starannie, by środek jak najszybciej przeniknął w głąb. Wszystkie wiotkie elementy zaczęły twardnieć, a ciało przybrało znacznie ładniejszy kolor.
Gdy pięć minut później w samych slipkach wmaszerował do głównej sali, gliniarze aż syknęli. Fakt –
nie widzieli go nigdy wcześniej bez ubrania – ale nie sądzili, że pod workowatymi spodniami i flanelową
koszulą starego dziadygi może kryć się tak wspaniały kłąb napiętych sztywno węźlastych mięśni i ścięgien. Wędrowycz nie porażał może masą, ale rzeźbę miał pierwsza klasa. Żyły biegnące pod skórą
wyglądały niemal jak druty zbrojeniowe.
– Dobra – mruknęła kobieta, obrzucając go zaskoczonym spojrzeniem. – Zaczynamy nasze zawody. Egzorcysta położył się na ławeczce, oparł dłonie na gryfie sztangi i bez wysiłku uniósł ją ze stojaka. Opuścił do piersi, uniósł, opuścił, uniósł... Wyciskał sto kilogramów, jakby podnosił puchową pierzynę.
– Cztery, pięć, sześć... – liczył Semen.
Jego druh machał sztangą jak automat. Oddychał równo, na skórze nie pojawiła się nawet kropla potu.
– ...szesnaście, siedemnaście, osiemnaście...
– O, do diaska – syknęła kobieta.
Położyła się na ławeczce, złapała gryf, uniosła... Dłonie zadymiły. Przez sekundę patrzyła zdumiona do góry, a potem trzasnęły przepalone nadgarstki i sztanga przygwoździła ją do ławeczki. Buchnął kłąb dymu. Pomieszczenie wypełnił swąd palonego mięsa. Instruktorka szarpnęła się raz i drugi, samymi kikutami rąk usiłowała zrzucić ciężar, lecz było już za późno. Trzasnęły łamiące się żebra, gryf wchodził
w ciało jak w masło, tkanka wokół metalu płonęła. Birski i Rowicki chcieli rzucić się na ratunek, ale Semen przytrzymał ich żelaznym chwytem.
– Stać – syknął. – Nie wasza sprawa.
– Czterdzieści jeden, czterdzieści dwa, czterdzieści trzy. – Jakub dalej podrzucał, tym razem jedną
ręką, bo drugą akurat wydłubywał sobie coś z nosa.
Sztanga przecięła ciało kobiety na pół i stuknęła o ławeczkę. Proces destrukcji jednak trwał i po chwili z instruktorki został tylko okopcony szkielet. Zaraz i on rozsypał się w pył. Obaj policjanci stali z rozdziawionymi gębami.
– Wy mordercy! – Rowicki był naprawdę twardym gliną. Pierwszy otrząsnął się z szoku i nawet zidentyfikował sprawców. – Jesteście aresztowani!
– Sześćdziesiąt siedem, sześćdziesiąt osiem... To mocne słowa, nawet jak na policjanta – zarechotał
Wędrowycz, zmieniając rękę.
Zawsze wolał drapać się po jajach prawą.
– Jacy z nas niby mordercy? – zakpił Semen. – Masz jakieś dowody zabójstwa? Jak to mówią
w prokuraturze: Nie ma trupa, nie ma sprawy.
– Wyizoluję DNA! – Już mniej pewny siebie Rowicki patrzył na pył pokrywający podłogę.
– A umiesz? – zdumiał się kozak.
– ...osiemdziesiąt! I co niby napiszesz w raporcie? – nabijał się Wędrowycz. – A jeśli nawet ktoś
uwierzy, to będziecie mieli straszną krechę w papierach. Sami wiecie, jak to będzie wyglądało na papierze. Na waszych oczach rozegrało się brutalne zabójstwo, a wy nie zapobiegliście.
– Co to było? – wykrztusił Birski, rozgarniając popiół czubkiem trampka.
– Nic takiego, zwykła wampirzyca energetyczna. – Egzorcysta podrzucił stukilogramowy ciężar pod sam sufit, by móc wzruszyć ramionami. – Podsysała energię z klientów siłowni. Nie powiem, sprytnie się
urządziła, nikt nic nie podejrzewał, bo z takiego lokalu każdy wychodzi jak nomem omen wypompowany... Na szczęście są jeszcze w naszym miasteczku myślący ludzie. Srebrną sztangę gadzinie podłożyliśmy.
– Wampirzyca... – wymamrotał posterunkowy. – Energetyczna, znaczy bez kłów. Odmiana taka gatunkowa czy co...
Jakub złapał spadający przyrząd i odłożył na stojak. Znudziła go już ta zabawa.
– Do miłego, chodź, Semen.
Wymontowali swój gryf i wyszli.
– Hmm... No tak – mruknął Rowicki, rozglądając się. – Wampirzyca i w ogóle. No, to się trafia. Chyba... wprawdzie na filmach raczej niż w życiu, ale dobrze mieć fachowców i od tego. Szkoda trochę, siłownia w miasteczku to jednak dobra rzecz.
– Jaka szkoda? – wzruszył ramionami posterunkowy. – Lokal jest, urządzenia zostały... Zamieść tylko popiół trzeba, albo odkurzaczem może. – Trącił nogą kupkę żużlu pozostałą z właścicielki.
– Ale nie ma obsługi...
– Wiesz, tak sobie myślę... Jest nas dwóch, gdyby ustawić grafik służby, żebyśmy mieli na przemian wolne popołudnia... Szkoda fajnego sprzętu na zmarnowanie. I kupa chłopaków w miasteczku potrzebuje wygląd poprawić. Parę groszy też zawsze się przyda. Przyjemne z pożytecznym połączymy. Przydałoby się jeszcze Wędrowycza na trenera ugadać, nie wiedziałem, że z niego taki paker... Ale pewnie się nie zgodzi.
– Czyli...
– Powiedzmy, że dokonamy tu małej prywatyzacji porzuconego sprzętu sportowego. Żeby nie trafił
w niepowołane ręce... A dzierżawę lokalu załatwię od ręki. Mam z dawnych czasów parę mocnych papierków w teczkach. Władze gminy nie będą nam przeszkadzać.
– Takie przejęcie mienia... To nielegalne.
– Zapewne, ale nie łam się. Nie będzie żadnego śledztwa ani nikt nas za to nie aresztuje. W tej dziurze to my jesteśmy gliniarzami...
===aFBjUmZQ
Lazaret
Galicja 1915
Pawło Wędrowycz rozgonił ręką stado much. Patykiem otworzył usta nieboszczyka i dostrzegłszy w głębi paszczy błysk złotego zęba, sięgnął po obcążki. Kubuś w tym czasie sprawnie obszukał kieszenie zabitego i namacawszy srebrną pięciokoronówkę, wrzucił ją do woreczka.
– Tatko – zagadnął.
– Haw?
– Tak sobie myślę, mamy złota już z ćwierć kilo, długo jeszcze będziemy się włóczyć po tych pobojowiskach?
– Przydałoby się drugie tyle... Pamiętasz, co powiedział na konspiracyjnym spotkaniu w Lublinie pan Rozwadowski? Gromadzić pieniądze, broń i wyczekiwać okazji. Gdy nasi zaborcy się wykrwawią, wybije godzina dla wolnej Polski.
Z daleka dobiegł huk wystrzałów. W porzuconych okopach na ziemi niczyjej panował jednak spokój. Tylko muchy bzyczały coraz głośniej.
– Jeszcze Polska nie zginęła ... – zanucił Pawło, ściągając kolejnemu truposzczakowi złoty sygnet. Znalazł porzucony przez kogoś pistolet i obejrzawszy, troskliwie umieścił w plecaku. Po co kupować
broń, skoro przy odrobinie szczęścia można mieć ją za darmo?
– Tatko?
– Haw?
– Tak się zastanawiam, czy my tak do końca jesteśmy Polacy.
– A pies to trącał. Za to złoto kupimy od dezerterów karabiny dla mieszkańców Wojsławic. Jak będzie broń, pogonimy ruskich, fryców i tych cesarsko-królewskich obezjajców, a potem się obaczy, do jakiego kraju nas zapiszą. My swojacy i mamy własną gminę wyzwolić, to nasze zadanie. A o resztę niech się
martwią Piłsudski z Petlurą i Dmowski z Pilipczukiem.
– Szcze ne wmerła Ukraina ... – zanucił Kubuś, wyłuskując zręcznie srebrną papierośnicę z kieszeni zastrzelonego pruskiego oficera.
Słońce wspinało się coraz wyżej i pobojowisko zaczęło śmierdzieć jeszcze gorzej... Kawałek dalej, w miejscu gdzie uderzył szrapnel, spoczywały zwłoki carskiego pułkownika. Obaj rabusie, zaabsorbowani odpruwaniem mu medali, nie spostrzegli, że w ich stronę pędzi konny patrol. Sąd polowy urządzono w opuszczonej chałupie. Stół nakryto podartym i poplamionym zielonym suknem. Na ścianie zawieszono portret kajzera. Obaj jeńcy patrzyli ponuro, jak przewodniczący składu sędziowskiego przegląda zawartość ich sakwy z łupami. Wreszcie wrzucił złoto z powrotem do środka.
Читать дальше