– To my tu mieszkamy już pięćset lat? – zdumiał się Izydor.
– Do rzeczy! – krzyknął ktoś.
– W tej gminie wiele rzeczy wymaga uporządkowania! Po pierwsze zlikwidujemy posterunek policji, który kosztuje krocie, pożytku zeń żadnego, a dokucza nam tu jak czyrak na tyłku.
– Hurrra!!! – ryknął tłum.
– Po drugie zamkniemy bibliotekę i dom kultury. Bądźmy nowocześni, mamy przecież telewizory, Internet pełen filmów z gołymi babkami i żadna kultura więcej nie jest nam potrzebna. Po trzecie przeprowadzimy czystkę wśród belferstwa, które gnębi nam dzieci, przesadzając z ilością nauki. Zaczniemy od tego wrednego polonisty sadysty, magistra Kociuby!
Wprawdzie kontrkandydat poległ w walce wyborczej, ale Bardak nie zamierzał odpuszczać i zgodnie z tradycją swojego rodu postanowił jak najszybciej dobić pokonanego przeciwnika.
– Hurra! – tłum znów zakrzyknął, ale jakby mniej entuzjastycznie.
Co poniektórzy mieli dzieci w szkole i wcale nie uważali Kociuby za złego nauczyciela.
– Ale najważniejszym dekretem, od którego zaczniemy porządki, będzie uroczyste wygnanie z gminy Jakuba Wędrowycza! – wrzasnął radośnie Bardak.
Tym razem nikt nie odpowiedział okrzykiem. Wręcz przeciwnie, z wielu twarzy świeżo upieczony wójt mógł wyczytać, że tym razem palnął jakieś głupstwo.
– No co z wami, ludzie? – zdziwił się.
– Coś ty powiedział, frajerze? – Egzorcysta amator odkleił się od zacienionej ściany budynku.
– A tak! Wygnam cię! Lud powierzył mi tę funkcję i jestem wyrazicielem jego woli. To już koniec twojej kariery, przygłupie! Jesteś ostatnim Wędrowyczem, który kalał stopami świętą glebę naszej gminy!
Zacznij się pakować albo wyjedziesz na taczkach wytarzany w smole i pierzu!
Ludzie skulili się odruchowo, sądząc, że za chwilę padnie strzał albo nadleci granat.
– Zwariował? – kompletnie zdumiony egzorcysta zwrócił się do Semena.
Kozak poskrobał się po głowie.
– Mówią, że władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie – zauważył
filozoficznie. – Ale szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy to to mu się nagle zrobiło, czy może już
wcześniej miał kuku na muniu.
– Skoro cię demokratycznie wybrali – splunął Jakub w stronę mównicy – to znaczy, że procedury wychowawcze trzeba będzie zastosować wobec całej wspólnoty.
– Żebyś tylko nie przesadził – ostrzegł go kozak.
– Pierwsi zaczęli – warknął egzorcysta. – Ale mam ja tu coś, co naszykowałem właśnie na wypadek, gdyby ktoś nadużył demokracji... – Wyciągnął z kieszeni fiolkę pełną opalizującej cieczy i obojętnym ruchem wylał na chodnik. – Chodź, nic tu po nas...
I rozpłynęli się w mroku.
Wojciech Bardak obudził się lekko skacowany. No ale przecież jak tu nie wypić w dniu, gdy człowiek staje się panem życia i śmierci pięciu tysięcy mieszkańców gminy? Przeciągnął się leniwie. Było mu dziwnie gorąco, a zarazem niewygodnie. W dodatku za oknem słychać było dziwny hałas. Znał te dźwięki, ale nijak nie potrafił sobie ich przypomnieć. Gdaczące kury? Ryczące krowy?
– Co jest, u diabła? – mruknął, zrzucając z siebie grubą puchową pierzynę. Rozejrzał się po sypialni i zamarł.
– Co ta Gośka, zwariowała?! – wykrztusił, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież żona wyjechała na kilka dni do siostry.
Zamrugał oszołomiony. Meble niby wszystkie stały na swoim miejscu, ale jakoś nie mógł ich rozpoznać. Lśniąca meblościanka wyglądała na sam szczyt mody roku 1975. Zamrugał powiekami. Widziadło jakoś nie znikało.
– Tato, obraz w telewizorze kolor stracił! – dobiegł go głos córki. – I nie mogę serialu o kucykach znaleźć...
Zajrzał do salonu. W miejscu plazmy na stoliku stał stary „Ametyst”. Leciał na nim akurat odcinek
„Czterech pancernych”.
– Bo to czarno-biały film, dziecko – wyjaśnił i przekręcił programator. Na drugim programie równie czarno-biały generał Jaruzelski wizytował zakład pracy.
– Co jest, do cholery?! Kroniki filmowe puszczają czy ki diabeł? – zdumiał się. – I skąd tu się wziął
ten stary rupieć!?
Przełączył na trzeci kanał. Tu był kolor, i to ile. Morda Wędrowycza, cała czerwono-sina, pokryta siwą szczeciną, wypełniała cały ekran.
– Już ja ci poprzełączam – warknął egzorcysta.
Wojciech zamarł.
– Skąd ten dziad w telewizji?! – zdumiał się.
– No, no, szacunku trochę – warknęło widmo na ekranie. – Tym razem przegięliście. Zostaniecie ukarani!
Przerażony Bardak wyłączył telewizor.
– Tato! – z pokoju młodego dobiegł kolejny okrzyk.
Świeżo upieczony wójt zajrzał i tam.
– Ktoś mi w nocy komputer podmienił – żalił się syn, wskazując na wysłużony ZX-81, podpięty do starego monitora. – To coś nie ma nawet łącza na Internet! Miałem dziś streszczenia lektur ściągnąć! Jak ja się do matury przygotuję?
– Yyyyy... – Wojciech potrząsnął głową, a potem spojrzał za okno i do reszty zgłupiał. Przed domem zamiast jego audi stał wysłużony radziecki moskwicz 426.
– O krucafuks. – Syn podążył za jego spojrzeniem. – Tato, a gdzie się kostka podziała?
Podwórko było całe pokryte błotem i nielicznymi kępami trawy. W miejscu garażu stała waląca się
drewniana obora. Dobiegało z niej ponure muczenie krowy. Kury i gęsi łaziły po całym obejściu, gdacząc i gęgając.
– Tato...
– No co?
– Dlaczego to wszystko wygląda jakoś inaczej?
Pozostawił pytanie syna bez odpowiedzi. Założył ubranie wiszące na krześle i z nadzieją pomacał się
po kieszeni. Portfel był na swoim miejscu. Komórka? Też! Zaraz zadzwoni... Gdzie konkretnie miałby zadzwonić, nie bardzo wiedział. Wyciągnął domniemany telefon i dłuższą chwilę patrzył na ściśniętą
w dłoni ustną harmonijkę. Bezwiednie otworzył pugilares. Młody, który śledził poczynania ojca, podobnie zdumiony zagapił się na plik czerwonych stuzłotowych banknotów z wizerunkiem Waryńskiego.
– Kuźwa, przeniosło nas w czasie, i to do komuny!? – Bardak wreszcie załapał, co się stało. Wyleciał przed dom i rozejrzał się po okolicy. Znikły metalowe ogrodzenia, zamiast nich wszędzie było widać koślawe płoty. Z drogi znikł asfalt, nawierzchnia straszyła nierówno położoną trylinką. Zewsząd dobiegał zapomniany od dawna gwar. Ryczały krowy, chrumkały i kwiczały świnie, rżały konie, gdakały kury. Ktoś rąbał drwa na rozpałkę, ktoś inny klepał kosę.
– Synu, pakujemy się do auta i spieprzamy stąd czym prędzej – wykrztusił wójt.
– A kury?
– Pal diabli kury! Niech zostaną!
– Ale gdaczą, bo głodne, i krowa ryczy, pewnie żeby ją wydoić.
– To wydój i uciekamy.
– Ale ja nie umiem – rozpłakał się chłopak. – Przecież malutki byłem, jak ostatnia na mięso poszła, potem już nie trzymaliśmy ani krówek, ani ptactwa, bo się nie opłacało...
– Pies z nią tańcował. Uciekajmy. Może to tylko lokalne zaburzenie. Będziesz prowadził, bo ja jestem wczorajszy... Bierz siostrę, pakuj na tylne siedzenie i zmykamy!
Złapali dziewczynkę, wsadzili bezceremonialnie do wozu.
– Nie ma fotelika do przewozu dzieci – marudził młody. – Patrol nas zwinie i mandat wlepią...
– W tej epoce dla siedmiolatek żadne głupie foteliki nie są potrzebne!
– Jak to się odpala? – Chłopak usiadł za kółkiem.
– Przez stacyjkę, matole, jak te nowe... – Ojciec podał mu kluczyki, które zamiast breloczka z logo audi miały plakietkę z Leninem.
Читать дальше