– Na tym są amerykańskie oznaczenia! I to z Afganistanu, a nie z Iraku.
– Kurde, trochę żeśmy coś pomylili – zirytował się Jakub. – Tyle tych arabskich krajów, ubierają się
też podobnie... Ale tu jest Irak, no nie? Trafiliśmy znaczy?
– Skąd to macie? Tego hummera?
– Z parkingu – wyjaśnił kozak z godnością. – Podobnego jak ten tutaj. Tam też takie słupki były i siatka, a wokoło worki z piachem i zasieki. Identyko niemal, wedle tych samym norm ISO jakby stawiane.
Malinowski wyświetlił sobie w palmtopie listę straconego i zaginionego sprzętu, wstukał numery ewidencyjne. Pojazd na liście figurował jako skradziony we wschodnim Afganistanie.
– Zwinęliście Amerykanom wóz i przejechaliście tym przez cały Iran!? – wykrztusił.
– A czemu nie? – zirytował się Semen. – Iran, Irak, jeden czort, jak dla mnie, ale skoro mieliśmy być
w Iraku, tośmy szukali...
– Zatrzymaliby was – burknął Wiśniewski.
– No i zatrzymywali – wzruszył ramionami kozak. – Jedni, drudzy, trzeci, czwarci... Pomędzli po swojemu, ale nie wiem co, bo ja po persku nie gadam raczej. Ale swojskie chłopaki, poczęstowaliśmy bimbrem i puszczali. Arab nie wielbłąd, pić musi.
– Irańczycy to nie Arabowie, tylko Indoeuropejczycy! – zauważył kapral. – Afgańczycy też!
– A dla mnie wsio ryba. Chodzi w burnusie i ma kałacha, znaczy się potencjalny wróg. Czyli albo trza zabić, albo się zakumplować – odszczeknął się ten w gumofilcach.
– Jeszcze raz po kolei! – zażądał kapitan.
– No więc na początku to było tak: siedzimy sobie u mnie w chacie na Starym Majdanie i pijemy samogon, a tu nagle łomot do drzwi – zaczął Jakub. – Otwieramy, a to listonosz. Myślałem, że może wreszcie emeryturę zaczną mi płacić, ale nie. Pismo polecone przyniósł, a z nim było czterech kafarów z żandarmerii wojskowej, żeby sprawdzić, czy faktycznie nam to wezwanie dostarczył...
– Po cholerę tak detalicznie tłumaczysz! – zirytował się kozak. – Do rzeczy przejdźmy. Lecieliśmy z naszym kontyngentem. W Turcji na lotnisku, jak była przerwa w locie, dogadaliśmy się z mechanikiem i sprzedał nam trochę tego zajzajeru do rozmrażania szyb. Tylko masa chemii tam była wpierniczona, to nam to za bardzo w głowie zaszumiało i chyba pomyliliśmy maszyny. Mieliśmy trafić do Iraku, a dolecieliśmy gdzie indziej i nie z naszymi, tylko z Francuzami. No i Amerykanie wzięli nas do niewoli. Zrobiliśmy małą zadymę, zabraliśmy im samochód i jesteśmy. Przepraszamy za spóźnienie, ale nadrobimy jakoś ten tydzień... Nadgodziny weźmiemy czy coś.
– Zabraliście auto...
– Wojna jest, nie? Łupy wojenne, zwłaszcza sprzęt i złoto, wzmacniają obronność ojczyzny. Ale cywilów żeśmy nie rabowali. Za tę rozjechaną po drodze krowę zapłaciliśmy prawdziwą amerykańską
radiostacją! A, i niech pan powie kucharzowi, żeby przejrzał bagażnik, część tej wołowiny może się
jeszcze nada na rosół. Nie mamy lodówki, a nie było liści łopianu, żeby mięso zawinąć...
– I jeszcze to opium – przypomniał mu Jakub. – Mamy dwa kilogramy opium. Najlepszego afgańskiego.
– Y...
– Wymieniliśmy skrzynkę konserw na...
– Za narkotyki rozstrzeliwujemy! – Malinowski odzyskał głos.
– Oj tam, narkotyki. Przecież nie po to kupowaliśmy, żeby się naszprycować, tylko żeby nasza armia miała środki przeciwbólowe. – Wędrowycz wypiął dumie pierś.
– Mówiłem ci, że od dawna zamiast opium stosuje się morfinę – marudził kozak.
– Czy może pan powtórzyć, skąd jest ten pojazd? – Kapitan tytanicznym wysiłkiem woli usiłował
opanować zamęt w głowie.
– Ukradliśmy tym sukinsynom, co nas złapali. – Tym razem to kozak wypiął z dumą pierś.
– Ależ Amerykanie są przecież naszymi sojusznikami – wykrztusił dowódca.
– Co? – zdumiał się Semen.
– Mówiłem, że są, to nie chciałeś wierzyć! – ucieszył się Jakub.
– Ale co to niby za sojusznicy!? – obraził się Semen. – Złapali nas, skuli, zamknęli w karcerze, przesłuchiwali, zabrali nam papiery i manierkę z samogonem...
– No i co? Ci też nas złapali, skuli i przesłuchują. I też samogon zabrali. Widać na tej wojnie taki zwyczaj – podpuszczał go kumpel.
– Hmmm... Myśmy za cara z sojusznikami takich rzeczy nie robili!
– Czasy zdziczały – westchnął Jakub. – Upadają obyczaje... Polak Polakowi dziś Niemcem...
– O kuźwa... Sojusznik rzecz święta. To może by im to oddać? – Semen kopnął oponę hummera.
– I przeprosić by wypadało... – uzupełnił jego towarzysz z kwaśną miną. – Narobiliśmy bydła.
– Ale to oni zaczęli! Jak nas o ziemię rzucili, kolano rozbiłem!
– A na razie jesteście aresztowani – podsumował przesłuchanie Malinowski. – Do karceru ich. Jakuba i Semena wyprowadzono.
– Co o tym sądzicie, kapralu? – zapytał kapitan dowódcę patrolu.
– Bujda na resorach – wzruszył ramionami Wiśniewski. – Nie wysyła się stuletnich dziadów w misję
wojskową, w dodatku ubranych jak strachy na wróble. No i ta bajeczka, że zaiwanili hummera Amerykanom... Kupili pewnie od irańskich przemytników.
– Mieli jakieś dokumenty?
– Tak jest! Tylko, powiedzmy, trochę niestandardowe. – Wyciągnął z kieszeni carski paszport
i hitlerowską kenkartę.
– Ale gadają po naszemu i od obu zionie jak z gorzelni. Polacy jak w mordę strzelił. Rozumiesz coś
z tego?
– Melduję, że nie! We łbie mi się miesza...
– Wydaje mi się, że dowództwo nas po prostu testuje. Dali nietypowy problem i sprawdzają, jak zareagujemy.
– I jak zareagujemy? – zaniepokoił się kapral.
– Nijak. Przesłuchaliśmy wstępnie. Procedura wypełniona. Teraz w kajdany ich i odstawiamy pojutrze do Babilonu. Niech tam sobie sprawdzają, co to za ptaszki.
Rumuni przyjechali punktualnie o czternastej. Kapitan obserwował konwój zaskoczony. Cztery ciężarówki, dwa transportery opancerzone...
– Mają chyba kupę sprzętu – zauważył. – Zmiana taktyki się szykuje czy co? Zresztą to nie moja sprawa.
Wyszedł na placyk. Z pierwszego transportera wygrzebał się dowódca sojuszników.
– Major Antonescu – zasalutował.
Polak także się przedstawił. Wymienili uścisk dłoni.
– Zdaję posterunek!
– Obejmuję posterunek...
– Rozprowadzający Grzegorczyk, na mój rozkaz zdjąć naszych i przekazać warty.
– Rozprowadzający Iliescu, na mój rozkaz objąć i obsadzić warty. Drogi kolego – major zwrócił się
do Polaka – potrzebujemy magazynu na nasz... hmm... sprzęt.
– Wolna powierzchnia jest tam. – Malinowski wskazał plac składowy nakryty siatką.
– Potrzebuję magazynu całkowicie ciemnego. Nasz ładunek jest bardzo wrażliwy na światło.
– W takim razie proponuję opróżnić magazyn sprzętu geodezyjnego. Wszystko popakowane jest w kontenery, może sobie stać pod gołym niebem choćby rok.
Rumuńscy komandosi uruchomili wózek widłowy i w pół godziny oczyścili namiot z blaszanych skrzyń. Następnie podnieśli plandeki na ciężarówkach.
– Yyyy... co to jest? – wykrztusił Malinowski.
– Nic takiego, zwykłe trumny – wyjaśnił major Antonescu.
– Ale one są drewniane!
– No to co?
– Przecież zwłoki żołnierzy poległych podczas misji wysyła się ze względów sanitarnych w trumnach metalowych...
Rumun uciekł spojrzeniem na bok.
– Nie przewidujemy żadnych strat w ludziach – bąknął. – W tych trumnach jest ziemia i inne takie.
– Inne takie?
Читать дальше