– Pal diabli obowiązki, lato jest. Cieszmy się wakacjami. – Jakub sięgnął po sznurek przywiązany do cembrowiny i wyciągnął ze studni gąsiorek dobrze schłodzonego winka.
Semen nakrywał właśnie stół pod drzewem. Goście poskrobali się po głowach.
– Siadajcie do śniadania albo się natychmiast obrażę! – zagroził Jakub.
– Tylko z szacunku dla tak niezwykłego przejawu staropolskiej gościnności. – Wąsaty westchnął
niespodziewanie ciężko i pierwszy zajął miejsce na rozklekotanym krześle. Doktor Olszakowski z zadowoleniem odłożył grackę. Zlustrował wykopy i uśmiechnął się. Zrobił to po raz pierwszy od dnia, gdy przekonał się, że studentki jednak zabrały kostiumy kąpielowe.
– Dobra nasza – powiedział. – Tworzymy dziś historię. Albo odkopujemy starą...
– Co w sumie na jedno wychodzi – mruknął Kawka. – Jedno i drugie wymaga wysiłku i zegarmistrzowskiej precyzji. – Odłożył kilof.
– Nie sądziłem, że robota na wykopaliskach wymaga tyle wysiłku... – wysapał jasnowidz zaprzęgnięty do taczek.
– Furda! – machnął ręką doktor. – Najwyżej mięśnie będzie pan miał o milimetr grubsze. Studenci odczyścili sporą część domniemanego okręgu świątynnego. Jedynie w samym środku, gdzie należało się spodziewać najciekawszych znalezisk, trwało jeszcze usuwanie niewielkiej kupki piachu. Gracki zgrzytały o kamienie.
– To mi wygląda jak dwie złamane kolumny – mruknął Kawka. – Czyżby to były...
– Nogi... – Pod szpachelką Neandertalczyka błysnęły kamienne paluchy ogromnej stopy.
– Posąg bóstwa – zawyrokował Olszakowski, tamte plamy to negatywy słupów podtrzymujących ściany świątyni, a pewnie gdzieś tam płonęły ofiarne ognie...
– Przybyli chrześcijanie, zaczepili posąg linami, pociągnęli, nogi trzasnęły, a on runął na twarz, składając mimowolny hołd nadchodzącym czasom... – Oczko w natchnieniu uniósł oczy ku niebu.
– Ewentualnie mogło tak być – zgodził się doktor.
– Zobaczył pan to w swoich wizjach? – zainteresowała się Owca.
– No, tak właściwie to nie – westchnął jasnowidz. – Zazwyczaj nie miewam tak precyzyjnych przekazów z dawnych epok – dodał jakby ze wstydem. – Za to wiem, co potem się stało z posągiem.
– No to gadaj pan – przyzwolił kierownik wykopalisk. – Jeśli leży gdzieś opodal, to trzeba go odnaleźć. Taki zabytek byłby ozdobą każdego muzeum. Nie mówiąc już o tym, że wójt posikałby się ze szczęścia...
– Rozbito go młotami na kawałki i wysypano je dla utwardzenia szosy. Stąd i czarny punkt.
– Pogański bałwan mści się na nas? – zdumiał się Kawka. – Ciekawa teoria.
– Raczej pożąda krwi ofiarnej – westchnął Oczko. – Ale spokojnie, już ja gada załatwię. Muszę tylko pogadać z wójtem gminy. Niezbędna będzie drobna dotacja...
I porzuciwszy przydzielone taczki, podreptał radośnie w stronę urzędu gminy. Wójt ze swoją świtą
dotarł na wykopaliska godzinę później. Towarzyszył im jasnowidz. Przyczłapał nawet posterunkowy, widać też był ciekaw wyników badań. Przywitali się z Olszakowskim i Kawką. Włodarz gminy skinął też
głową studentom.
– Widzę, że przez tydzień odwalili tu panowie kawał dobrej roboty – pochwalił, patrząc na rozległą
plamę nagiej ziemi. – A tak konkretnie, to co udało się znaleźć?
– Pan pozwoli, że oprowadzę... – Kierownik powiódł go w stronę wykopów. – Jak pan widzi, majdan grodziska przynajmniej w tym miejscu był gęsto pokryty zabudową tak mieszkalną, jak i sakralną. Ten większy, okrągły mur otaczał teren sanktuarium. A ten mniejszy pośrodku wzniesiono wokoło posągu bóstwa. Te ciemne plamy układające się koncentrycznie podtrzymywały dach świątyni. A spalenizna pomiędzy głazami to zapewne ślad ołtarza, przed posągiem palono różne dary. Popiół oczywiście damy do analizy.
– Hmm... – mruknął włodarz gminy. – Świątynia była okrągła jak murzyńska lepianka?
– Tak.
– Fatalnie...
Olszakowski spojrzał na urzędnika spode łba.
– Dlaczego niby fatalnie? – zdziwił się.
– Kwadratowa lub prostokątna byłaby znacznie nowocześniejsza – wyjaśnił gość. – Ale jak to się
mówi, nie będziemy wybrzydzać, bierzemy z wdzięcznością, co czcigodni przodkowie dają... A tamte kwadratowe plamy?
– To ślady ziemianek i półziemianek otaczających sanktuarium. Jeszcze ich nie badaliśmy, na razie zostały tylko odsłonięte. Może kapłani tam mieszkali. Albo może pielgrzymów nocowano.
– Znaczy się bóstwo miało okrągłą chatę, a oni nowoczesne kwadratowe? – urzędnik najwyraźniej był
zagorzałym miłośnikiem geometrii.
– Na to wygląda. Za to posąg był na powierzchni, a oni żyli w norach jak szczury – mruknął
towarzyszący mu posterunkowy. – Tak źle i tak niedobrze... Prymitywy byli ci nasi przodkowie.
– Wyniki wykopalisk i tak są sensacyjne – uspokoił ich Olszakowski. – A proszę pamiętać, że dopiero zdarliśmy darń i zeszliśmy może pięćdziesiąt centymetrów! Prawdziwe sensacje zapewne dopiero przed nami. Trzeba to będzie potem ładnie zabezpieczyć i będzie można pokazywać turystom.
– Mam takie pytanie. – Wójt spojrzał badawczo. – Koncepcja pana Oczki... Z posągu podobno zostały nogi...
– Stopy. Oto one. – Olszakowski podniósł kawałek plandeki.
– Czy reszta rozkawałkowana mogła trafić na szosę?
– No nie do końca, bo w dawnych czasach nie było szos, tylko co najwyżej utwardzone trakty. A utwardzano, czym się dało – wyjaśnił doktor. – Choć mógł ją spotkać też inny los. Na przykład w Łopusznej koło Rohatynia z podobnego posągu, liczącego pierwotnie grubo ponad trzy metry wysokości, zachowały się właśnie masywne stopy i fragment łydek. Resztę pomysłowi krzewiciele chrześcijaństwa przekuli na ogromny kamienny krzyż.
– O! – ucieszył się wójt. – Widział to pan?
– Tylko na zdjęciach. Ten ciekawy obiekt zaginął podczas drugiej wojny światowej.
– Bywało tak? Z tym rozbijaniem i na szosę? – drążył temat urzędnik.
– Do tej pory natrafiono na terenie naszego kraju na kilka dawnych sanktuariów, jednak nie zawsze wiadomo, co stało się z posągami. Przeważnie zapewne były drewniane i podczas chrystianizacji spalono je...
– A kamienne?
– Nie wiemy, czy było ich dużo... A już znaleźć coś takiego to prawdziwa archeologiczna sensacja. Maciej Miechowita w tysiąc pięćset dwudziestym pierwszym roku opisał trzy kamienne posągi, które potrzaskane na kawałki leżały przed wejściem do kościoła Świętej Trójcy w Krakowie. Nasi trzymają
rękę na pulsie, kontroluje się przecież wszystkie roboty ziemne w mieście. Niewykluczone, że wcześniej czy później się je namaca. W siedemnastym wieku na Łysej Górze, w pobliżu kościoła, znaleziono
wydrążoną w skale skrytkę, a z niej wydobyto, jak to opisują, „pogańskiego bałwana starego wielce”
oraz znaczną ilość węgli drzewnych. Historia milczy, niestety, co się z nim stało. W Chęcinach niedaleko zamku jeszcze w dziewiętnastym wieku znajdowały się dwa posągi zwane Dziadem i Babą. I też
przepadły. Przed wojną we wsi Moliszewo wykopano znacznych rozmiarów posąg drewniany, prawdopodobnie przedstawiający bóstwo słowiańskie. Zanim jednak władze zdążyły zabezpieczyć
znalezisko, chłopstwo porąbało je na kawałki i spaliło. W Witowie koło Nieszawy chłop wyorał z pola posąg kamienny przedstawiający Światowida. Niestety, rozbił go młotem na kawałki, które następnie sprzedał na budowę drogi – doktor z wyraźną przyjemnością popisywał się erudycją.
Читать дальше