- Mówimy o odległej przyszłości. Poza tym caryca może jeszcze urodzić zdrowego następcę tronu - odparował Aleksander.
- Wedle niektórych badaczy ryzyko przeniesienia tej choroby na dziecko wynosi około pięćdziesięciu procent. Wydaje mi się, że nasze księżniczki powinny wszystkie wstąpić do zakonu. Bo inaczej... - Doktor umilkł i uniósł do ust filiżankę.
- W rodzie panującym są także myślący ludzie. Wielki książę Aleksander Michajłowicz...
- zaczął Sandro.
- Nawet mi nie przypominaj o tym wariacie! Nie wymieniaj przy mnie tego imienia! Bo utłukę!
- Przepraszam. - Student wtulił głowę w ramiona.
- Nasz przewodnik i twój przyjaciel coś się spóźniają... - zmienił temat doktor. Podszedł
do okna.
Nad miastem w oddali bielał masyw Araratu. Góra wznosiła się nad horyzontem, zarazem bliska i niedostępna. Po prawej widniał wyższy szczyt, liczący ponad pięć tysięcy metrów, po lewej, znacznie dalej, znad chmur wyłaniał się niższy. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się widać było, że wokoło rozciąga się wieniec mniejszych i większych wzniesień.
- Oto i nasza karawana. - Sandro wskazał kawalkadę osiołków, która właśnie w tej chwili zatrzymała się po drugiej stronie ulicy. Prowadzili ją trzej ormiańscy przewodnicy i chłopak w wieku Aleksandra, także elew wojskowej uczelni z Petersburga.
Czas w drogę.
*
Godzinę wcześniej przekroczyli turecką granicę. Słupy ozdobione czarnymi dwugłowymi orłami zostały z tyłu. Osiołki maszerowały równo po kamienistym trakcie. Skórzewski nigdy nie przepadał za jazdą konną, ale podróż na ośle spodobała mu się. Po pierwsze zwierzę szło spokojnie, po drugie do ziemi było znacznie bliżej.
- Mój dziadek, gdy był młodym chłopakiem, wspiął się ze swoim dziadkiem na Ararat i odnaleźli miejsce, gdzie spoczywa arka praojca Noego - opowiadał najstarszy z przewodników, Arakel. - I ja też ruszyłem za młodu z moim dziadem na wyprawę, bo chciał mi przed śmiercią pokazać to miejsce. Niestety, zima przyszła tamtego roku bardzo wcześnie i śnieżyca zmusiła nas do odwrotu, a następnego roku staruszek już nie dożył. Ale zostawił instrukcje. Znam prawie całą trasę i jestem przekonany, że zdołam trafić. Dlatego też wziąłem ze sobą wnuka. -Wskazał na młodszego z mężczyzn. - On też już tu wiele lat za przewodnika robi, chociaż arki nie znalazł.
Wspólnie trafimy - zakończył optymistycznie.
Przewodnik, który nigdy nie był na miejscu. Skórzewski uśmiechnął się w duchu. No cóż, lepszy taki niż żaden...
Obejrzał się. Jadący za nim przyjaciel Aleksandra, student o imieniu Michaił, milczał
pogrążony w rozmyślaniach.
Z bliska masyw sprawiał jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. Stoki pocięte były labiryntem żlebów i wąwozów, a tu i ówdzie bielały płaty nigdy nietającego śniegu.
- Przed wielu laty nagły spływ błotny zniszczył mały klasztor zbudowany w dolinie u stóp góry - wyjaśni! młodszy przewodnik. Jeśli doktor dobrze zapamiętał, miał na imię Szota. - Tam rozłożymy obóz.
Rzeka skamieniałego błota wyglądała jak zastygły jęzor lawy. Późniejsze deszcze wypłukały w nim wąski, głęboki kanion. Przewodnicy bez wahania wjechali po między dwie ziemne ściany. Po chwili po lewej pojawił się mur z dobrze zespojonych głazów i portal dawnej bramy, wiodący w głąb ziemi. Zapalili świece, zsiedli z osiołków i wprowadzili je do rozległej sieni.
- Czy strop wytrzyma? - Skórzewski oświetlił sklepienie. Tu i ówdzie przecinały je niepokojące pęknięcia.
- Trzyma się od ponad stu pięćdziesięciu lat, więc czemu miałby nie wytrzymać akurat dziś? - zaśmiał się stary Ormianin. - Czasem korzystamy z gościny nieobecnych już mnichów.
W jedną ze ścian wpuszczono metalowe pierścienie. Dwaj przewodnicy i towarzyszący im chłopak rozkul-baczyli zwierzęta, pozdejmowali juki ze sprzętem obozowym, a pod drugą ścianą na podwyższeniu rozłożyli posłania dla uczestników wyprawy.
- Co jest tam dalej? - Aleksander z zaciekawieniem oświetlił portal wiodący do innych pomieszczeń zasypanej budowli.
- Cele i kaplica. Zaraz musimy je sprawdzić - wyjaśnił Arakel. - Dzikie zwierzęta raczej się tu nie zapuszczają. Ale dzicy ludzie... Kto wie?
- Może my sprawdzimy? - zaproponował Michaił.
Odezwał się po raz pierwszy od chwili, gdy opuścili
Erywań. Doktora trochę drażniło to milczenie.
- To nasz obowiązek, ale w zasadzie czemu nie -mruknął stary. - Broń trzymajcie w pogotowiu i uważajcie na siebie. Nie wiadomo, co tam może siedzieć.
Ruszyli wąskimi, ciemnymi korytarzami. Choć powietrze było niezbyt świeże, świece paliły się jasnym płomieniem. Najwyraźniej brak tlenu im nie groził. Mury tu i ówdzie były popękane, lecz mimo wszystko wytrzymały jakoś nacisk gleby.
- Dziwne - mruknął Aleksander. - Widziałem w życiu niejeden loch. Czasem korzenie
uszkodzą strop, ale...
- Tunele ex definitione mają być pod ziemią, a tego budynku nikt przecież nie projektował do takich celów -wyjaśnił wuj.
Minęli część mieszkalną, zajrzeli ciekawie do kilku cel. Nie wypatrzyli nic interesującego. W maleńkich pomieszczeniach pozostały jedynie przegniłe prycze, rozpadające się stoliki i klęczniki. Wszystko, co cenne, zabrano po katastrofie. Wreszcie stanęli u wejścia do rozległej kaplicy, w której mrok zdawał się jeszcze gęstszy. Michaił uniósł latarnię, oświetlając ściany. Jedna z nich pod naciskiem gleby spękała i widać było, że trzyma się jedynie na słowo honoru. Z kilku niewielkich okien spływały kaskady stężałego błota. Ołtarz zdemontowano i wyniesiono, pozostał po nim tylko ślad na tynku. Posadzkę znaczyły liczne dziury wyrąbane kilofem.
- Czyżby grasowali tu jacyś poszukiwacze skarbów? -zdziwił się Michaił na ten widok.
- Raczej rabusie grobów. Zapewne niejeden mnich spoczywa pod podłogą kaplicy -
odparł doktor.
Oświetlił najbliższą dziurę. Była pusta. Hieny nie natrafiły na szkielet. Na hałdzie obok poniewierała się jednak czaszka. Zielonkawe i rdzawe ślady na czerepie sugerowały, że do snu wiecznego zmarłemu założono czapkę haftowaną metalowymi nitkami.
- Po co im to było? - Aleksander przez chustkę do nosa podniósł czaszkę i złożył ją z szacunkiem do mogiły. - Co mógł mieć w grobie ubogi zakonnik?
Doktor wzruszył ramionami. Podziwiał wnętrze. Wilgoć przeżarła freski, ale gdy oświetlili ścianę, to i owo dało się jeszcze rozpoznać. Jeden z nich przedstawiał arkę unoszoną wodami potopu, a na sąsiedniej ścianie praojciec Noe sadził gałązkę drzewa oliwnego.
- Teorie o istnieniu arki Noego i jej utknięciu na zboczach Araratu w Petersburgu mogły wydawać się mrzonką, biblijną przypowieścią, dodatkowo zniekształconą przez kolejne redakcje całych pokoleń kopistów - odezwał się Michaił. - Ale tutaj wszystko, co kazało nam przedtem wątpić, zaczyna ustępować.
- Jesteśmy daleko od domu, w miejscu budzącym mimowolny szacunek i swego rodzaju grozę - powiedział doktor. - Gdy jutro wyjdziemy z podziemi na światło dzienne, wątpliwości powrócą.
- A pan co sądzi?
- O potopie? - upewnił się lekarz.
- Tak.
- Badania archeologiczne prowadzone w dolinie Eufratu i Tygrysu wskazują jednoznacznie na ślady gigantycznej powodzi, która objęła tamte tereny. Trzeba jednak, pamiętać, że potop nie występuje tylko w Biblii. Mitologia bardzo wielu ludów przechowała podobne opowieści - wykręcił się od odpowiedzi.
- Czterdzieści dni opadów deszczu, pokrycie całego lądu... No, powiedzmy, całego zamieszkałego lądu. Skąd takie ilości wody w atmosferze? - zapytał Aleksander. -I gdzie się potem podziała?
Читать дальше