najbliżej stojące dziewczyny.
– Poproszę bilet rodzinny – zwrócił się do biletera. – Jestem szejk Muhamed, to moje trzy... Znaczy się... – przeliczył szybko schwytane – cztery żony i ulubiony eunuch, który wedle naszych obyczajów też
poniekąd należy do rodziny. – Wskazał Jakuba.
– Cztery żony? – zdziwił się ochroniarz, taksując chichoczące nastolatki spojrzeniem.
– Coś ci się nie podoba, rasisto? Unia Europejska ochroni mnie przed dyskryminacją! Bilet rodzinny na film poproszę, a jak nie, to zadzwonię na skargę do redakcji „Wybiórczej”!
– Film to wieczorem będzie. Teraz sala jest najęta na prelekcję o homeopatii. Na odczyt wstęp wolny
– wzruszył ramionami bileter, gestem wskazując kierunek.
– Aha. – Semen puścił licealistki i przenicował papachę na właściwą stronę.
– Nie ma filmu? – skrzywił się Jakub.
– Co z tego? Posłuchamy, jak naukowce gadają, dowiesz się czegoś ciekawego.
– Wolę być szczęśliwy niż mądry! A jakbym chciał się wykształcić, tobym nie podpalał szkoły...
– Wykładu zawsze warto posłuchać!
– No dobra, niech będzie moja strata. Pal diabli, i tak nie mamy nic innego do roboty... – Jakub skrzywił się, ale ruszył w stronę sali. – A za tego eunucha powinieneś dostać w ryja – burknął. – Ale wybaczam ci z przyczyn ekonomicznych.
– Znaczy się dlatego, że zaoszczędzić chciałem?
– Nie, dlatego, żebyś nie musiał bulić za wstawienie nowych zębów!
Zasiedli wygodnie w fotelach, z cholew butów wyciągnęli piersiówki. Na scenę wyszedł prelegent i zaczął nawijać. Mówił długo, ale nawet ciekawie.
Zaraz po odczycie obaj starcy pobiegli chyżo na autobus. Kupili u kierowcy bilety, zasiedli na końcu pojazdu, wyciągnęli flaszkę pryty i zagrychę.
– Kto by pomyślał? – mruknął Jakub, odkorkowując butelkę. – Pamięć wody...
– Homeopatia to bzdura na kółkach – mruknął kozak. – Sam pomyśl, gdyby to była prawda, że lek rozcieńczony milion razy działa równie mocno albo i mocniej niż nierozcieńczony, to przecież cały przemysł farmaceutyczny by splajtował.
– Czemu? – nie zrozumiał Jakub.
– Bo jednym opakowaniem aspiryny wyleczyłbyś milion luda! I co wtedy robić z resztą?
– Ludzi? Wystrzelać może... – Wędrowycz poskrobał się po głowie z frasunkiem.
– Z resztą leków, pacanie! Przecież taka fabryka na godzinę produkuje kilka tysięcy tabletek.
– Sprzedać?
– Komu niby?
– Chińczyków jest miliard. Jakby ich ptasia grypa wzięła w obroty, to z tysiąc opakowań by wzięli... A cenę można wtedy tak podkręcić, żeby się skalkulowało. Parę eurosów za tabletkę... – umilkł, zaplątawszy się w zawiłościach ekonomii.
– Tak czy inaczej, to mi się wydaje cholernie niebezpieczne – irytował się Semen. – Jeśli to lipa, masa ludzi się nabierze i straci pieniądze. A jeśli to naprawdę działa, ekonomia kraju ucierpi... Każdy, najszlachetniejszy nawet wynalazek może się obrócić na szkodę ludzkości – zacytował Bułyczowa.
– Na szkodę? – Zaciekawiony Jakub oderwał spojrzenie od etykietki wina.
– No a co?
– Na szkodę! – zarechotał egzorcysta. – To jest myśl!
– O czym ty znowu pieprzysz?
– O Bardakach, oczywiście. – Zatarł dłonie. – Dawno się już sukinsynom zbierało. Pora na ostateczną
rozprawę. Chcą wojny, to będą ją mieli!
– Jakub, oszczędź ich!
– Od hiperinflacji w osiemdziesiątym dziewiątym w moim słowniku nie istnieje słowo „oszczędność”!
– Ale przecież oni już od dawna siedzą cicho – nie zrozumiał kozak.
– Przyśnili mi się!
– No cóż, lepszy byle jaki powód niż żaden – przyjaciel przyznał Jakubowi rację. – Ale co tu ma do rzeczy homeopatia?
– Zobaczysz! Przyjdź wieczorem nad ich sadzawkę...
Sadzawka, w której znienawidzony ród hodował karpie, znajdowała się na łąkach, w pewnym oddaleniu od ulicy Krasnystawskiej. Tylko krzywy płot i krzaki porzeczek oddzielały ją od posesji Izydora Bardaka. Gdy Semen przybył na miejsce, jego przyjaciel moczył już nogi w wodzie. Obok stała butelka z zielonego szkła i parciana torba wypchana czymś obłym.
– Co to za flaszka? – zaciekawił się kozak.
– Trucizna na szczury – wyjaśnił Jakub. – Przedwojenna, jeszcze ze starego zapasu. Pierońsko skuteczna, na bazie strychniny. W sam raz na takich bydlaków jak oni... I mam cały litr.
– Nie kapuję. – Semen pokręcił głową. – Co niby chcesz z tym zrobić?
– Truć.
– Karpie?
– Nie, Bardaków.
– Niby jak!?
– No to popatrz. – Egzorcysta przechylił butelkę i wylał jej zawartość do stawu. – Rozcieńczam truciznę sadzawką, czyli jakieś milion razy, i uzyskuję w ten sposób strychninę homeopatyczną. Najstraszliwszy jad w dziejach ludzkości, a przy tym kompletnie niewykrywalny. Woda z sadzawki przesiąknie do ich studni i gotowe!
– Ty to chyba spałeś na tej prelekcji – zirytował się kozak. – Pamiętasz, co mówił ten gość
o potencjonowaniu? Znaczy się, żeby woda zapamiętała, że jest trucizną, musisz nią odpowiednio potrząsnąć...
– Oczywiście, że o tym pomyślałem – obraził się Jakub, otwierając torbę. Kozak tylko syknął, widząc jej zawartość. Egzorcysta wyjął dziesięć granatów i ułożył je w rządku.
– He, he, he – zaśmiał się złowieszczo i wrzucił pierwszy do stawu.
Rąbnęło, że hej. W powietrze wystrzelił istny gejzer. Karpie wypłynęły do góry brzuchami. Jakub poczekał, aż fale trochę się uspokoją, i cisnął kolejny ładunek. Zza pobliskiego płotu wyjrzały zaciekawione głowy.
– Może dajmy sobie spokój? – zaproponował kozak.
– Niech się gapią, wiejskie ćwoki! – Jakub wyciągał właśnie zawleczkę z trzeciej cytrynki. – Wyrok na nich już wydany!
Otumanieni kolejnymi wybuchami, nie zauważyli nawet nadjeżdżającego radiowozu. Skonfiskowane granaty ponuro błyszczały w świetle jarzeniówki. Birski, stukając w klawisze komputera, wypełniał protokół zatrzymania.
– Doigraliście się – warknął pod adresem aresztantów. – I co my teraz mamy z wami zrobić?
– Obaj dawno przekroczyli osiemdziesiątkę – zauważył trzeźwo Rowicki. – Sąd im wlepi w zawieszeniu. Szkoda paliwa, żeby ich wieźć do Lublina...
– No niby racja... Żeby to była komuna, tobyśmy im wklepali pałami... – Birski z rozrzewnieniem wspominał dawne, dobre milicyjne czasy. – A tak co?
– Czterdzieści osiem godzin na uspokojenie w loszku pod posterunkiem – zasugerował jego zastępca. –
To im dobrze zrobi.
– No dobra – westchnął szef. – Słyszeliście? Do aresztu! A tylko spróbujecie stawiać opór... –
Rozmarzony zakręcił tonfą.
– Dobra, dobra, po co tak nerwowo? – burknął Jakub. – Takie wasze zbójeckie prawo emerytów więzić...
– Jakub, co ty pieprzysz? – Kozak dał mu sójkę w bok. – Co z ciebie za emeryt? Dostałeś kiedykolwiek choćby złotówkę z ZUS-u?
Ale posłusznie poczłapali po schodkach do celi.
– Prześpię się chyba, czas szybciej zleci. – Semen pomacał pryczę, a potem ułożył się na niej i nakrył
wyleniałym pledem.
– Coś znalazłem – mruknął Wędrowycz. – Nasi tu byli...
W jego ręku połyskiwała mała buteleczka po żubrówce.
– Rzuć to, pusta...
– Wiesz, tak sobie myślę – Jakub oglądał „małpkę” pod światło żarówki – tu zostało z centymetr wódki...
– To co? – nie zrozumiał Semen. – Na zwilżenie warg. Smaku sobie tylko narobisz.
Читать дальше