powątpiewała w legendę o złotych jajkach. Teraz zdumieni wpatrywali się w jajo leżące na sianku. Skorupka była ewidentnie złotego koloru.
– Bracia Bardacy – odezwał się Izydor z patosem – oto historyczna chwila. Dzień zwycięstwa i wielkiej chwały naszego rodu. Nie tylko straszliwie upokorzyliśmy tego wieprza Wędrowycza i jego głównego przydupasa, ale jednocześnie zapewniliśmy naszej rodzinie ekonomiczne podstawy bytu na długie lata.
– Ja w kwestii formalnej – odezwał się młody. – Po pierwsze gryzie mnie pytanie o wymiar finansowy tych ekonomicznych podstaw.
– Że co? – nastroszył się Izydor. – Jest nas z żonami i dzieciakami czterdzieścioro troje. Kupimy wagę
i dzielimy kruszec po równo...
– Tego nie neguję. Po prostu zastanawiam się nad problemem, czy jajo to jest z litego złota, czy też ma na przykład tylko złotą skorupkę i jakiej jest ona grubości. Zawsze to różnica, bo co innego dwa kilo kruszcu, a co innego kilka albo kilkanaście gramów! I jakiej próby jest to złoto? Jak dwadzieścia cztery karaty, to dobrze. A jeśli tylko osiem? Boję się, że zważywszy na nader umiarkowaną cenę, jaką
zapłaciliśmy za ptaszydło, to złote jest tylko po wierzchu...
– Słusznie, sprawdźmy! – Izydor wziął jajko. – Ciężkie jak piorun! – pochwalił. – Z pół kilo będzie. Postukał nim w stół, ale nie zdołał rozbić ani nawet wgnieść skorupki.
– Lite! – orzekł. – Po ile teraz złoto stoi?
Młody zatańczył palcami po klawiaturze laptopa.
– Sto osiemdziesiąt tysięcy za kilogram.
– Kura znosi jedno jajko dziennie! – zapalił się Wojciech. – Za kilka sztuk kupimy sobie traktory!
– I nowiutką półciężarówkę Mercedesa prosto z komisu! – dodał Eustachy. – Wyobrażacie sobie miny sąsiadów, jak podjedziemy takim bardakowozem w niedzielę przed kościół?
Tymczasem kura nadal dreptała i gdakała, a potem przysiadła i zniosła kolejne jajko. Tym razem zwykłe. Całe plemię wgapiało się w nie ze zdumieniem.
– Co jest grane? – bąknął młody.
– Weterynarza, kura się zepsuła! – zaskowyczał jego ojciec.
– No jak weterynarza, podkabluje...
– Marek Bardak jest weterynarzem – zauważył Eustachy. – Ale wyklęliśmy go i wydziedziczyliśmy nawet...
– Przeprosić, zrehabilitować i sprowadzić do chaty, migiem! – ryknął Izydor. Doktor przybył po kwadransie. Obejrzał ptaka, zajrzał mu pod ogon, wreszcie obejrzał też złote jajko, pokropił jakimś środkiem ze swojej torby i westchnął ciężko.
– Ktoś zrobił was, drodzy krewniacy, totalnie nomen omen w jajo – powiedział. – Kura miała wetknięte do środka tylko jedno jajko z tombaku... Wyskoczyło i tyle. Następne będą już normalne.
– Ale to ginący gatunek, prawda? Kurak Filaretowa... – jęknął Izydor.
– To zwykła kura zielononóżka, na północy kraju się takie hoduje.
Jednostajny łomot przedwojennej maszyny do pisania wypełnił kuchnię. Semen w natchnieniu walił
w klawisze. Jakub siedział nad miską pełną wody i w zadumie bełtał w niej kijem.
– No i gdzie ta dupa? – mruczał pod nosem jakby rozczarowany.
– Co robisz? – zaciekawił się kozak, przerywając pisanie.
– Syntetyzuję... Tylko, cholera, jakoś nie wychodzi. Może trza coś dolać albo na ten przykład dosypać?
Na butelce nie było instrukcji...
Ponownie zabełtał wodę kijem. Semen podniósł z podłogi porzuconą flaszkę po mineralnej.
– „Woda z życiodajnego źródła” – odcyfrował. – Nic dziwnego, że ci nie wychodzi. „Rzyć”
w znaczeniu „dupa” pisze się przez „rz”.
– Znaczy oni się pomylili na etykietce czy jak? Analfabeci kopani... – nie zrozumiał Wędrowycz.
– A tak właściwie po co ci ludzki zad wystający z miednicy? – zainteresował się jego kumpel. – Mało masz śmieci w domu?
– Po prostu zobaczyłem butelkę w sklepiku i ciekawość naukowa mnie ogarnęła... Skoro ty robisz badania, to i mnie wolno!
– ... obserwacja uczestnicząca, wsparta drobną prowokacją, wykazała jednoznacznie, że nawet kompletnie idiotyczna legenda, skompromitowana już w okresie średniowiecza, umiejętnie wypromowana może spowodować nader żywą reakcję zupełnie współczesnego społeczeństwa – Semen odczytał fragment pisanego właśnie tekstu. – Wiara w magię, połączona z pazernością, zwycięsko oparła się zarówno wielowiekowym naukom Kościoła, jak i niemal półwiecznej tresurze przeprowadzonej przez ateistów-racjonalistów.
– I co to będzie? – zaciekawił się Jakub.
– Artykuł do pisma popularno-naukowego – wyjaśnił Semen. – Dają pięć dych za stronę!
W tym momencie szyby zadrżały.
– Ubijemy, nadziejemy nasze hasło brzmi ... – ponura pieśń wypełniła podwórze. Przyjaciele wyjrzeli oknem. Tłum Bardaków wyłamał bramę i teraz darł z Jakubowego płotu sztachety.
– Zastanawiam się, czy nie przesadziłeś trochę z tymi badaniami... – mruknął egzorcysta. – Rozumiem potrzebę prowokacji, to było fajne, ale dalsze uczestniczenie w obserwacji wydaje mi się, ogólnie rzecz biorąc, zbędne...
Kroczący na przedzie watahy Izydor niósł zwłoki nieszczęsnej kury, zatknięte na przedwojenną lancę
kawaleryjską.
– To pogwałcenie ustawy o humanitarnym uboju! Towarzystwo opieki nad zwierzętami powinno się
o tym dowiedzieć! – Semen nie posiadał się z oburzenia.
– A co będziemy fatygować jakichś urzędasów – mruknął Jakub, montując magazynek do pepeszy. Z cebrzyka wyciągnął moczącą się nahajkę. – Sami wymierzymy karę.
===aFBjUmZQ
Sztanga
Jakub, biorąc poprawkę na anomalie grawitacyjne, skorygował tor ruchu i o milimetry ominął framugę drzwi. Kopnięte chwilę wcześniej drzwi usiłowały kontratakować, ale wystarczył jeden sierpowy, by umknęły z podkuloną klamką. Knajpa nie chciała jednak łatwo wypuścić swego łupu. Trzy podstępne schodki zatańczyły pod nogami egzorcysty.
„Sukinsyny, znowu się ruszają” – pomyślał pobłażliwie. „Coś by z tym trzeba wreszcie zrobić. Ale jak niby mam przebić beton osikowym kołkiem?”
Właśnie łapał równowagę na huśtającym się i falującym chodniku, gdy Semen – kolejna ofiara schodków – zwalił mu się na plecy.
– Hasta la wiśta, babo... – zaklął Wędrowycz.
– Że się ktoś czasem potknie, to nie znaczy, że baba – obraził się kozak. – Z knajpy wyszliśmy, każdemu mogło się przytrafić!
Przez chwilę bitka wisiała w powietrzu, ale piwo nastroiło ich tym razem przyjacielsko do świata, więc się pogodzili. Ruszyli chwiejnym krokiem przez rynek. Grawitacja stopniowo przestała pulsować. Najwidoczniej jądro planety spostrzegło, że znowu przegrało starcie z potęgą ludzkiego ducha. Zapadał
ciepły sierpniowy wieczór. Nieoczekiwanie Jakub przyhamował w pół kroku.
– Co, do diabła? – syknął. – Co to jest?!
Na jednej z pożydowskich chałup powieszono nowy błyszczący szyld.
– Si-łow-nia – przesylabizował egzorcysta. – A... Musi co prundu w kablach zbrakło i...
– Uch, ty durny. To nie taka siłownia, gdzie się moc agregatem wytwarza, tylko nowa pakernia dla dresiarzy. – Kozak w zadumie kontemplował obrazek fantastycznie umięśnionego bysia umieszczony nad drzwiami.
– Dresiarzy! – ucieszył się jego przyjaciel. – To rozumiem. Dawno już żadnego nie sflekowałem, a tu jak miło. Ktoś o mnie pomyślał znaczy. Rozrywka będzie.
– No! – Semen zatarł dłonie. – Zwierzyna łowna z dostawą do wiochy!
Читать дальше