– To już musicie sami pilnować czasu, tu nikt nie ma zegarka – uśmiechnął się władca. – Tylko wróćcie na kolację, będzie występ tatarskich tancerek.
Ruszyli brzegiem Wisły na zachód.
– Dawaj to radyjko – zarządził Jakub.
– Ale po co nam ono, skoro tylko bipa?
– Bo jak się nim kręci, to najlepszy odbiór jest, gdy antena pokazuje nadajnik. Namierzymy bazę
ufoków, zaiwanimy co trzeba i zlikwidujemy gada laserem, plazmą albo antymaterią. Ekologicznie, żadnego skażenia...
Szli i szli, a sygnał był coraz mocniejszy i wyraźniejszy.
– To gdzieś tutaj – mruknął Jakub, przedzierając się przez zarośla.
Nieoczekiwanie wyrosła przed nimi wapienna skała.
– Ta kwadratowa plama to chyba beton... Właz do bazy strażników historii? – zaniepokoił się Semen.
– Nie cykoruj, właz to trzeba otwierać i zamykać, a to jest zrobione na stałe. Myślę raczej, że to skrytka przygotowana na wszelki wypadek...
Wyjął z torby młotek i dłuto i spokojnymi ruchami zaczął walić w spojenie. Nie minęło pół godziny, a obluzował i wydłubał beton. Ich oczom ukazała się spora jama. W jej wnętrzu stał plastikowy kontenerek transportowy, opisany na wieczku wodoodpornym markerem.
– Kurde, po chińskiemu – zmartwił się egzorcysta.
– Data przydatności rok tysiąc czterysta dziesiąty – odczytał Semen.
– Skąd znasz chiński!?
– Z czasów wojny mandżurskiej – wyjaśnił kozak. – Dobra, prujemy.
Zawartość trochę ich rozczarowała. W środku leżały: granat, pistolet i miotacz rakiet przeciwpancernych.
– Pewnie do zamachu na Jagiełłę szykowane, żeby pod Grunwald nie dojechał. Mogliby pomyśleć
o nas i dołożyć trochę chińskich zupek albo ośmiorniczki w puszce – westchnął Jakub. – Ale nie ma co wybrzydzać. Jak ubijemy smoka, zrobimy grilla dla całego Krakowa.
– Myślisz?
– No, powinno starczyć, przecież tu mieszka dziś mniej luda niż w Wojsławicach.
– Ja nie o tym. Zastanawiam się, czy smoki są aby na pewno jadalne. W końcu nie żremy jaszczurek i innych takich. Z drugiej strony jaskiniowcy to pewnikiem jadali dinozaury.
– Sprawdzimy. Smocza wątróbka z grilla... Tylko wódeczką nie popijemy, bo jeszcze jej nie odkryli, a i piwo mają kiepskie...
Tak sobie docinając, maszerowali brzegiem Wisły i niebawem dotarli z powrotem pod Wawel. Szewczyk Skuba siedział na brzegu rzeki i próbował doprać kieckę. Nadal wyglądał na oszołomionego i sponiewieranego. Na widok obu herosów przerwał. Charakteryzację z gęby już zmył.
– Nie przeszkadzaj sobie – burknął egzorcysta. – My do smoka. A ty już dwa razy sfuszerowałeś, to sobie popatrz, jak fachowcy biorą się do rzeczy!
Podeszli do wejścia. Z wnętrza czuć było jakby siarkę... Kozak wyjął z kieszeni granat, zamachnął się
i cytrynka poleciała w czeluść smoczej jamy. Rąbnęło całkiem zdrowo. W ciemnościach coś się
poruszyło i potwór wystawił łeb. Potrząsał nim jakby zdrowo ogłuszony, pysk miał osmalony.
– Coście za jedni? – warknął.
– Łowcy smoków z odległej przyszłości, a kogo się spodziewałeś, Królewny Śnieżki? – odparł Jakub.
– Żywy lub martwy idziesz z nami. To znaczy martwy... – zaplątał się. – Ale idziesz z nami – powtórzył.
– Co ty, głupi? – Kozak dał kumplowi sójkę w bok. – Przecież zaciukany to za cholerę nie pójdzie. A żywcem nie kazali brać. Znaczy trzeba ukatrupić i konno wlec truchło na rynek. Albo wołami może... Bo żeby załadować na furę, to trzeba mieć lewarek i wielokrążek, a to nie ta epoka jeszcze.
– Jak konno, matole, skoro książę nie dał nam na akcję najmarniejszej chabety!
– A to trzeba było pomyśleć i poprosić!
Ironiczne chrząknięcie przerwało dysputę.
– I niby wy chcecie mnie zabić? – Smok patrzył na nich z politowaniem. – Nie tacy próbowali. Rocznie kasuję i pięćdziesięciu rycerzyków, co tu szukają guza.
– Nie jesteśmy rycerzami. – Jakub z godnością strzepnął swoją kapotę.
– To nic osobistego, takie dostaliśmy zlecenie – wyjaśnił Semen.
– To przyjdźcie jutro, dzisiaj fajrant – burknęło bydlę z pogardą.
Smok odwrócił się do nich plecami. I właśnie w tej chwili Jakub wpakował mu pod ogon chińską
rakietę przeciwpancerną. Bestia tylko sapnęła zaskoczona i rozniosło ją na strzępy. Z góry, z wałów Wawelu, dobiegły rzęsiste brawa. Jakub zdjął czapkę, ukłonił się, a potem posłał kilka całusów zachwyconym dziewczętom.
– Strzelać w plecy to nieładnie – pokręcił głową kozak, wydłubując sobie kawałek zielonej łuski z nosa.
– Nie w plecy, tylko w dupę! A sam przyznasz, że na solidnego kopa sobie zasłużył!
– Ale grilla to my już z tego chyba nie zrobimy...
– A niby dlaczego nie? Wypreparuje się odłamki i można częstować mięchem do woli!
Nie minęło pół godziny, a na łasze u wylotu smoczej jamy ponownie zebrał się tłum. Rozpalono kilka ognisk, niektórzy próbowali piec kawałki smoczyny na patykach, ale mięso było wyjątkowo mało zjadliwe. Inni zbierali łuski i troskliwie umieszczali je w portfelach. Krzyżak wyciapał kawał smoczej skóry na nową pochwę do miecza. Skryba zachachmęcił jeszcze większy do oprawienia kroniki rządów księcia Kraka.
– No, to się nazywa profesjonalna robota. – Władca nie mógł wyjść z podziwu. – Dałbym wam córki za żony, ale nie mam już ani jednej...
Nieoczekiwanie nastrój pikniku zakłócił pewien incydent. Na brzegu rzeki pojawił się obcy rycerz niosący białą flagę zrobioną z kobiecego giezła.
– Co za jeden? – Książę zmarszczył brwi. – Patrol, sprawdzić mi tego ptaszka...
– Panie, przybył poseł od księcia Polan – zameldował po chwili woj.
– Wbijcie go na pal. Albo nie, dawno nie rwaliśmy nikogo końmi.
– Normy europejskie nakazują posła godnie przyjąć – odezwał się z naganą mnich.
– Toż godnie przyjmę, rwanie końmi oznacza przecież, że nie lekceważymy gościa, ale wręcz przeciwnie, poświęcamy mu masę uwagi... – zirytował się Krak.
– A jego osoba zasadniczo jest nietykalna... – dodał skryba. – Posłowie też mają immunitet. Jakub i Semen potwierdzili ich słowa, poważnie kiwając głowami.
– Ja to się czasem zastanawiam, czy jest sens wstępować z moim krajem w ten krąg cywilizacyjny –
warknął władca. – Ta kultura Europy Zachodniej nakłada naszej ekspresji artystycznej szereg brutalnych ograniczeń. Dobra, niech będzie po waszemu. Prosić go bliżej.
Rycerz grzecznie ukłonił się zebranym, a potem wyjął z torby pergamin, rozwinął i zaczął czytać:
– My, Piast Kołodziej, Pan na Gnieźnie, Gieczu, Grzybowie, Kruszwicy...
– Zaraz, zaraz – przerwał Krak. – Nie rozumiem. Jak to na Kruszwicy? A co się stało z moim kumplem Popielem?
– Zjadły go myszy. – Poseł rozłożył ręce. – Oczywiście wcześniej była mała wojenka, oblężenie, rzeź, gwałty, rabunki, spalenie grodu, słowem, to co zwykle. Zjedzenie przez myszy zostawiliśmy sobie jako uciechę końcową. Widowisko będące godnym ukoronowaniem naszego krwawego trudu.
– Jak to zrobiliście? Myszy zazwyczaj nie jedzą ludzi – Krak żywo zainteresował się nieznaną formą
egzekucji.
– Zazwyczaj nie, ale nasmarowaliśmy go miodem, posypaliśmy pszenicą i udało się je przekonać do tej nowej diety. Wracając zaś do mojego poselstwa...
– Tak, tak, przepraszam najmocniej, proszę kontynuować.
– ...Poznaniu, Ostrowie Lednickim i grodach okolicznych, czynimy wiadomym wszem wobec, że surowo potępiamy ohydny czyn księcia Kraka, to jest zgładzenie ostatniego na naszych ziemiach smoka, który z racji wieku i unikalności powinien być objęty ścisłą ochroną, ewentualnie służyć do celów introdukcji gatunku lub w ostateczności obcym rycerzom do polowań dewizowych .
Читать дальше