– Tajemnica wojskowa – burknął.
– Tak jest. – Kapitan zasalutował odruchowo i zmył się jak niepyszny.
– Psyt – rozległo się, gdy przechodził koło kantyny.
Obejrzał się odruchowo. Kapral Wiśniewski siedział w cieniu w towarzystwie może dziesięciu żołnierzy.
– Co jest? – zapytał kapitan.
– Widział pan, co przywieźli?
– Tak.
– Widzieliśmy te trumny z bliska, na nich są napisy. Drewno przez korniki zhetane, ale daty się jeszcze da odcyfrować. Te trumny mają po dwieście, trzysta lat...
– Przemyt dzieł sztuki i antyków...
– Kapitanie, pobudka. Naprawdę pan nie rozumie? – zirytował się kapral.
– Wampirów nie ma!
– A te skrzynie to co?
– Kamuflaż. Może w środku jest coś naprawdę tajnego.
– Ale jedziemy do Babilonu dopiero jutro. Dwie noce w takim towarzystwie... Ilu doczeka rana?
– Nie pierdolcie, Wiśniewski. Wam się wydaje, że wampiry istnieją naprawdę? Albo że dwóch łachmaniarzy może przejechać kradzionym hummerem przez cały Iran? To góra nas dalej testuje. Zresztą
czy w naszych rozkazach jest coś na temat wampirów?
– Melduję, że nie!
– Czyli sami widzicie. Nawet gdyby istniały, to nie nasza sprawa. Mamy przekazać posterunek sojusznikowi. Przekazaliśmy i – tu rzucił wulgarną nazwę męskiego organu płciowego – teraz wystarczy relaksować się i czekać na ewakuację!
– Dobra, sami widzicie, że nie łapie – westchnął kapral. – Kapitanie Malinowski, jesteście aresztowani.
Kapitan nie zdążył nawet mrugnąć i już leżał rozciągnięty na ziemi.
– Obejmuję dowodzenie! Skuć w małpę, zakneblować i do karceru! Wypuścić tych konsultantów, a tego, co jest egzorcystą, do mnie!
– To już nie taka wojna jak kiedyś – sarkał Semen, drepcząc z kąta w kąt.
– A co ci się nie podoba? Niezły garażyk... – Wędrowycz poklepał dłonią stalową ścianę komórki, w której ich zamknięto.
– Na wojnie się strzela do wroga, kopie okopy, jeździ nocą konno i chwyta języka... A to? Gówno jakieś. Co za honor walić bombą ze zdalnie sterowanego bezzałogowego samolotu? Przecież cała radocha wojny sprowadza się do tego, żeby spojrzeć wrogowi w kaprawe ślepia, zanim mu się szablą
łeb upitoli albo bagnet w kiszki wsadzi!
– Jesteśmy tu z misją pokojową – przypomniał mu Jakub. – My ich mamy cywilizować, alkoholizować
i okupować, a nie zabijać.
– Żebym wiedział, że to ma być tak dziadowsko łagodna wojna, tobym nie pojechał!
W tej chwili drzwi otworzyły się ze zgrzytem i dwaj komandosi wnieśli do środka kolejnego więźnia. Był skuty i związany jak baleron. Mimo knebla rozpoznali w nim dowódcę posterunku.
– Masz rację – westchnął Jakub. – Coś się popsuło. Zobacz, co ci zdziczali żołnierze zrobili z własnym dowódcą...
– Panowie – zwrócił się do nich jeden z komandosów – nowy dowódca posterunku, kapral Wiśniewski, prosi panów do siebie celem konsultacji.
– A może to nie są jednak takie złe czasy – mruczał Jakub, drepcząc do kantyny. – Niby bunt, ale najwyraźniej władzę przejął człowiek, który ma łeb na karku, a w każdym razie potrafi uszanować
specjalistę...
Kapral Wiśniewski czekał u szczytu stołu. Na blacie ułożono z puszek i pudełek sucharów plan obozu.
– To nie będzie obiadu? – zmartwił się kozak.
– Melduję się na wezwanie. Czym mogę służyć? – zagadnął Wędrowycz.
– Sprawdziliśmy pańskie dossier w sieci – powiedział Wiśniewski. – I wzbudza ono nasz ogromny szacunek. Wynikła nam właśnie pewna nader trudna i delikatna przy tym sytuacja...
– Proszę referować – zarządził Jakub.
Kapral Wiśniewski w galowym mundurze wyprężył się przed majorem Antonescu.
– W imieniu kapitana Malinowskiego mam zaszczyt zaprosić panów na obiad. Proszę też o pozwolenie wydzielenia misek z gulaszem dla waszych wartowników.
– Udzielam zgody. Będziemy za pięć minut.
Rumuni zasiedli po lewej stronie stołu, Polacy po prawej. Dwaj starcy ubrani w fartuchy i kucharskie czapki z wprawą rozstawili miski z kaszą pokrytą parującym gulaszem z wielbłąda. Wygłodniali żołnierze rzucili się na jedzenie. Rumunom w trakcie posiłku stopniowo zaczęły kleić się
oczy i wreszcie wszyscy posnęli. Tylko major okazał się odporny. Siedział otumaniony, ale nie zamknął
oczu. Związali go.
– Skuć? – zapytał kapral Wiśniewski, wskazując pozostałych.
– Słońce już nisko, to może poczekać – pokręcił głową Jakub. – Opium uśpi ich na jakieś sześć godzin. Najpierw wampiry.
– Żołnierze! Na moją komendę krzesła łam! Bagnety wyjm! Kołki strugaj! – ryknął Wiśniewski.
– To wprawdzie bukowe drewno, ale powinno wystarczyć – tłumaczył Jakub. – Osika, wiadomo, najlepsza, ale za miękka trochę i mebli się z niej nie robi...
Słońce zachodziło. Polscy komandosi pospiesznie wywlekali trumny na placyk, rozbijali wieka kolbami i wysypywali ciemną rumuńską ziemię. Wampiry obezwładnione światłem słonecznym broniły się raczej niemrawo. Kołki wchodziły w blade ciała z paskudnym chrzęstem. Większość krwiopijców rozsypała się w pył, z niektórych zostały szkielety.
Rumuński major, stojąc pod strażą, patrzył na to pobladły. Wyglądał na załamanego, a może tylko opium go tak sponiewierało.
– Popatrz na to z drugiej strony – poradził mu życzliwie Semen. – Byłeś u wampirów chłopcem na posyłki, a teraz jesteś wolnym człowiekiem.
Major Antonescu nic nie odpowiedział. Może dlatego, że nie rozumiał po polsku?
Resztki trumien i kości zwalono na stos. Glebę przesiano i rozsypano.
– Warto chyba jeszcze napalmem to potraktować? – zamyślił się kapral Wiśniewski.
– W zasadzie nie trzeba, ale lepiej mieć dwieście procent pewności niż tylko sto procent – uśmiechnął
się Jakub. – I prosilibyśmy zatankować naszego hummera. Mamy w końcu robotę do wykonania... Generał dowodzący misją przybył następnego dnia około południa. Ciężki helikopter siadł na lotnisku. Polscy komandosi, ustawieni w karny dwuszereg, zaprezentowali broń.
– Kapral Wiśniewski melduje posterunek! Stan dwudziestu dwóch minus jeden w karcerze. Ponadto dwudziestu jeńców z rumuńskiego kontyngentu. Melduję też o zlikwidowaniu szesnastu wampirów.
– Co wyście zrobili!? – Generał, widząc niedopalone resztki trumien i kości, aż się zapluł.
– Melduję, że wobec pasywności kapitana Malinowskiego aresztowałem go i objąłem dowództwo!
Wybiliśmy tałatajstwo do nogi! A chroniących ich Rumunów odurzyliśmy opium, związaliśmy i planujemy rozstrzelać. Za kolaborację z martwiakami.
– Ty durniu – syknął głównodowodzący. – Ty skończony kretynie. Te wampiry to była ściśle tajna doborowa specjednostka sił NATO. To byli nasi najlepsi żołnierze, a wyście ich... jak?
– Melduję, że kołkami...
– Wy debile! Te wampiry miały tu pozostać już na zawsze jako oddziały okupacyjne.
– Yyy...
Zawstydzeni komandosi spuścili głowy.
– Popełniliście błąd, Wiśniewski. Ale nie martwcie się – dowódca jakby złagodniał. – Da się to jeszcze naprawić. Sami to naprawicie – syknął.
– Tak jest!
Kapral, z niepokojem patrząc w oczy zwierzchnika, dostrzegł w nich błysk pomysłu. Epilog
Irak, wiosna 2138 roku
Porucznik Wiśniewski wypełzł z kryjówki, dopiero gdy słońce na dobre skryło się za horyzontem. Wdrapał się na wydmę i rozłożył antenę. Od dobrych pięćdziesięciu lat nie miał łączności z centralą, na szczęście starożytny polski satelita wiszący gdzieś tam w górze jak zwykle natychmiast zareagował na sygnał. Uruchomił palmtop i wyświetlił aktualizowaną na bieżąco mapę pustyni. Skan satelitarny... Źródło podczerwieni w odległości dwudziestu trzech kilometrów? Uruchomił namierzenie. Skalibrował
Читать дальше