– Po co gwałcić? Nasze dziewczyny są tak rozwiązłe, że za byle naszyjnik dobrowolnie im dadzą. Co do palenia i rabowania, na Salwatorze stoi obejście niejakiego Skuby, znanego cwaniaka, kombinatora i cinkciarza. Z pewnością niejeden garnczek lichej monety ma tam zachomikowany. Poślij drużynę, niech ich poszukają, a potem mogą to spalić, ozdabia ta jego chata krajobraz jak grzyb ścianę.
– No to się dogadaliśmy. A jak te garnki zakopał poza obejściem?
– To weź go na tortury, niech wszystko wyśpiewa. Zaraz, zaraz, a tak właściwie gdzie ten palant się
podział?
– Tutaj jestem – rozległo się gdzieś z tyłu i szewczyk wpakował Krakowi widły w plecy. Rewolwer w dłoni Semena huknął, ale było już za późno.
– Medyka! – wrzasnął Jakub.
Znachor na widok wideł tylko złapał się za głowę.
– Prosto z chlewa, używane do obornika! Nawet łajdak nie umył... całe upaskudzone. Gangrena murowana. Bez antybiotyków nie da rady...
– Cholerny Skuba – biadał Piast. – Teraz gdy wreszcie spotkałem na tym parszywym świecie kumpla o odpowiednio szerokich horyzontach...
– Dajcie mu Jagienkę za żonę – wyszeptał Krak. – Nie Skubie, tylko Piastowi, rzecz jasna! I teges...
– Pół księstwa? – podpowiedział Krzyżak.
– Że co!? Dlaczego tylko pół? – zdenerwował się umierający.
– Tak pomyślałem, to drugie pół w rękach Piasta tylko się zmarnuje. A czcigodny Zakon Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie cierpi dotkliwie na brak przestrzeni życiowej, zaś próby jej zdobycia na poganach jak do tej pory nie przyniosły spodziewanych efektów... – bąknął zakonnik.
– Krzyżacy zaczekają i czterysta lat, jeśli będzie trzeba – burknął Krak. – Jagienka i całe księstwo dla mojego przyjaciela Piasta. I zapiszcie w kronikach, że oddałem życie za mój lud, albo wymyślcie coś
równie patetycznego.
–I tak to mniej więcej wyglądało – zakończył opowieść Jakub. – Książę odwalił kitę wzięty na widły przez szewczyka-cinkciarza, Piast z Jagienką żyli długo i wesoło, Roderyk z Wandą wprawdzie wyemigrowali do RFN-u, ale za to ładny kopiec im na pożegnanie usypano, koło kombinatu w Nowej Hucie. I wszystko dobrze się skończyło. Ale oczywiście mnich się wkurzył za brak zrozumienia dla potrzeb zakonu, podburzył kronikarza i w księgach wszystko poprzekręcali... I co, warto było czekać
dwanaście lat, żeby usłyszeć tę wspaniałą opowieść?
–No nie bardzo...
–Ty niewdzięczny smarkaczu, czego znowu nosem kręcisz!?
–Jedno mi się w tym nie zgadza – mruknął wnusio.
–Że niby smoków nie ma? – burknął Jakub. – Czy może sądzisz, że podróże w czasie są niemożliwe?
–To swoją drogą, ale miałem raczej na myśli, że zakon krzyżacki założono dopiero w tysiąc sto dziewięćdziesiątym pierwszym roku...
===aFBjUmZQ
Stajnia
Pan hrabia, zasłaniając twarz chustką, wszedł do stajni. Spojrzał w zadumie na stos gnoju sięgający prawie powały i splunął ponuro. Czterej robole na jego widok przerwali osuszanie flaszki z prytą. Jeden chwiejnie podniósł się i zasalutował, prawie trafiając się palcem w oko. Właściciel rozpoznał w nim brygadzistę.
– No i co? – zapytał, biorąc się pod boki. – Jeszczeście nawet nie zaczęli?
– Jak to nie? – obruszył się zapytany. – Już metr kwadratowy powierzchni oczyściliśmy...
– Ale to jest robota liczona w metrach sześciennych, a nie kwadratowych – warknął dziedzic.
– Wszystko się zgadza, zrobiliśmy pierwszy metr horyzontalnie, a teraz pogłębimy go wertykalnie... A swoją drogą, przydałaby się kolejna zaliczka na, tego... – Rozejrzał się w poszukiwaniu natchnienia. –
O, już wiem, na narzędzia, bo się łopata złamała.
– Jeden metr oskrobaliście po wierzchu w trzy dni? Czyli całą stajnię dziesięć lat chcecie czyścić?
Brygadzista zaczął coś z mozołem obliczać na palcach.
– No coś koło tego będzie – powiedział zadowolony, a potem zawołał w stronę kompanów: –
Chłopaki, prawie do emerytury robotę mamy!
Właściciel spojrzał na niego.
– Daję wam dwa dni – warknął. – Dziś poniedziałek. W środę cały nawóz ma być wywieziony na pole, a podłoga lśnić jak psu jajca.
– Coś pan, tu przez dwadzieścia lat tylkośmy ściółkę świeżą rzucali, koniki to ubiły na skałę...
– I co? Dwadzieścia lat gnoju ze stajni żeście nie wynosili!?
– A po jaką cholerę? Kazali wywalać, to się protokół spisywało, że posprzątane, kierownik pieczątkę
przywalił i szło do centrali, że już zrobione.
– A niby jak te konie tam trzymaliście? – Hrabia popatrzył zdumiony. – Może to kucyki były?
Między szczytem hałdy a stropem zostało nie więcej niż metr przestrzeni.
– E, nie. Normalnie. Tylko jak przestały ugniatać, to gnój napuchł i poszedł w górę – wyjaśnił inny z robotników. – Ech, w PGR-ze to było fajne życie.
– Kilofy dostaniemy, to w cztery miesiące się uwiniem – zapewnił brygadzista. – Tylko zaliczkę trza na te kilofy. – Z westchnieniem uniósł flaszkę do światła...
Była pusta.
– Trzy miesiące, powiadasz? – w głosie właściciela zadźwięczały złowieszcze nutki.
– Szef niech mnie w łacha nie robi. Cztery miesiące, powiedziałem. I ani dnia krócej.
– Hłe, hłe, hłe – któryś z jego podwładnych wyraził radość, że prosty robociarz nie dał się kapitaliście w jajo zrobić.
– No to jesteście wszyscy wypieprzeni z roboty. Won mi stąd.
– Że co?! – Cztery szczęki z wrażenia opadły i już tak zostały.
– My tu na swoim – obruszył się brygadzista. – Umowa z agencją rolną skarbu państwa gwarantuje
nam...
– W barakach możecie mieszkać dalej, dopust boży, to macie zapisane. – Dziedzic splunął. – Ale z roboty was wywalam!
– Dostaniemy kuroniówkę? – ucieszył się któryś mniej rozgarnięty.
– Nie przysługuje nam – warknął brygadzista. – Dobra. Chłopaki, idziemy, nikogo innego w gminie nie znajdzie, za tydzień na kolanach będzie nas błagał, żebyśmy wrócili do pracy!
Jakub z Semenem siedzieli na betonowych schodkach przed sklepem. Wokoło rozciągała się paskudna popegeerowska wiocha. Zrzucili się we dwóch na butelkę serwatki, ale wysuszyli ją, a kac jakoś nie mijał. Jechali zasadniczo do domu. Najpierw skończyła się kasa na bilety, potem zapas zagrychy, na koniec manierka pokazała dno, a przed sobą mieli jeszcze ze trzydzieści kilometrów... Opodal sklepiku sterczał betonowy słupek – przystanek PKS-u, z którego raz na dzień coś nawet odjeżdżało.
– Ciekawe, gdzie jesteśmy? – zadumał się egzorcysta, po raz dziesiąty usiłując odczytać przerdzewiałą
tabliczkę z nazwą miejscowości. – Po naszemu gadają, to pewnie gdzieś w Polsce... I akcent już zbliżony, znaczy niedaleko...
– Pewnie tak – zgodził się kozak. – A czy to takie ważne? Klina by za to trzeba... Jego kumpel bezradnie wywrócił puste kieszenie.
– Może ktoś nas poczęstuje – westchnął. – Choć tak pić na krzywy ryj niehonorowo trochę...
– Lato jest, może robotę gdzie na jeden dzień złapiemy? – rozważał Semen. – Bo jeszcze trzeba na bilet, żeby jechać dalej. A nienaruszalne rezerwy, jak sama nazwa wskazuje, są nienaruszalne... –
Obejrzał w zadumie złotą carską dziesiątkę i schował ją z powrotem do skrytki w pasie.
Читать дальше