– Tak bywa. Oczywiście możesz potem trochę pomieszkać u mnie, zanim się odbuduje. – Semen, aby dodać mu otuchy, objął go ramieniem.
– A zatem pora.
– Jakub, daj spokój, nie masz na to jaj ani kasy na odbudowę tego swojego chlewa! – odezwał się
przedstawiciel przeklętego plemienia.
– Jeszcze jakieś ostatnie słowa, zanim przez ciebie stracę dach nad głową? – warknął egzorcysta do Izydora.
Wróg uśmiechnął się szeroko, ukazując klawiaturę popsutych zębów.
– Może chcesz osiem milionów złotych gotówką?
Jakub zamarł. Wprawdzie i dziadek, i tatko zawsze powtarzali, że likwidacja przedstawicieli wrogiego rodu to cel absolutnie nadrzędny, ale Jakubowi ich nauki nagle wydały się ździebko anachroniczne i nieprzystosowane do palących wyzwań współczesności.
– Co powiedziałeś? – Przechylił głowę.
– Osiem milionów złotych. Nowych złotych oczywiście. – Na prostackiej twarzy nadal kwitł uśmiech.
– Właściwie to dwadzieścia cztery miliony, ale tak pomyślałem, że pół na pół się nie zgodzisz, to niech będzie na trzech. Osiem dla ciebie, osiem dla Semena – ukłonił się kozakowi – i osiem dla mnie.
– Znaczy ja i mój kumpel dostaniemy dwa razy tyle, co ty – policzył na palcach egzorcysta. – To mi się
nawet podoba. – Odstawił kanister.
– Za osiem milionów to mogę sobie chutor postawić i koni kupić... – rozmarzył się kozak.
– Gadaj, tylko krótko!
– Omówimy sobie zatem szczegóły. – Bardak wskazał „krowę”.
Zasiedli. Wróg polał do kubków, a jak się po chwili okazało, przyniósł nawet zagrychę. Wypili po szklanicy. Zagryźli, wypili na drugą nogę. Jakubowi Bardak nieoczekiwanie wydał się nawet całkiem sympatyczny... Jak na Bardaka, oczywiście.
– Jeszcze w czasie wojny, gdy Niemcy palili pałacowy księgozbiór, mój dziadek wyciągnął z ognia i wyniósł po kryjomu tę książkę. – Izydor położył na stole nadpalony wolumin. – Są tu opisane różne tajemne sprawy starożytnych, jak na przykład klątwa Tutanch...
– Cicho! – ryknął Jakub.
Ale już było za późno, klątwa usłyszała. Szyba w oknie pękła ze złowróżbnym trzaskiem.
– A także – Izydor, zezując na okno, podjął opowieść – historia Pytii Delfickiej.
– Że niby czyja? – zdumiał się Jakub.
– To była taka babka z pytonem. Co siedziała w grocie nad szczeliną, z której ziało siarką, i zaczadzona gadała ludziom różne mądrości, z czego dedukowali, co ich w życiu spotka... – wyjaśnił
kozak. – Aż w końcu pewnie się zaczadziła definitywnie i odwaliła kitę.
– Babka z pytonem? – Jakub przez dziurę w kieszeni podrapał się po jajach.
– Z wężem pytonem – uściślił jego kumpel. – Nie doszukuj się na siłę erotycznych aluzji, my prości wieśniacy jesteśmy!
– No. A zanim umarła, pomyślała, że szkoda by było, żeby się jej przepowiednie zmarnowały – wrócił
do tematu Izydor. – Dlatego właśnie zaklęła dwanaście lusterek ze srebrzonego brązu.
– I co robią te lusterka? – zaciekawił się egzorcysta.
– Jak takie masz, to trzeba rzucić zaklęcie, a zwierciadełko odpowie na każde pytanie. W sobotę, to znaczy pojutrze, będzie losowanie totolotka, kumulacja, dwadzieścia cztery bańki do zagarnięcia!
Wędrowycz i Semen zanieśli się śmiechem.
– I ja miałbym w półtora dnia znaleźć ci lustro zaginione ze dwa tysiące lat temu?! – prychnął
egzorcysta. – Poza tym ja się na takich sprawach nie znam. Wynajmij sobie fachowca od szukania... O, na przykład takiego ło frajera, co tu kiedyś łaził i wypytywał o antyki. – Wyciągnął z szuflady pomiętą
i wyświnioną wizytówkę Roberta Storma.
– Gdybym nie miał dobrze opracowanego planu, tobym się w ogóle do was nie fatygował. Wiem, gdzie jest jedno z tych lusterek – powiedział Izydor z niewinną miną, pukając w widniejącą na stronie ilustrację. – Niedaleko nawet. Dokładnie takie samo leży w gablocie. Pojedziemy i zaiwanimy.
– Prawdziwy Polak nie kradnie, tylko zdobywa w walce, konfiskuje albo rekwiruje! – Obrażony egzorcysta dumnie wypiął pierś.
– Ty hajdamacki wypierdku, polskiej krwi w żyłach masz może ze trzydzieści procent – skrzywił się
Izydor.
– A z ciebie taki niby prawdziwy Polak? Ty się lepiej zastanów, czemu masz oczy skośne i do tego nos garbaty – warknął Jakub. – Gęby bardackie macie kubek w kubek podobne od pokoleń, jakby Tatar Żydówkę uwiódł! A ty i twój ojciec to już w ogóle modele ekstra.
– Że niby co?
– Do lusterka popatrz! Ta śniada morda to nie solarium, ale, zdaje się, skutek tego, że twoja babcia spała w stodole podczas przejazdu cygańskiego taboru przez wieś.
– A twój kinol przypłaszczony to nie od boksu, tylko murzyńskie geny, po tym jak Puszkin odwiedził
twoją w pałacowej pralni! – odgryzł się Izydor.
– A kto to był Puszkin? – zdziwił się egzorcysta, ale na wszelki wypadek sięgnął po broń. Semen w ostatniej chwili kopnął w stół. Z jednej strony w blat wbiły się drzazgi tulipana, z drugiej bagnet. Kozak rzucił się szczupakiem i cudem zdołał pochwycić „krowę”, nim roztrzaskała się na klepisku.
– Spokój, panowie, szkoda rozchlapywać dobrą gorzałkę – burknął z naganą. – Poza tym po cholerę się
żreć o wygląd, skoro wszyscy będziemy milionerami. Za taką kasę to każdą gębę się chirurgicznie poprawi!
Ten argument przeważył.
– Przeeepraszam – burknął Bardak.
– Ja też przepraszam – mruknął Jakub i splunął. – Napijmy się na zgodę.
– Moim zdaniem, należy lusterko wykraść, wykorzystać, a potem dyskretnie zwrócić – zaproponował
konkretnie Semen. – Trochę nieładnie tak pożyczać bez pytania, ale przecież jakby zapytać, nie pozwolą, a nasze intencje są czyste i cele szlachetne!
– Dobrze wymyśliłeś – przyznał Jakub. – Zatem gdzie jest to lusterko?
– W Dębince w domu kultury jest wystawa czasowa różnych antycznych gratów. Depozyty muzeów skądś tam. Finansowana z funduszy ministerstwa.
– To oni mają dom kultury?! – zdenerwował się Semen. – Ta banda małpiszonów?! Jeszcze dwadzieścia lat temu byli ludożercami! Nie zasługują...
– A coś sobie myślał – odburknął Jakub. – Skoro ich wreszcie zapisali do homo sapiens, to i ucywilizować jakoś ich trzeba. To logiczne: dom kultury, aby krzewić kulturę, a wystawa dlatego, że pewnie ich podciągają stopniowo, zaznajamiając z dorobkiem różnych epok. Teraz Grecja, pewnie następna wystawa to będzie średniowiecze i tak po kolei aż do współczesności... Trzej obwiesie stanęli na szczycie wzgórza.
– Oż cholera jasna – zirytował się Jakub. – Co za upadek tradycji. Tu już nic nie zostało z lokalnego kolorytu...
Faktycznie Dębinka wyglądała prawie normalnie. Domy wzniesione z ytongu pokryte były tynkiem. Na elewacjach pyszniły się wzorki ułożone z tłuczonych talerzy. W ogródkach straszyły plastikowe krasnale... Wszystkie stare chaty, lepianki i ziemianki znikły bez śladu. Bagniska otaczające wieś zostały osuszone i tylko liczne kanały melioracyjne przecinające łąki świadczyły, że kiedyś było inaczej.
– Dom kultury to chyba tam – wskazał Semen.
Faktycznie za przystankiem PKS-u wznosiła się jakaś kanciasta budowla. Nawet stąd widać było czerwoną tablicę przy drzwiach.
– Boję się – mruknął Izydor. – Jak nas dorwą, to pourywają nam nogi przy samych uszach...
– Spoko – burknął Jakub. – Jest zawieszenie broni. Od dobrych dziesięciu lat żadnego nie zaciukałem, nie mają powodów, żeby się mścić. Byle tylko nie przewąchali, po co się tu zjawiliśmy. Semen poskrobał czoło zafrasowany.
Читать дальше