– Czyżbyście już wywalili gnój? – zdziwił się gospodarz.
– Ano, robota wykonana – potwierdził Wędrowycz. – Pańscy robotnicy trochę nam pomogli. Obornik już rozrzucony po polach, gruz poszedł na utwardzenie drogi, żelastwo pojechało do skupu złomu... Znaleźliśmy też dawnego brygadzistę. Trochę go obornik zmumifikował, ale rano skoczy się po proboszcza, pogrzeb w południe chyba.
– Trup?!
– Leży pod jabłonką, nakryliśmy plandeką. Gliniarzy nie ma co zawiadamiać, kipnął ponad dwadzieścia lat temu, jak go do tej pory nikt nie szukał, to nie ma co zakładać spawy. – Egzorcysta wzruszył ramionami.
– Zagoniliście tych leserów do roboty? – zdumiał się dziedzic. – A może chcielibyście pracować dla mnie? Potrzebuję, że się tak wyrażę, ekonomów...
Semen uśmiechnął się do swoich myśli. Gdy był mały, często marzył o takiej posadzie. Chodzić po polu w czerkiesce, wysokich skórzanych butach, z nahajką w ręce...
– Kuszące, ale za stary już jestem – wykręcił się.
– Ja też się do tego nie nadaję – dodał Wędrowycz.
Nie chciał mówić wprost, że mu świadomość klasowa nie pozwala... Ruszyli do stajni. Hrabia w marszu odliczał banknoty. Nagle w pół kroku zatrzymał się jak wryty.
– No więc gnój uprzątnięty – powiedział z dumą Jakub. – Należy się trzysta.
– Chwileczkę, ale gdzie jest stajnia? – wykrztusił kapitalista.
Egzorcysta popatrzył mu głęboko w oczy. W mózgu właściciela coś trzasnęło. Poczuł straszliwy zamęt w głowie. Na szczęście każde kolejne słowo najemnego robola pozwalało mu odzyskać właściwy osąd sytuacji.
– Stajnia była przecież do rozbiórki, mieli ją zburzyć pańscy ludzie, a potem postawić nową, ale przecież nie jest jeszcze gotowy projekt architektoniczny... Bo przecież jeździł pan do miasta poszukać
odpowiedniego fachowca?
– Co? A tak... Do diaska, na śmierć zapomniałem... Tak, tu są wasze pieniądze... Daleko na łąkach ryczały krowy. Zapadał ciepły letni zmierzch.
– Z tą wodą było niegłupie, szkoda, żeśmy nie zdążyli – dumał Wędrowycz.
– Herkules wykonał dwanaście prac, oczyścił stajnię Augiasza, zabił hydrę, pojmał łanię, wykradł
jabłko, zaiwanił piekielnego psa... – kozak przypominał sobie wiadomości szkolne. – Te zadania były właściwie niewykonalne, ale poradził sobie... Dało mu to wielką sławę i zdjęło z niego klątwę.
– To nieźle się pewnie przy tym narobił – skwitował Jakub. – A jak to wszystko odwalił, to co się
stało?
– Nic. Wykonał i był sławny. Potem go wykończyli.
– Aha. To ja będę sprytniejszy. Nie wykonam dwunastu prac, a i tak będę sławny.
– W zasadzie już jesteś sławny...
– Ale nie dam się wykończyć.
A potem Jakub i Semen ruszyli drogą w stronę zachodzącego słońca, to znaczy ku barakom, aby wypełnić swoją część umowy i przeszkolić miejscowych w robieniu żytniego zacieru.
===aFBjUmZQ
Trucizna
Księżyc w pełni wisiał nisko nad stodołą. Cień budynków gospodarczych kładł się
ponuro na zaśmiecone podwórze.
– Bimbru, bimbru, bimbru! – zawodził upiorny tłum.
– Niedoczekanie wasze, obezjajcy! – zawył Jakub, szarpiąc się z magazynkiem pepeszy. – Nie dostaniecie mojego samogonu!
Zombiaki powstałe z Bardaków zignorowały go kompletnie. Całe stado snuło się po obejściu, przewracając żłoby i koryta w poszukiwaniu ukrytych butelek. Puste flaszki rozwścieczeni nieumarli roztrzaskiwali o ściany i cembrowinę studni. Namolni „goście” zaglądali dosłownie w każdy kąt. Kilku gołymi łapami ryło w glebie, usiłując dokopać się do tajnej piwniczki kryjącej dwie beczki najlepszego produktu.
– Zwęszyły czy ki diabeł? – Wędrowycz, prawie płacząc, szarpał się z opornym magazynkiem. – I skąd się ich aż tyle wyroiło? Niemożliwe, żebym wszystkich utłukł...
Koszmarne postacie łaziły sztywno, ale w ich mozolnym dreptaniu dawało się wyczuć niepokojącą
celowość. Wreszcie pusty magazynek szczęknął i wyskoczył. Egzorcysta płynnym ruchem założył nowy bęben naboi.
– No to teraz potańcujemy – warknął.
Stado zombiaków odwróciło w jego stronę przegniłe mordy, połyskujące białkami oczu.
– Bimbru! – wydarły się pełne robactwa gardziele. – Dawaj bimbru, dziadu!
Wiatr szarpał łachmany.
– Srebrne i poświęcone kule – zarechotał Wędrowycz. – Ukarzę was w imieniu księżyca!
Szarpnął za spust. Niestety, pepesza nie wystrzeliła. Cyngiel latał zupełnie luźno. Egzorcysta rozpaczliwie sięgnął do kieszeni spodni po granat. Niestety, ręka namacała tylko płótno. Wetknął ją
głębiej i znalazł dziurę. Cytrynka z pewnością wypadła i znajdowała się teraz w cholewie buta. Sięgnął
jeszcze głębiej, by ją wyłowić, i w tym momencie ktoś szarpnął go za ramię.
„Zaszły mnie od tyłu!” – zrozumiał i na szczęście się obudził.
– To ty? – Półprzytomnie spojrzał na tarmoszącego go Semena. – A gdzie Bardaki zombiaki?
Na zewnątrz był jasny dzień.
– Coś durnego ci się przyśniło. Wstawaj, mamy przecież do Chełma jechać, zaraz nam pekaes ucieknie.
– W mig będę gotowy!
Faktycznie uwinął się w trzy minuty. Otrzepał odzienie z kawałków słomy, przygładził włosy skórką
od boczku, a potem przetarł nią jeszcze noski gumofilców, by odpowiednio zabłysły. Założył elegancką,
„kościółkową” kufajkę i był gotów do drogi.
Jakub i Semen dreptali uliczkami Chełma, nudząc się jak mopsy. Przyjechali do miasta rano, poszli na targ, ale po policyjnym nalocie handlarzy było niewielu, a wszelki ciekawy towar wyparował jak sen jaki złoty. Do popołudniowego pekaesu zostały trzy godziny. Egzorcysta pociągał z butelki piwo.
– Jakub, przestań chlać, wymyśl, co porobimy ciekawego – poprosił Semen.
– O nie! Od myślenia to ty tu jesteś! – obraził się Wędrowycz.
– To może chodźmy do kina – zasugerował kozak.
– Gdzie?!
– Do kina. To taki budynek, w którym puszczają filmy.
– Wiem, co to jest kino – warknął egzorcysta. – W okupację byłem nie raz! Pamiętasz, jak Niemcy puszczali te filmy o cycastych blond pięknościach prześladowanych przez złych Żydów? I bilety były za darmo, co ja gadam, w ogóle biletów nie było, pan Untersturmführer osobiście wszystkich zaganiał. A i po wojnie się chodziło, jak ruscy puszczali te filmy o Żydach prześladowanych przez złe cycaste blond piękności... I też gratis pan komisarz osobiście po chałupach chodził i nahajką...
– No, coś z tego pamiętam – przyznał Semen. – Czyli postanowione. Do kina. Obejrzymy sobie jakiś
film.
– Myślisz, że dalej kręcą o blondynkach?
– Na pewno. Cycaste blondyny to podstawa kinematografii. Tylko teraz pewnie są gnębione przez złe roboty z odległej galaktyki, albo może same gnębią czarnobylskie mutasy? Zobaczymy. Przed kinem kłębił się tłumek licealistów płci obojga.
– „Po-dróż Wę-drow-ca do Świ-tu” – przesylabizował Jakub. – Kurde, co za durnota. Po co wędrować, jak wystarczy siedzieć i czekać, aż świt nadejdzie?
– Mowa o jednym wędrowcu – uspokoił go Semen. – Jeden głupi zawsze się znajdzie. To komedia pewnie. Statek na obrazku, czyli blondynki będą w bikini...
– Ten okręt wygląda mi na stary. To chyba będzie o tym, jak wikingowie gwałcą blondynki. Albo, skoro komedia, jak blondynki gwałcą wikingów.
– No to w skórzanych bikini...
Przepchnęli się do wejścia. Kozak wykręcił papachę na drugą stronę i uformował tak, by przypominała turecki fez. Zmrużył oczy, żeby wyglądały na skośne. Następnie, rozłożywszy szeroko ramiona, zagarnął
Читать дальше