Gdy obudziłem się rankiem, byłem niemal pewien, że jednak nie będzie zajęć. Że debilna metoda wioskowego szamana i jego wnusia zadziała i że belfer dostanie przynajmniej kataru. Niestety, gdy tylko przekroczyłem próg pracowni, nadzieja prysła... To był pogrom. Szprycha, uśmiechając się promiennie, szedł po klasie i rozdawał ocenione rysunki techniczne sworzni.
– Lufa, lufa, lufa... – podśpiewywał.
Siedzący w pierwszej ławce Maciek poczekał, aż belfer oddali się na odpowiednią odległość, po
czym wyjął z kieszeni fiolkę i przechyliwszy się nad ławką, wlał zawartość do szklanki stojącej na nauczycielskim stoliku.
– Jesteście bandą patologicznych nieuków! – grzmiał belfer. – Na całą klasę tylko cztery tróje!
Rysunek techniczny to podstawa naszego przemysłu. Jak wylądujecie w zawodówkach, jeszcze mi podziękujecie!
Dzwonek przerwał jego tyradę. Dopił herbatę i wyszedł.
– I co? – Pokazałem Maćkowi rysunek ozdobiony krwistą plamą lufy. – Powiedziałeś, że gada magicznym sposobem załatwisz.
– Może by mu tak kocówę? – warknęła Gosia.
– Kocówę Szprysze!? – Artur wytrzeszczył oczy.
– Nie Szprysze, tylko naszemu drogiemu kumplowi od łapania snów – uściśliła. – Brzuch mnie bolał
od tej wieczornej diety.
– Dajcie już spokój – poprosiłem. – Spieprzył to spieprzył. Przynajmniej spróbował...
– Zaufajcie mi. – Uśmiech wrócił na twarz Maćka. – Będzie dobrze!
Ale nikt go nie słuchał. W milczeniu, rozgoryczeni poszliśmy do szatni. Szprycha wrócił do domu zadowolony jak rzadko kiedy.
– Ale im dopiekłem – chichotał w duchu. – Ruski miesiąc popamiętają. Ale teraz obiadek, potem drzemka, a po południu... – Ziewnął. – Nie, najpierw drzemka, potem obiadek – zmienił kolejność. Cisnął teczkę w kąt i uwalił się na kanapę. Przyłożył głowę do poduszki, zamknął oczy... i znowu leżał
nagi na stole.
– No i widzisz? – Rudy konował miał zasłoniętą twarz, ale po głosie można było poznać, że się
uśmiecha. – Znowu trafiłeś do nas...
– Próbowałeś się obudzić – warknął kierujący operacją. – Bardzo nieładnie.
– Ale jak to się mówi, co się odwlecze, to nie uciecze... – dodał jego towarzysz. – I nie trzęś się tak, bo ciężko będzie precyzyjnie rozcinać żywą tkankę. A przecież robimy to dla twojego dobra. Będziesz śliczną Japoneczką.
– Niestety, musisz ponieść też konsekwencje ucieczki z poprzedniego zabiegu. Za karę zrobimy ci brzydsze cycki. – Pan Czesio pokazał jeńcowi mniejszą niż poprzednio tubę silikonu budowlanego...
– Dobra, nie ma co gadać po próżnicy, nie płacą nam za nadgodziny. – Szef zespołu zdecydowanym ruchem ujął narzędzia.
– W zasadzie w ogóle nam nie płacą, robimy to w czynie społecznym – dodał ciemnowłosy. Skalpel w jego dłoni błysnął, choć był zardzewiały. Belfer szczypał się w udo z całej siły, ale tym razem to wcale nie pomogło. I nagle wszyscy oprawcy znieruchomieli. Pomiędzy nimi pojawił się
Maciek Wędrowycz.
– Dzieńdoberek. – Uśmiechnął się promiennie.
– A co ty, do cholery, robisz w moim śnie?! – wykrztusił nauczyciel. – Wynocha, to moja prywatna zmora!
– Tak mi się wydawało, że dręczą pana koszmary. A tak się składa, że mój dziadek zna się na robieniu naprawdę skutecznych łapaczy snów.
– I...?
– A mnie by się przydała piątka na koniec roku. I moim przyjaciołom z klasy też. Wrogom może pan oczywiście przylufić, przekażę listę, kto jest kto.
– Spadaj, głupku!
– Jak pan sobie życzy... – Chłopak wzruszył ramionami.
Przeszedł między nieruchomymi konowałami i znikł. Krąg postaci jeszcze przez chwilę trwał
w bezruchu, a potem...
Czternastoletnia Japoneczka imieniem Fumiko dołączyła do naszej klasy akurat tego dnia, gdy gruchnęła wiadomość, że Szprycha przepadł bez wieści. Dziewczyna śliczna jak z obrazka, a przy tym głupiutka jak gąska. Była żółta, skośnooka i paradowała ubrana w tradycyjne jedwabne kimono. Do tego nawet mówiła po naszemu! W środku zimy wniosła do naszej ohydnej budy powiew prawdziwej egzotyki. Oczywiście pokochaliśmy ją z miejsca wszyscy. Za jeden uśmiech, nie mówiąc już o pocałunku, każdy z nas skoczyłby dla niej w ogień. Dziewczyny też błyskawicznie się z nią zakumplowały. Tylko jeden Maciek Wędrowycz nie podzielał ogólnego entuzjazmu. Przez całe półrocze, które zostało nam do końca ósmej klasy, patrzył na nią wilkiem i mamrotał, że za bardzo przypomina mu zaginionego belfra. Ale kto by się świrem przejmował...
===aFBjUmZQ
Hrabia
Jakub, Semen i Józef wmaszerowali do knajpy dziarskim krokiem. Egzorcysta podszedł
do ulubionego stolika i jednym ruchem zmiótł na podłogę kufle i puste butelki. Zasiedli wygodnie na zdezelowanych krzesłach i dopiero teraz rozejrzeli się wokoło.
– Co jest grane? – zdziwił się egzorcysta.
– Może zaraza wybuchła? – zasugerował Paczenko. – Albo co?
– Nic nie wiecie? – zdumiał się barman, stawiając na stoliku flaszkę pryty i trzy szklanice.
– Nie... Ale może nam powiesz? – zaproponował dobrodusznie Paczenko.
– Ludzie boją się pić. Przedwczoraj i wczoraj znowu były ataki.
– Ataki? – zasępił się Jakub. – Chcesz powiedzieć, że duch z łąki znowu kogoś dopadł!?
– Ziemowit Bardak dostał przedwczoraj wciry. Szedł sobie normalnie Grabowiecką i postanowił
skrócić drogę. Poszedł dróżką naprzeciw kapliczki. No i tam... Jak zwykle. Duch hrabiego. Mężczyzna we fraku i meloniku czy cylindrze. Blady, z bródką.
– Tak jak poprzednio... – mruknął Semen.
– Sprał go straszliwie dębową lagą. A wczoraj tuż za synagogą dopadł Izydora Bardaka. Temu dla odmiany strasznie nakopał.
– O choroba – mruknął Paczenko. – Toż to już obrzeża Wojsławic!
– Wszyscy gadają, że lada moment wlezie nam do wioski! I jak mam prowadzić interes w tych warunkach – rozżalił się ajent.
– No, nie mazgaj się – warknął Jakub. – Z egzorcystą gadasz, nie? Załatwimy tego ducha i spokój będzie. Daj tylko trochę darmowego piwa na konto usługi, musimy się naradzić... Dwie godzinki później Jakub zdecydowanym gestem zmiótł kolejne butelki na podłogę.
– Trzeba opracować plan – zadysponował. – Duch atakuje na łąkach. Tam go nie dopadniemy, bo podmokłe w tym roku strasznie. Musimy go dorwać na drodze... – Usypał z pieprzu ścieżkę.
– Ja bym ją raczej nazwał groblą – skrzywił się kozak. – Po jednej ma bagno, po drugiej woda stoi...
– Pies z tym tańcował. Zwał, jak zwał. Jeden z nas, dobrze naprany, pójdzie na wabia. Ścieżkę otoczy się fladrami. – Rozłożył zapałki. – Na widok ducha niech przynęta ucieka w tę stronę. Wtedy reszta zamyka hrabiemu drogę ucieczki...
– Zaraz – przerwał Semen. – Jak to fladrami?
– Potrzebna jest linka i coś, co miało długotrwały kontakt z sacrum – wyjaśnił egzorcysta. – Duch otoczony czymś takim nie potrafi uciec ani się zdematerializować. Tylko uciekający przed widmem koleś
nie może przeskoczyć nad liną, bo inaczej nieważne...
– Sacrum? – zmartwił się Józef. – Toż nie zaiwanimy chyba obrusa z kościoła? Grzech to poważny, a i proboszcz łapę ma ciężką.
– No nie, obrusa faktycznie nie wypada – przyznał Jakub i zasępił się.
– A wysłużona sutanna może być? – zapytał Semen. – Na strychu starej plebanii masa tego wisi!
– Czyli problem fladr rozwiązany – zatarł dłonie Jakub. – A jak już duch będzie w pułapce, to go za łeb...
Читать дальше