzędziem w rękach tych dwóch tyranów – rozbeczał się Bardak.
– Żądam adwokata! – wrzasnął Jakub.
– Jesteście oskarżeni o kradzież cennego artefaktu kultury oraz o niszczenie urządzeń elektrycznych będących własnością społeczności lokalnej – odezwał się sołtys. – Adwokat oczywiście został
wyznaczony. – Wskazał pobratymca o wyjątkowo niskim czółku, ubranego w togę przerobioną z fartucha fryzjerskiego.
– To był tylko czasowy zabór mienia – burknął egzorcysta, ale nikt go nie słuchał.
– Wysoki sądzie! Ci zdegenerowani bandyci ewidentnie popełnili wszystkie zarzucane im czyny, a także szereg innych, nieujętych w tym akcie oskarżenia – małpolud rozpoczął płomienną mowę
obrończą. – W dodatku znamy ich aż za dobrze. Uważam jednak, że jako istoty cywilizowane i przesiąknięte na wskroś duchem humanizmu powinniśmy uwzględnić fakt, iż kradli nie z nudów i zblazowania, nie dla zastrzyku adrenaliny, jak przedstawiciele inteligencji, ale dlatego, że po prostu kraść lubią i umieją. Złodziejstwo stanowi po prostu nieodłączną część ich natury. Dlatego uważam, że winniśmy wykazać się łagodnością i wymierzyć im karę niezbyt surową.
Sędzia pokiwał w zadumie głową.
– Chciałem wprawdzie wbić ich na przytępione pale, ale słowa pańskie, mecenasie, poruszyły mnie do głębi. Istotnie łotrzykowie ci zasłużyli, by drzeć z nich skórę pasami i solą posypywać, ale bądźmy łagodni. W zupełności wystarczy, że odrąbiemy im głowy, a ich wątroby pójdą na grilla. – Sołtys otarł
łzę wzruszenia.
– Przecież nie wolno wam jeść ludziny – zirytował się egzorcysta. – Przypomnijcie sobie szczegóły ugody z Watykanem. Inkwizycja darowała wam życie i przyznała dotacje, ale pod warunkiem...
– Och, wiem. – Sołtys wzruszył ramionami. – Nie szkodzi. Posiedzimy z dzieciakami przy ogniu, powspominamy stare, niedobre czasy pogaństwa, połowimy zapachy nosem, a potem mięsko się wyrzuci albo damy pieskom.
Rottweilery zamerdały radośnie miejscami po ogonach.
– Ale przecież kara śmierci jest już od dawna zniesiona! – zdumiał się Izydor.
– U nas nie. Sami rozumiecie, Dębinka była zapóźniona pod względem legislacyjnym o czterdzieści tysięcy lat w stosunku do reszty kraju. Zbyt nagły przeskok do dwudziestego pierwszego wieku byłby zbyt silnym szokiem. Dlatego zezwolono nam na kilkuetapowe nadrobienie zaległości. Obecnie obowiązuje nas średniowieczne prawo karne... – wyjaśnił adwokat.
– Jakieś ostatnie słowo, zanim upitolimy wam głowy? – zagadnął sędzia.
– Może chcecie sześć milionów złotych gotówką? – Semen pierwszy obliczył, jaka kwota przypadnie wsi.
I naraz sołtys zrozumiał, że Jakub i jego kumple to w gruncie rzeczy całkiem porządni ludzie. Że ich zła sława to głównie plotki, konfabulacje i pomówienia. Pojął, iż przez ostatnie lata egzorcysta ciężko pracował nad swoim charakterem i w efekcie bardzo zmienił się na lepsze, zatem pielęgnowanie dawnych uraz nie ma najmniejszego sensu.
Do chaty Jakuba dotarli przed zmrokiem. Zasiedli wygodnie wokół stołu. Semen wydobył z raportówki zdobyty fant.
– Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najbrzydszy na świecie – zarechotał Jakub, zezując na Bardaka i sołtysa.
Читать дальше