– Coś z racji w tym jest – westchnął czerwononosy. – Jednakowoż te piersiątka takie są milutkie... –
rozmarzył się.
– Bo ja wiem, czy tak zaraz trzeba uciekać? Takiego piwka nie piłem... Oj, będzie ze trzydzieści lat... –
westchnął jego kompan.
– A pan wójt co o tym sądzi? – zagadnął niespodziewanie cnotliwy Józek.
– Piwo naprawdę doskonałe. – Wojciech cmoknął z uznaniem.
– Ale ja o tych cyckach...
– To bardzo ciekawe zjawisko, ale sami rozumiecie, nie mogłem go dogłębnie zbadać, bo żona wraca za parę dni i jakby się dowiedziała...
– Czy jakby co, da się stąd drapnąć – uściślił pytanie cnotliwy.
– Powołany przeze mnie zespół naukowy radzi właśnie, jak przedrzeć się na drugą stronę – zełgał
Bardak. – Napalmem może spróbujemy. Bo dynamitu nie mamy...
– Napalmem po piersiątkach? – skrzywił się czerwononosy. – To chyba grzech.
– A macać to niby nie jest grzech? – zapienił się Józek.
– Nie wiem. Prawdziwe niby nie są. Zapytać księdza? – Wójt wzruszył ramionami. W tym momencie drzwi otworzyły się i do wnętrza wmaszerowali jego dwaj kuzyni.
– Gdzie ty się podziewasz? – burknął Izydor. – Od rana cały klan cię szuka!
– Badałem z synem sytuację i szukaliśmy metod przedarcia się przez barierę – oświadczył Wojciech. –
Sami rozumiecie, jestem wójtem, oprócz dbania o sprawy rodu muszę pełnić też przewidziane przepisami funkcje społeczne. Ciężar odpowiedzialności, który beztrosko złożono na moje barki...
– Uuuu... Bo zaraz pękniesz jak balonik – zakpił Izydor.
– Tak się zastanawiam – mruknął Eustachy. – Czy aby na pewno dobrze robimy, próbując się
wydostać?
– A niby dlaczego nie? – zirytował się Wojciech.
– A skąd niby możemy wiedzieć, co jest po drugiej stronie? Może nasza współczesność? Wtedy zrobić
dziurkę dobrze. Drapniemy i tyle. A jeśli tam jest prawdziwa komuna? Znaczy naprawdę rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty piąty? Albo i, nie daj Boże, któryś wcześniejszy jeszcze? Pamiętacie, jak było za Stalina?
– Ubecja nic mi nie zrobi, nigdy nie należałem do AK! – prychnął Wojciech.
– Bo się urodziłeś trzydzieści lat za późno – zarechotał Izydor.
– No właśnie, mam niepodważalne, żelazne alibi!
– Może ubecja faktycznie by się do nas nie dobrała, ale przymusowe odstawianie zboża na kontyngent, brak świec i kartki na buty to też nic przyjemnego!
Milczeli długą chwilę. Wojciech odkorkował pozostałe butelki i podsunął krewniakom. Wypili.
– Sami nic nie wykombinujemy – westchnął wreszcie wójt. – Tu trzeba rozmów na wysokim szczeblu.
– Że co? – nie zrozumiał Eustachy.
– Idę nawiązać stosunki pomiędzy władzą świecką a duchowną. Znaczy proboszcza o radę zapytamy!
Ksiądz dobrodziej siedział sobie na ganku plebanii w bujanym fotelu. Wyglądał na całkiem zadowolonego z życia.
– No, myślałem, że już się was nie doczekam – zaczął od połajanki. – Każdy wójt zaczyna sprawowanie władzy od oficjalnego błogosławieństwa...
– To jeszcze zdążymy – bąknął Wojciech. – Oficjalnie jutro na niedzielnej mszy. Sprawę mamy. Teologiczną w pewnym sensie.
– A, to zapraszam. – Duchowny gościnnie uchylił drzwi.
– Fiuuuuu... – syknął Izydor.
Wnętrze plebanii też uległo zmianie w stylu komuny, ale jej wyposażenie było o kilka klas lepsze. Telewizor był kolorowy, lodówka nie sowiecka, ale węgierska, na półce stał nawet prototypowy magnetowid produkcji zakładów Kasprzaka, a półki uginały się pod ciężarem drukowanych offsetem albumów.
– Ja na was nie głosowałem. – Proboszcz, widząc ich zdumienie, szyderczo wyszczerzył zęby. – To i kara mniej dotkliwa.
– Hmm... No tak... – bąknął nowy wójt.
– Przyszliśmy do księdza po poradę – wyjaśnił Izydor.
– Siadajcie, proszę...
Gosposia duchownego postawiła na stole rżnięte kryształowe kieliszki i miskę z kawałkami bloku kakaowego. Duchowny polał gościom kubańskiego rumu.
– Czy ksiądz ma jakąś teorię na temat tego, co zaszło? – zapytał Eustachy.
– Naród skamlał „komuno wróć” tak długo, aż przekonał najwyższe Czynniki i otrzymał to, o co prosił. Niech teraz konsumuje słodkie owoce swego zwycięstwa. Wasze zdrowie. – Proboszcz uniósł kieliszek. Wychylili posłusznie.
– A tak poważnie? – indagował Wojciech.
– Tak poważnie, to oczywiście robota Wędrowycza... Bo czyjażby inna?
– Tyle to i my wiemy.
– Ten dekret o wygnaniu musiał go solidnie wkurzyć. – Ksiądz, krzywiąc się niemiłosiernie, zagryzł
rum kawałkiem bloku. – Pomijam już fakt, że jego wydanie byłoby czystą głupotą, bo wójt nie ma w dzisiejszych czasach władzy, żeby kogoś wygnać.
– Nie? – zdumiał się Izydor.
– To nie średniowiecze – wzruszył ramionami ksiądz. – Może i lepiej, że nie średniowiecze – dodał
z ciężkim westchnieniem. – Bo jakby nas cofnęło do tamtej epoki... – Wzdrygnął się.
– A tak z teologicznego punktu widzenia? – dopytywał Izydor. – To klątwa czy co? Naprawdę cofnął
nas w czasie?
– Sądzę, że nie dysponuje aż taką mocą. Próbowałem wodą święconą... Jak mi się wydaje, to zespół
urojeń onirycznych. Narzucił nam swoją iluzję. Telepatycznie.
– Co mówi na ten temat nauka Kościoła?
– Telepatia zasadniczo nie jest przez Kongregację Nauki Wiary jednoznacznie potępiana, choć uważa się ją za moc dalece podejrzaną... Wprawdzie dysponują nią czasem opętani, ale telepatami byli też
święci, na przykład ojciec Pio.
– Czyli nie da się osady wyegzorcyzmować?
– Próbowałem. – Duchowny rozłożył bezradnie ręce. – Może gdyby skontaktować się z diecezjalnym egzorcystą, znalazłby jakiś sposób... Ale sam nie dam rady. Wydaje mi się, że musicie się przeprosić
z Wędrowyczem.
– Przeprosić się z tym plugawym staruchem?... – Wojciech poczerwieniał ze złości. – Tan gad wykończył nam dwunastu członków rodziny w ciągu sześćdziesięciu lat! To on powinien przepraszać na kolanach i we włosiennicy...
– No to może przekupić? – podsunął proboszcz.
– A gdyby go tak zaciukać? – zagadnął Izydor. – Jak wyciągnie nogi, to zły czar pryśnie czy nie?
– Nie mam pojęcia – odparł ksiądz. – Ale stanowczo zabraniam przelewania krwi! Nie dam wam ani dyspensy na zabójstwo, ani rozgrzeszenia potem! – huknął.
– Teraz pytanie, czy Wędrowycz jest wewnątrz bąbla, czy na zewnątrz – mruknął Izydor. – Jeśli nie jest głupi, to na zewnątrz, czyli przeprosić lub przekupić nijak... A jak w środku... Hmmm... Wójt zaszedł do domu. Na piecu perkotał gar z rosołem. W drugim, mniejszym, wrzała woda na makaron.
– Jakoś sobie poradziłem z krową – zameldował syn.
– Poradziłeś sobie? – wzdrygnął się ojciec. – Siekierą?
– Nie, wygoniłem do sadu, żre trawę, a my mamy spokój. Barman mleko kupił, powiedział, że kumysu
napędzi.
– Aha...
– Sąsiedzi uruchamiają kosiarkę, stała w szopie, wprawdzie nieużywana od trzydziestu lat, ale sądzą, że do wieczora zdołają ją z rdzy doczyścić...
Wójt zjadł talerz rosołu. Nawet niezłe danie syn ugotował, tylko pierza trochę w tym pływało. Córka oglądała czarno-białego „Wilka i zająca” i przynajmniej nie marudziła.
– Gospodarujcie jakoś, mnie wzywają obowiązki – mruknął Bardak, odsuwając talerz. Podreptał do gminy. Obaj wujowie spisywali pracowicie obserwacje. Gabinet wójta... Wojciech siadł
Читать дальше