– Poprosimy Birskiego o litr mineralnej, niby że nas suszy. Normy europejskie nakazują dać
zatrzymanym wodę. Zmieszamy jedno z drugim i będziemy potrząsać, aż uzyskamy wódkę homeopatyczną. Wprawdzie nie będzie miała smaku ani zapachu gorzałki, ale powinna zadziałać...
– O Boże... – Kozak odwrócił się do niego plecami.
Nim zasnął, poprzysiągł sobie solennie nigdy więcej nie ciągać kumpla na odczyty naukowe... Księżyc przesłoniły chmury. Głęboki cień pokrył walające się wokół odpadki.
– Bimbru, bimbru, bimbru! – zawodziły Bardaki zombiaki.
Przegniłe palce wczepiły się w deski. Przeraźliwie zatrzeszczało pękające drewno i drzwi prowadzące do loszku poddały się. Pokryte liszajami rozkładu pięści roztrzaskały dekle beczek. Zabrzęczały blaszane kubki i najlepszy Jakubowy samogon zagulgotał w pełnych robactwa gardzielach. Na szczęście egzorcysta nadal siedział w areszcie, więc nie musiał patrzeć na ten horror...
===aFBjUmZQ
Szczęki
Jakub szedł przez plac targowy, macając od niechcenia wzrokiem wyeksponowane towary. Gliniane garnki, zabawki z drewna, dywany, kryształowe wazony i temu podobne wyroby nie wzbudzały jego większego zainteresowania. Z tyłu targowiska, bliżej sklepu, handlowano żywym inwentarzem. Krów było kilka, koń tylko jeden, za to na furach w drewnianych klatkach pokwikiwały świnki, gdakały kurczaki i gęgały gęsi.
– Kupię świnię, utuczę, zaszlachtuję i sprzedam rąbankę miastowym, a do tego kiełbas narobię
i uwędzę – rozważał egzorcysta. – Choć z drugiej strony czy to ma sens? Karmić trza, a kiełbasę to można w sklepie kupić... Albo na ten przykład taka krowa. – Spojrzał z niechęcią na łaciatą krasulę. – Kupisz taką i co dzień jak w kieracie zasuwaj. Trzeba sianem karmić, na wygon gonić, zeżre takie bydlę dużo, to i obsra pół podwórza... A tu jeszcze doić należy dwa razy dziennie, cieląt narobi, będą ganiały w okólniku. Mleko, masło, sery, kto to wszystko zeżre? Gdzie krowy, tam i muchy... Gęsi? Hałasu narobią, a potrawy na gęsim smalcu to dla Żydów zdrowe, ja prosty chłop jestem, jeszcze by mi zaszkodziło koszerne jedzenie. Bez sensu. To już traktor lepiej. – Wyłowił wzrokiem trzydziestoletni wrak popularnego ursusa. – Jak się nim nie jeździ – zamruczał – benzyny w zasadzie nie trzeba lać, a rdzewiejąc w kącie podwórza, podnosi prestiż gospodarza...
– A po kiego grzyba ci ten prestiż!? – Semen nieoczekiwanie klepnął go w ramię. – Mało masz szacunku we wsi?
– No fakt – rozchmurzył się Jakub. – To znaczy, że nic nie muszę kupować. A ty czego szukasz? Fiuuu...
– gwizdnął przez zęby, widząc, że jego przyjaciel piastuje pod pachą drewniane pudło z ekskluzywnym zestawem kredek. – Co ty, w artystę chcesz się bawić? Znaczy tak nudno na emeryturze?
– Spylić próbuję – westchnął Semen. – Ale nie idzie. To takie z górnej półki, dla zawodowych grafików i prawdziwych malarzy. W Lublinie widziałem podobny zestawik za siedem stówek, tu nikt nie chce dać choćby jednej – rozżalił się. – Gadają, że dla dzieci do szkoły to osiem kolorów albo dwanaście co najwyżej.
– Hmmm... To faktycznie żaden biznes. Ale co ci do łba strzeliło, żeby to kupować?
– Ja tego nie kupowałem przecież.
– To skąd masz? – nie zrozumiał Jakub. – A, niemieckie może? Łup, znaczy się, wojenny?
– Chyba cię porąbało, wojna była pięćdziesiąt lat temu!
– Tak? Ależ ten czas zasuwa... – zdumiał się Wędrowycz. – No to gadaj. Skądeś to wytrzasnął?
– Żebym to ja wiedział... Wyobraź sobie, idę wczoraj spać. Much w pokoju latała masa, ale zapodziałem gdzieś packę. Gazetą wybiłem tylko te, co nisko siedziały, a cholery cwane i wiele się
ukryło na suficie. To pomyślałem, że jak tak, to schowam sztuczną szczękę, po co mi mają po niej nocą
muchy łazić?
– Słusznie, nieprzyjemnie potem brać coś takiego do gęby...
– Wsadziłem ją pod poduszkę, rano patrzę, a tu zamiast szczęki kredki leżą. Dobrze, że miałem zapasową. Tylko w głowę zachodzę, kto się mógł połaszczyć... A może to jakiś głupi dowcip?
Pomyślałem, spylę kredki i kupię psa jakiegoś, to nie będą mi po nocy do chałupy włazili...
– Psa można ze schroniska za darmo dostać. Adaptacja to się nazywa czy jakoś tak – doradził Jakub. –
Powiadasz, że włożyłeś zęby pod poduszkę, a rano zamiast szczęki było pudło kredek?
– I to jakich, sam zobacz! Osiemdziesiąt kolorów świecowych, czterdzieści kolorów ołówkowych, do tego ołówków dziesięć różnych i temperówka nawet. Komu tyle potrzeba?!
– Wróżka Zębuszka – mruknął Jakub.
– Że co? – zdziwił się Semen.
– Istota taka. Za granicą, jak dzieciakowi wyleci ząb, chowa go pod poduszkę, a ona przychodzi po nocy, zabiera go, a w zamian zostawia pieniążek albo podarek... Swoją drogą, nieźle twoją klawiaturę
wyceniła. Kredki za siedem stów, a zęby przecież stare i intensywnie używane...
– Nie słyszałem nigdy o takim stworze.
– Bo to w anglosaskich krajach raczej grasuje – wyjaśnił Jakub. – Do nas to zachodnie tałatajstwo dopiero od niedawna się pcha... Ale skoro się smerfy na cmentarzu w lesie zalęgły, to i inne bydełko się
pojawi. Gumisie na ten przykład, Muminki. To tylko kwestia czasu.
– I będziemy je tłuc?
– No ba!
– I zaczniemy od tej cholery, która zaiwaniła mi szczękę...
– Naturalnie.
– Może lepiej jej nie zabijajmy tak od razu... – zgłosił obiekcje kozak.
– Oczywiście, najpierw tortury. Albo nawet po dobroci. Nic się nie bój, odzyskamy twoje ząbki!
Tylko trzeba się za to zabrać odpowiednio naukowo. Po pierwsze przynęta...
– Mam niby drugą szczękę, ale to już trochę ryzyko jest – zachmurzył się Semen. – Bo kredkami suszonej kiełbasy nie pogryzę przecież...
– Ja mam kawałek zęba słonia, a końskich i krowich to do wypęku się w szopie wala – zadumał się
Jakub. – Ale patrząc z drugiej strony, wróżka zaprawiona w stomatologii chyba się na to nie nabierze...
– Złapała się za sztuczne, to znaczy, że szczególnie bystra nie jest – rozważał kozak. – Czyli da się taką
oszukać.
– Tak sądzę, ale dobre oszustwo musi być trochę bardziej finezyjne... – Egzorcysta poskrobał się po głowie. – Potrzebujemy trochę ludzkich zębów...
– Może nakopiemy używanych na cmentarzu?
– Może, ale wydaje mi się, że są metody prostsze, bardziej legalne i etyczne...
– Wybijemy Bardakom! Środa dzisiaj, na pewno siedzą w knajpie i oblewają swoje kopiejkowe interesiki... – zapalił się Semen.
– Tak byłoby najlepiej – westchnął jego przyjaciel. – Wejść, sprowokować awanturę jakąś niezbyt inteligentną odzywką, wklepać, pozbierać urobek. Ale wydają córkę za mąż i do końca tygodnia mam z nimi rozejm. Niby dziadek mówił, że słowa danego Bardakom nie należy koniecznie dotrzymywać, ale zapłacili uczciwie, to niech mają. A tu w naszym przypadku trzeba działać szybko, zanim wróżka opuści okolicę. Gibajmy do ośrodka zdrowia.
– Gdzie?! O nie! Ja żadnego ze swoich nie poświęcę! Za mało ich zostało!
– Nie bój żaby! Dyżur gminnego zębodłuba był przecież wczoraj, a śmieciarka jeździ jutro. Przeryjemy konowalski śmietnik i poszukamy tego, co powyrywał.
Pół godziny później Jakub wynurzył się z kontenera na śmieci jak orka z oceanu. Odczepił pozieleniałą
amputowaną rękę, która uczepiła się jego kieszeni.
– Osiemnasty. – Pokazał przyjacielowi zaciskany w dłoni siekacz.
Читать дальше